Witamy w magazynie Playback!     GRAJ Z PLAYBACKU!     Numer 06/2006 (Czerwiec 2006)
 
Recenzje

Zapowiedzi




  Mariusz 'PIRX' Janas
Redakcja









LATANIE NA EKRANIE I NIE TYLKO


- Pies czeka na spacer - usłyszałem płynący z oddali głos Ukochanej Żony, który sprowadzał mnie do rzeczywistości. Z trudem oderwałem wzrok od monitora i pełen obaw spojrzałem w stronę drzwi. Był tam. Mój pies, rasowy dalmatyńczyk o arystokratycznym wyglądzie patrzał na mnie swoimi pięknymi czarnymi oczyma z wyraźnym wyrzutem, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że nie podziela mojej pasji do komputerowych symulatorów.

Nie wiem, kiedy zacząłem pasjonować się lotnictwem. Legenda rodzinna głosi, że jako małe szczenię w wieku lat 5 z kartonu, przy użyciu nożyczek i nici zrobiłem coś, co w moim wyobrażeniu było czapką pilota z niezdarnie namalowanym lotniczym orłem ze skrzydłami husarskimi. Potem już było tylko gorzej.

W momencie nabycia podstawowej umiejętności czytania rzuciłem się na książki o tematyce lotniczej. Pierwszą jak łatwo przewidzieć, był "Dywizjon 303" Arkadego Fiedlera. Poznałem wtedy Spitfire, Hurricane, Blenheimy i Dorniery, Junkersy i rzecz jasna Messerschmitty. Po pierwszej poszły inne. Z perspektywy lat mogę stwierdzić, że tak naprawdę to ja tych książek nie czytałem, ja je pożerałem. W wieku kilkunastu lat bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że dysponowałem wiedzą z zakresu historii lotnictwa wojskowego (tylko takie mnie głównie interesowało), jak i historii powszechnej na poziomie daleko wykraczającym poza normy oświatowe. Niebawem okazało się, że książki już nie bardzo wystarczają w pogłębianiu pasji, odkryłem, bowiem modelarstwo lotnicze. Początkowo zwykłe, ale niezwykle pracochłonne modele kartonowe z "Małego Modelarza" zaludniały dzielony przeze mnie z Bratem pokój, a po upływie kilku lat przyszedł czas na plastikowe modele redukcyjne. To z uwagi na wydatki była już impreza, dla bardziej majętnych, jako że modele produkowane przez rodzime firmy specjalizujące się (w ich mniemaniu rzecz jasna) w modelach plastikowych oferowały tylko Miga 19, Miga 21 i śmigłowiec Mi-2, tak więc pozostawało kupowanie wymarzonych samolotów, przeszmuglowanych z "wstrętnego Zachodu" za niemałe jak na ówczesne relacje pieniądze. Dodam do tego jeszcze, w co możecie Szanowni Czytelnicy nie uwierzyć, że w "komunie" obowiązywały przepisy niepozwalające na produkcję, rozpowszechnianie i sprzedaż przedmiotów, w tym wypadku modeli z oznaczeniami przynależności państwowej, lub taktycznej zgodnie z prawdą historyczną! Zresztą modeli sprzętu użytkowanego przez Państwa Osi (III Rzesza, Włosi i Japonia) z okresu II Wojny Światowej również nie można było nigdzie LEGALNIE kupić. I tak wesolutko było do niemal 1989 roku, kiedy to system społeczny "sojuszu sił chłopów, robotników i inteligencji" zdechł bezpowrotnie - mam nadzieję! Nieprawdopodobne, ale niestety prawdziwe. Nie wchodziło w grę kupienie modelu w dowolnej skali np. Junkersa 88, bo on musiałby mieć oznaczenia zgodnie z prawdą historyczną, czyli swastyki i czarne krzyże. Zasady te dotyczyły generalnie całego spectrum modelarstwa w każdym jego rodzaju. Można było owszem budować wszelkie modele, ale trzeba było przy tym pamiętać, aby były one z właściwego obozu sojuszniczego. I tak pielęgnowałem przez lata literaturą i modelarstwem swoją miłość niespełnioną do latania i lotnictwa.

