Nikt jednak nie spodziewał się, że tak szybko usłyszymy nową płytę. Ba, w wykonaniu całkiem nowej formacji. Złożonej za to z samych doświadczonych ludzi, których nie trzeba rekomendować. Za mikrofonem stanęła Alison Mosshart z The Kills, a basowa gitara należy tu do Jacka Lawrence'a z The Raconteurs. White podzielił się też klawiszami z Deanem Fertitą, znanym doskonale z Queens of the Stone Age, który to nieoczekiwanie zagrał większość gitar (w końcu White zawsze grał na wiośle). Natomiast wspomniany już wcześniej Jack White zasiadł za bębnami, skąd wydaje się panować nad tą pozorną kakofonią dźwięków, jakie tworzy cały kwartet.
Piszę kakofonią, bowiem Horehound nie da się pokochać łatwą miłością. Przy pierwszym, pobieżnym przesłuchaniu płyta razi niespójną ścianą dźwięków, wydaje się być wrogo nastawiona do słuchacza. Lecz jeśli poświęcimy jej swój czas, roztoczy przed nami z nawiązką cały swój urok. Niewątpliwie jest to album przemyślany od początku do końca, lecz też nie brakuje mu pewnej nutki niedopracowania i bałaganu, co wcale nie jest wadą. Z głośników lecą ostre, jadowite i ciężkie riffy, niekiedy zastępowane przed obłąkańcze klawisze. A doskonałym dopełnieniem obrazu jest idealnie pasujący tu wokal Alison, wspomagany z oddali głosem Jacka, który czasami nawet przejmuje stery i sam, w starym dobrym stylu, wyśpiewuje swoje kompozycje.
Album The Dead Weather trzyma się pewnych ustalonych przez muzyków ram, przez co jest bardzo spójny. Słysząc w radiu jakąkolwiek piosenkę z jedenastu utworów, od razu poznasz unikalny styl tego kwartetu. Nie znaczy jednak, że wszystkie kawałki są wtórne i nudne. Wręcz przeciwnie. Już samo otwierające 60 Feet Tall zaskakuje, a z każdą kolejną minutą jest coraz lepiej. Mieszanka starego, dobrego, garażowego grania w stylu lat .70, uzupełniona niepokojącymi klawiszami. Gitary nie raz bluesowo zawyją, a perkusja i wokale dodadzą odrobinę brudu. To wszystko daje wrażenie niedbałych nagrań, którym poświęcono zbyt mało czasu. Lecz dzięki temu czuć, że artyści bawili się muzyką i słowami. A zasada jest prosta. Jeśli wykonawca odnajduje radość w tym co robi, to i słuchacz potrafi wyczuć lekkość melodii przepełnionej uczuciami.
Ogólnie mamy do czynienia z szeroko zakrojoną alternatywą, a nieraz w prasie i materiałach promocyjnych pojawia się określenie - gothic blues, chyba najlepiej oddające charakter Horehound. Najbardziej w tym wszystkim czuć wpływy nie White Stripes, a The Kills oraz The Raconteurs. Gdzieś tam w tle rozbrzmiewają jeszcze motywy, które bez wahania można by przypisać Led Zeppelin. Warto także przy okazji wymienić doskonały cover utworu Boba Dylana - New Pony, według mnie brzmiący lepiej niż oryginał. Nie trzeba więcej nic mówić. Po prostu kawał świetnego rocka granego z pazurem.
Gdybyś pierwszą płytę The Dead Weather znienawidził już przy pierwszym spotkaniu, tak od drugiego wejrzenia zakochasz się bez pamięci. Zwłaszcza jeśli jesteś fanem którejkolwiek z wyżej wymienionych grup. Horehound sprawia, że po przesłuchaniu ostatniego, chyba najbardziej white stripesowego utworu (Will There Be Enough Water?), ręka odruchowo wciska po raz kolejny play i muzyczna uczta zaczyna się od początku. Od tego nie da się oderwać! Bez wątpienia - Jack White stworzył supergrupę, która zapisze się w historii muzyki złotymi zgłoskami.
Tracklista:
1. 60 Feet Tall
2. Hang You From The Heavens
3. I Cut Like A Buffalo
4. So Far From Your Weapon
5. Treat Me Like Your Mother
6. Rocking Horse
7. New Pony
8. Bone House
9. 3 Birds
10. No Hassle Night
11. Will There Be Enough Water?