Ten zdobywca nagrody specjalnej jury na festiwalu w Cannes w 1965 roku jest epicką antologią ekranizującą opowiadania Lafcadio Hearna. Czerpiąc z dziedzictwa kulturowego Japonii, autor ukazuje nam cztery przerażające historie o intrygujących tytułach - "Czarnowłosa", "Pani śniegu", "Hoichi bez uszu" oraz "W czarcie herbaty". Każda z nich portretuje mężczyzn w niecodziennych sytuacjach, a klimat poszczególnych opowieści połączony jest postacią narratora oraz specyficzną stylistyką XIX-wiecznego Kraju Kwitnącej Wiśni.
Reklamowany jako arcydzieło kina grozy, film może łatwo zwieść wszystkich fanów tanich dreszczy. To, co Kobayashi prezentuje w swoim dziele wyjątkowo odbiega od współczesnych standardów kina grozy. Zamiast komercyjnego horroru otrzymujemy postmodernistyczne baśnie wypełnione z jednej strony mrokiem braci Grimm, ale z drugiej utrzymującej wyjątkowy klimat Japonii . Napięcie potęgowane jest bardzo nierównomiernie i niestandardowo, a każdy epizod posiada jego inne pokłady. "Czarnowłosa" bawi się pojęciem dźwięku i zaskakuje tak naprawdę nieoczekiwanym finałem; "Pani śniegu" czaruje impresjonistycznym tłem, gdzie grozę wywołuje się na zasadzie kontrastu; "Hoichi bez uszu" stwarza niepokój muzyką, a sama nowelka nawiązuje do istoty ballady; zaś "W czarcie herbaty" straszy połączeniem dwóch odmiennych światów.
Oryginalność całości może być jednak niedoceniona przez chętnych adrenaliny widzów. Kobayashi nie stworzył bowiem filmu dla nich. Każda z historii postępuje wolno i posępnie, stosując dialogi tylko w najbardziej wymaganych miejscach. Cała reszta jest niedopowiedziana i widz musi odszukiwać najdrobniejszych symboli w tej leniwej narracji. Lecz na tym polega cała magia tego obrazu. Gdy zlekceważymy choć jeden element to wyjaśnienie opowieści i jej morał mogą się nam wydać niejasne. Większość nowelek posiada otwarte zakończenia bez hollywoodzkiej maniery nasuwającej jedno konkretne rozwiązanie. Przez to, mimo sennej atmosfery, jesteśmy w stanie zapamiętać każdy z czterech finałów i móc go zanalizować po seansie.
Ta niewinna antologia trwa niemalże trzy godziny, co jest również mocnym uderzeniem w stronę masowego widza. Piękne krajobrazy, czy też intrygujący scenariusz czasami nie zrekompensują nudy wiejącej z ekranu. Ale pojęcie "znudzenia" jest względne. Prawdziwi koneserzy kina azjatyckiego będą zachwyceni niesamowitym klimatem obrazu, a fascynaci współczesnego horroru mogą z tych opowieści wywnioskować dlaczego pewne schematy azjatyckiego kina grozy są powtarzalne i jakie powinno być ich prawdziwe zastosowanie. Wszystko zależy od subiektywnego punktu widzenia odbiorcy.
Szkoda tylko, że polski wydawca dał nam jedynie sam film pozbawiając wydanie jakichkolwiek dodatków. A idealnym posunięciem byłyby rozmowy filmoznawców badających poszczególne sceny i interpretujących symbole Kwaidanu. Bo mimo przyjaznych baśniowych realiów, cała produkcja jest ciężka w odbiorze. Pozostaje zatem wyciąć sobie kolejne trzy godziny z życiorysu i powrócić do świata grozy według Kobayashiego. Polecam, bo warto!