Obrazek


Mijały lata. Praca zawodowa, życiowy survival będący domeną Polaków płci obojga i wychowywanie dzieci na przyzwoitych ludzi - tak się one toczyły. Prawdę powiedziawszy teraz zadaję sobie pytanie, po co? Wstąpiłby jeden z drugim do "Samoobrony" lub LPR i kariera z kasą w tle zagwarantowana! Zmieniał się też świat i co najważniejsze technika użytkowa. Nastąpiła eksplozja w postępie elektroniki VCR, CD i PC przestały być magicznymi zaklęciami. Jak zapewne się domyślacie ścieżki moich pasji w końcu musiały przeciąć się z nowoczesnymi technologiami. Tak też się stało.

W roku 1993 r. mój Syn szedł do I Komunii Świętej. Zgodnie z polską tradycją bohater tego wydarzenia otrzymuje w tym dniu masę prezentów, zgodnie w aktualną ogólnokrajową modą. W roku 1993 przebojem prezentowego komunijnego rynku były komputery osobiste Commodore 64! Taki tez sprzęt otrzymał mój chłopak, za męstwo, hart i odwagę, że uroczystość odbył w całości wewnątrz kościoła, a nie wybrał opcji zerowej. Mały, inteligentny facet po kilku dniach fascynacji odesłał darowaną skrzynkę na aut, jako złodzieja jego cennego czasu. I w tym momencie na arenę wkroczyłem ja. Teraz miałem wolną rękę i nikt nie mógł mi zarzucić, że dziecku utrudniam dostęp do kształtowania przyszłości. I stało się. Pamiętacie, co było nośnikiem w Commodore 64? Taśma magnetofonowa w najzwyczajniejszej kasecie. Z reguły na jednej kasecie było zapisanych, oczywiście jak najbardziej "pirackich" około 30 gierek. Tak hartowała się stal, taki był motor i koszt postępu! Na kasecie, którą wsunąłem do magnetofonu był jeden tytuł, który wywołał burzę i powrót do "krainy lat dziecięcych!" Pamiętam go jakby to było wczoraj - "River Ride"! Prymitywna do bólu grafika, kolory powodujące chorobę morską, dźwięk niszczący organ słuchu to nic, najważniejsze, że sterowało się małym samolocikiem. Leciało się nim w górę ekranu niszcząc napotkane mosty, okręty i nadlatujące z lewej, lub prawej strony samolociki. Zabawa była przednia i zapominało się przy niej o upływie czasu. Niestety, lub jak najbardziej stety technologia rozwijała się dalej w szaleńczym tempie. Niestety inne "latawce" mniej mnie wtedy podkręciły, zresztą, co tu dużo mówić prekursor pececiaka był maszyną dość prymitywną. Po upływie czasu niedługiego z perspektywy rozwoju cywilizacji pojawiła się moim domu konsola do gry PSX Sony.

Ja mogę o konsolce pisać w samych superlatywach, zresztą do dzisiaj nie jestem w stanie pojąć, jak była ona w stanie wytrzymać eksploatację na trzy zmiany! Zapytacie zapewne jak to możliwe? To proste - kiedy syn był w szkole lub w nocy, zgodnie z odwiecznym prawem natury, spał grałem ja, natomiast w pozostałym czasie (przyznaję niewielkim) grywał syn. 5 (słownie: pięć) lat wytrzymała i jeszcze po sprzedaży kilka lat służyła rodzinie mojego kolegi! Pierwszą rzeczą po pojawieniu się tego sprzętu było zdobycie czegoś, co służyłoby do latania na ekranie. Dzięki pomocy innych maniaków lotniczych szybko zostałem wyposażony w "Ace Combat" i "Ace Combat 2", oraz futurystycznego "Ace Combat 3". Zręcznościowa jak najbardziej strzelanka lotnicza zawładnęła mną na lata! Do tego stopnia, że "dwójkę" przeszedłem do podszewki, odkrywając wszystkie ukryte misje i awansując na dowódcę jednostki "Ace Combat". To był autentyczny sukces, gdyż we wszystkich opisach tej gry najwyższą rangą do zdobycia był "Generał" i według mojej wiedzy chyba nikt nie "spruł" tej gry tak dokumentnie. Drugi tytuł, który tak rozłożyłem na elementy pierwsze to była gra logiczna "Kurushi" - znajomi patrząc, jak w nią gram twierdzili, że powinienem w ten sposób zarabiać na życie. A to nie znosi próżni.

