W tym filmie, bowiem wszystko ulega zmianie. Przywódcą "stada" zostaje prymus i wielbiciel gier MMORPG o imieniu Columbus, którego jedyną bolączką jest brak dziewczyny oraz bycie prawiczkiem. Bo to bowiem według jego zasad cały film się obraca. Nawet kiedy spotyka mocniejsze od siebie osobowości (jak kowboja Tallahassee czy siostry Wichitę i Little Rock), to nadal pozostaje na miejscu narratora niczym główny bohater w obrazie noir. Gdy już zbierze się cała grupa i zapomni o dzielących ich różnicach, to wyruszą w podróż po Ameryce opanowaną przez nieumarłych.
Jak na komedię przystało, Ruben Fleischer skupił się, aby ten niespełna półtoragodzinny seans dostarczał jak największe pokłady rozrywki. Dlatego widzowie mogą zapomnieć o etymologii wirusa i jego postępu ewolucyjnego w zarażaniu kolejnych jankesów. Zamiast tego, historia opiera się przede wszystkim na tym, jak przetrwać w niebezpiecznym środowisku i jak rozkochać w sobie piękną bojowniczkę. Szkoda tylko, że scenariusz nie parodiuje stricte zachowań społecznych, a idzie na łatwiznę podrabiając film młodzieżowy. Columbus próbuje nas rozbawić ironią i sarkazmem, zachowując się tym samym jak nastoletni Woody Allen, lecz jest to humor zamykający pole do jakiejkolwiek próby analizy kulturowej.
A scenarzyści sami nakreślają wyraźnie widoczne tło. Zombie tak naprawdę ciągle żyją w swoich dawnych życiach zahipnotyzowani niczym ślepa masa i chcąca tego samego co ogół. Dlatego nawet tu widać ślad klas społecznych, gdzie mamy zarówno skate'ów, imitacje Chaplina i Monroe, grubasów, a nawet Afroamerykanów. Wszystko tak poprawnie politycznie, że element socjologicznej perspektywy umyślnie nie jest rozwijany, aby móc zadowolić masową publikę.
A ta, wymaga jedynie dobrej rozrywki. Dlatego Zombieland nigdy nie dosięgnie poziomu Wysypu żywych trupów, gdzie kultura brytyjska jest inteligentnie wyśmiewana, czy też miniserialu Dead Set, gdzie zombie pełnią funkcję bezkształtnej masy uzależnionej od bezsensownych reality show kreujących fałszywe gwiazdy telewizji. Dzieło Fleischera będzie nas zatem bawiło tylko powierzchownie i rozluźni stargane nerwy. Bo, gdy cel polega na tym, aby oglądać zabijanie nieumarłych, to poczujemy się jak w grze komputerowej. Fajnej i zabawnej grze komputerowej. Ale od filmu wymaga się odrobinę więcej.