Trzy pierwsze płyty zespołu były bardzo dobre, ale wyczuć się dało, że coś ciągnie chłopaków do ciężkiego metalu. W dodatku dwie następne okazały się dość przeciętne, prócz pojedynczych piosenek, co po trochu wiązałem z balansowaniem między metalem właśnie, a folkiem. Tym razem Korpiklaani zadecydowało - stawiamy na folk w metalowym brzmieniu, a nie metal z folkowymi dodatkami.
I zdecydowanie wyszło im to na dobre. Prawie każda z trzynastu piosenek jest świetna, oryginalna, do tego w ten pozytywny sposób melodyjna i żywa. Do tego wolniejsze utwory są prawdziwie melancholijne, chociaż nie są typowo balladowe. To zdecydowanie zasługa głosu Jonne Jarvela, który na Karkelo brzmi niesamowicie. Bez dwóch zdań - jest to najlepsza płyta po względem wokalnym.
Ale wróćmy jeszcze do kompozycji… Nie zabrakło tych angielskojęzycznych, oczywiście, jednak tym razem są to raczej piosenki-żarty, nic poważnego (a ci, którzy szukali tłumaczeń wiedzą, że teksty Korpiklaani są bardzo dobre) o wódce i piwie powstać nie mogło. Choć ucieszą one fanów metalowej strony zespołu.
Muzycznie, jak już pisałem, jest więcej folku, co niektórym może się spodobać, innym zaś nie - chociaż to oczywiście nadal folk metal. Jednak szybszy i bardziej żywy niż wcześniej, na płycie jest więcej melodii, mniej natomiast innych zmian między utworami. Niektóre są w większym tempie, inne mniejszym, ale nie znajdziemy już utworów podobnych do Tuli Kokko, czy z drugiej strony do Happy Little Boozer. Nie wątpię jednak, że ktoś zostanie rozczarowany, bowiem zmiana jest bardzo widoczna.
Warto kupić Karkelo, chociażby z tego tylko powodu, że jest to płyta Korpiklaani. Zespół ma swoją markę i mimo słabszych dwóch płyt nadal rzeszę fanów. Wszyscy ci, którzy czekali na powrót Finów do formy - doczekali się. Karkelo ma słabsze momenty, to oczywiste, ale jako całość prezentuje się fenomenalnie.