Przypadkowo spotkałem kumpla z podstawówki i w czasie spotkania po latach, a obaj byliśmy już mocno po trzydziestce nagle zgadaliśmy się o samolotach, modelarstwie i wszystkim innym, co przez lata nas łączyło. Ta rozmowa bez przesady mogę stwierdzić zmieniła moje życie! Dowiedziałem się, bowiem od Grzesia, bo tak ten mój kolega miał na imię, że w dziedzinie komputerów osobistych nastąpił rewolucyjny wręcz rozwój ich możliwości i jeśli chcę, to naprawdę mogę poczuć, co to niemal "prawdziwe" latanie na ekranie, gdyż tylko na pecety wydawane są rasowe, czyli w pełni realistyczne symulatory lotnicze!

Obrazek


Stało się! Kilka dni później w domu stał komputer o parametrach, a pamiętam je do dzisiaj: procesor Athlon 1 GHz, karta graficzna GeForce 2, 256 MB RAM. Szczyt techniki w owym czasie, za który zapłaciłem niemal 4000 PLN i poznałem Wspaniałego, Uczciwego Człowieka, o sercu tak potężnym jak jego postura i waga Bogdana z Katowic, z którym znajomość i przyjaźń pielęgnuję do dzisiaj. Z przyczyn oczywistych nie mogę podać nazwy jego firmy, ale powiem Wam - jest po prostu Wielka! Cały zestaw przywiozłem do domu i zaprzyjaźniony z synem kandydat na informatyka dokonał misterii związanych z jego "odpaleniem". Po kilku dniach oswajania się, niezmiernie opornego z nową zabawką ruszyłem na poszukiwanie "ofiar". W Empiku znalazłem to, czego szukałem - rasowy symulator lotniczy firmy Jane's "F/A 18E Hornet". Dobry Stwórco, tak wyrozumiały dla idiotów wszelkiej maści - gdybym ja wtedy wiedział, że ten pierwszy symulator pociągnie za sobą inne i nieustanny trwający do dzisiaj w moim domu "wyścig zbrojeń", polegający na nieustannym ulepszaniu sprzętu, aby wszystko na nim wyglądało jak najlepiej! Mocno bym się zastanowił w co się pcham.

