W zasadzie, co dość niespotykane u Tarantino, fabuła nie jest zbyt skomplikowana i nie obfituje w wielowątkowość i nagłe zwroty akcji, choć jest opowiedziana w sposób dość niecodzienny. Historię podzielono na rozdziały, które gdzieś po drodze gubią chronologię i każą widzowi odrobinę pomyśleć i kojarzyć fakty. Beatrix Kiddo, znana w swojej grupie zawodowych morderców jako Czarna Mamba, na wieść o własnej ciąży postanawia wycofać się z zawodu. W grupach przestępczych jest jednak tak, że jak chcesz odejść - to tylko nogami do przodu. Niedawni koledzy po fachu wkraczają na próbę ślubu "nawróconej" i choć urządzają iście krwawą masakrę, główna bohaterka zamiast zginąć "tylko" traci swoje dziecko i zapada w śpiączkę na cztery długie lata. Po przebudzeniu się sporządza listę tych, którzy postawili ją w niezbyt przyjemnej sytuacji. Na samym szczycie znajduje się tytułowy Bill.
Tarantino za młodu naoglądał się naprawdę wielu filmów, a zwłaszcza sensacji i bijatyk klasy C. Dlatego czerpie garściami z istniejących już tworów i można to poznać na każdym kroku. Nie można mu jednak zarzucić plagiatu - on wręcz się tym szczyci i ukrywa przeróżne "smaczki" dla obeznanych w temacie. Naprawdę wiele elementów ma swoje korzenie, od ścieżek dźwiękowych z podobnych tematycznie dzieł po strój głównej bohaterki. Kill Bill to istna mieszanina gatunków - z jednej strony groteskowa i karykaturalna masakra, z drugiej zaś spokojne dążenie do zemsty, która jest daniem najlepiej smakującym na zimno.
Mniej miejsca poświęcono typowym, tarantinowskim dialogom. Nikt tym razem nie opowiada nam o wspaniałości Elvisa Presleya, ani o sposobie podawania frytek w Europie. Zdarza się parę charakterystycznych konwersacji, jak chociażby odpowiednia pora na serwowanie sake, ale to raczej kwestia marginalna. Zamiast tego znaczny nacisk położono na: w pierwszej części efektowną jatkę, a w drugiej na brutalność doznań i niemalże wzruszające dobrnięcie do celu. Ta pierwsza wychodzi znakomicie. Trup ściele się naprawdę gęsto. Uma Thurman doskonale dublowana przez niezawodną Zoë Bell wciela się w rolę zimnokrwistej zabójczyni, nie mającej problemów z okaleczeniem czy zabiciem kilkudziesięciu (czy nawet kilkuset) osób, byle tylko dopiąć swego. Kolejne śmierci są jednak nie tyle szokujące, co... komiczne. Choć może to się wydawać chore, to karykaturalne tryskanie krwią np. z kikuta odrąbanej samurajskim mieczem ręki wzbudza uśmiech na twarzy.
Wspomniałem już, że postawiono głównie na akcję. Znajdą się jednak liczne akcenty humorystyczne: "cipkowóz" jednego z niemiłych typów, sprawienie dziecięcego lania młodemu członkowi Yakuzy czy udawanie przed młodą córką jednej z zabójczyń, że bałagan w mieszkaniu nie był wywołany morderczą walką - a to tylko nieliczne z nich. Warto zauważyć, że takie komediowe ukłony pojawiają się raczej w "tomie" pierwszym. W dalszej części dostajemy krew, pot i łzy. Wszak im dalej, tym trudniejsi przeciwnicy, a z tymi nie jest już tak lekko. Beatrix nie raz zostanie zraniona fizycznie i psychicznie, czy nawet poniżona przez własnego mistrza. Aha, osoby nieodporne i niepotrafiące dopasować się do klimatu czarnej, ale brutalnej komedii powinny sobie darować. Widok rozdeptywanej gołą stopą gałki ocznej nie należy do zbyt przyjemnych.
Całości dopełniają idealnie dobrane kreacje aktorskie. O ile Uma Thurman widnieje tak czy owak na ekranie przez większość czasu, o tyle postacie drugoplanowe są naprawdę urzekające. Złowrogi Bill (grany przez zmarłego w tym roku Davida Carradine'a) jest wrednym skurczybykiem, ale dość logicznym w swoim działaniu. Jego filmowy brat natomiast, w którego wcielił się świetny Michael Madsen, znany chociażby z roli we "Wściekłych psach", potrafi zaskoczyć, a Chia Hui Liu grający najpierw szefa ochrony, a potem mistrza sztuk walki jest silny, twardy i nieugięty. Na koniec pozostał jeszcze Michael Parks, który rolą szeryfa Earla McGrawa odznaczył się w kilku filmach Tarantino i Rodrigueza (poza Kill Bill są to jeszcze "Od zmierzchu do świtu", "Planet Terror" i "Death Proof").
Czym jest Kill Bill? Arcydziełem. Łączy w sobie mistrzowski montaż z idealnym balansowaniem na krawędzi komedii i dramatu, czyniąc całość niepowtarzalną. Pomimo tego, że oglądałem go pięć razy, to gdy wróciłem do niego po dłuższej przerwie, końcówka potrafiła mnie poruszyć. Aktorzy oddają emocje swoich postaci, wszechobecna krew dodaje humorystycznego odcienia, a smaczki w stylu zapożyczeń czy fragmentu zrealizowanego w konwencji anime tylko wzbogacają cały film.