Ta zaś zaczyna się niczym Dobry rok Riddley'a Scotta. Andrzej to policjant próbujący uciec od wielkomiejskiego zgiełku. Przybywa zatem do Galicji, aby tam się osiąść i zapomnieć o problemach pozostawionych w tyle. Prowincja na jakiej się znalazł rządzi się jednak własnymi prawami. Życie toczy się zupełnie inaczej. Społeczeństwo cieszy się ze swojego dobrobytu i nie łakną rewolucji technicznej czy też kulturowej. W centrum uwagi jest piękna Lubica, Słowaczka, która przyjechała tu szukać ojca oraz, przy okazji, męża.
Tę bajeczną atmosferę trudno zauważyć w pierwszych scenach. Minorowy nastrój wprowadzony przez głównego bohatera kontrastuje się z przepięknymi pejzażami galicyjskich bezdroży. Praca kamery w idealny sposób nakreśla piękno tych rejonów i przedstawia polską kulturę i naturę w samych superlatywach. Jest to oczywiście wyjątkowo subiektywna perspektywa lecz pozbawiona epickości oraz hollywoodzkiej maniery, która staje się coraz bardziej popularna w polskiej kinematografii.
Brakuje jej również w aktorstwie. Współpraca polsko-czesko-słowacka wyszła produkcji na dobre. Grający Andrzeja Jirí Machácek postawiony jest w Galicji niczym postać z innego mitu kulturowego. Jego obojętność, depresja i alienacja zobrazowana została przez niepewne kroki oraz ciągłe podziwianie nowych terenów. Ta podróż z początku przypomina kino jarmuschowskie, gdzie film funkcjonuje jako zbiór nowelek połączonych wspólnymi motywami, ale wraz z rozwojem fabuły klimat zmienia się diametralnie.
Dzięki tej zmianie będziemy mogli intensywniej poczuć wspomniany w opisie dystrybutora magiczny realizm. Nie jest to głęboki kontrast gdzie mrok styka się z baśniowymi elementami (jak w prozie Angeli Carter), lecz zastosowanie elementów nadprzyrodzonych robi z małej mieściny miejsce niemalże magiczne. Bo mamy tu nie tylko duchy zmarłych, ale też i nie pasujących do małomiejskich realiów postaci z krwi i kości. Przykładem tego jest piękna Lubica, która z gracją Maleny z obrazu Tornatore czaruje okolicznych mężczyzn.
Wino truskawkowe żywi się kontrastem nieprzeistaczającym się w krzywe zwierciadło jak w U pana Boga za piecem czy Ranczo Wilkowyje. Andrzej Stasiuk i Dariusz Jabłoński utrzymują historię na granicy jawy i marzenia sennego. Idealny świat zewnętrzny nie jest tak idealny wewnątrz, a sam fakt obrazowania niektórych zmor sugeruje, że perspektywa filmu trzyma się nadal protagonisty. Może i lepiej. Bo dzięki temu rzeczywistość poddana zostaje alteracji i magiczny realizm intensywniej oddziałuje na widza.
Po zakończeniu seansu czujemy się jednak jak po wypiciu tytułowego taniego "wina truskawkowego". Z jednej strony jest nam przyjemnie i miło, ale z drugiej wiemy, że to wyrób "winopodobny". Przedstawione realia są zbyt podkoloryzowane, aby były prawdziwe. W tym jednak tkwi cała esencja filmu. Trzeba głęboko wtopić się w wykreowany przez Stasiuka i Jabłońskiego świat, który fizycznie jest dla nas tak bliski, ale duchowo tak daleki. Kolejny kontrast.