Wracam do "Horneta". Pierwsze chwile spędzone z tym symulatorem w pełni uświadomiły mi konieczność nauki, tak - dobrze przeczytaliście Szanowni Gracze. Nauki bolesnej w godziny rozciągniętej przed monitorem. "Hornet", bowiem był jak na ówczesny czas bardzo złożonym, jak mi się wtedy wydawało, symulatorem. Na szczęście był też wyposażony w podręcznik podstawowego pilotażu. Broszurkę o pojemności 78 stron wkułem niemal na pamięć, w trakcie setek rozpaczliwych prób pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. W końcu, po upływie niemal 3 miesięcy ukończyłem kurs treningowy, co pozwalało rozpocząć tryb kampanii. Wiele się wtedy nauczyłem, a jeszcze więcej przypomniałem. Chodzi mi o wiedzę z zakresu aerodynamiki, taktyki walki powietrznej i innych zagadnień, które zostały odświeżone w ekspresowym tempie. Przy okazji niejako, okazało się, że symulatory lotnicze to kopalnia wiedzy. O aktualnej technice wojskowej, zdobyczach elektroniki, systemów uzbrojenia i wszystkich innych aspektów tworzących lotniczą rzeczywistość. Z punktu widzenia wykonania poziom grafiki prezentował się więcej niż okazale. Pamiętam, jakie wrażenie wywarło na mnie, pierwsze uwieńczone sukcesem lądowanie w czasie morskiej burzy na pokładzie lotniskowca. Musicie przy okazji wiedzieć, że wraz ze śmiercią Waszego wytrenowanego pilota od nowa wszystko trzeba powtarzać. Nie było w tym symulatorze żadnych możliwości hochsztaplerstwa w kierunku dublowanych zapisów gry, czy tym podobnych sztuczek. Zresztą, ja nigdy w przeszłości nie korzystałem z ułatwień w rodzaju cheatów, kodów, solucji i innych "pomocy naukowych", bo i po co? Nie po to przecież płacę za symulator własnymi, prawdziwymi pieniędzmi, abym potem sam się okradał z atrakcji. Ustawiając wysoki poziom realizmu latałem "F/A 18E Hornet" bardzo długo. Do tego rodzynka powoli zaczęły dochodzić inne. Kolejno "Flanker 2.0" i "Flanker 2,5" powiększyły moją flotę powietrzną. Rewolucja nastąpiła po dokonaniu zakupu wyrobu produktu Maddox Game - niepowtarzalnego "Ił - 2 Sturmovika". Niestety, użytkowany komputer i jego możliwości techniczne już były za cienkie dla pełnej obsługi tego symulatora. Co dalej? Wiadomo. Kupujemy nowego kompa i tyle.

"Ił - Sturmovik" to symulator o grafice tak doskonałej, że jeszcze dzisiaj oglądany na dobrym sprzęcie budzi zachwyt. Szczegóły, detale modeli samolotów, model lotu i wszystko, co w tym symulatorze jest, po prostu zachwyca. Jest jednak rzecz, którą szczególnie chcę podkreślić. Kunsztownie, z niesłychaną pieczołowitością i pietyzmem opracowano tło historyczne wydarzeń, z którymi użytkownik zetknie się w czasie swojej służby w lotnictwie Armii Czerwonej, lub Luftwaffe. Tak jest! Możemy walczyć po stronie III Rzeszy i dożyć do końca wojny. To absolutne novum. Ładunek wiedzy historycznej zaiste jest potężny. Sytuacja w froncie, aktualny teatr wojenny, sprzęt wojskowy, ba noszący nawet kamuflaż zgodnie z wzorami obowiązującymi w danym czasie, w konkretnej jednostce wojskowej. To wręcz niewiarygodne, jaką pracę wykonali programiści i autorzy z Maddox Game! Możliwość ustawienia stopnia trudności w zakresie polegającym na zasadzie, iż im bardziej naturalnie i realistycznie tym trudniej. Największe do niedawna "asy domowego lotnictwa" przy zastosowaniu 100% realizmu po prostu klękają! I to chodzi, to nie jest symulator udający symulator! Kto szuka prostej powietrznej strzelaniny, niechaj zakupią "Top Guna"! Taniej i wygodniej! Część druga tego symulatora, czyli "IŁ - 2 Forgotten Battles" wraz z kolejnymi dodatkami to już jest ABSOLUTNE mistrzostwo świata. Przy zachowaniu wszystkich dotychczasowych zalet, czyli tła historycznego, realizmu rozgrywki, niezwykle wypieszczonych modeli samolotów zgodnie z prawdą historyczną otrzymujemy symulator w takiej oprawie graficznej, że dech w piersiach zapiera! Rzecz jasna, pod warunkiem posiadania karty graficznej na poziomie minimum w okolicach GeForce 6600 GT i 1 GB RAM. Teraz zapewne domyśliliście się, że w moim domu zagościł kolejny komputer o parametrach jak powyżej i adekwatnym do tego Procku (Athlon 3000+ Burton). Potężnemu rozwinięciu została poddana rozgrywka, która pozwala latać w barwach nie tylko rosyjskich, czy też niemieckich, ale również sojuszników niemieckich, czyli jednostek fińskich, włoskich i węgierskich. Jak i poprzednio uczestnik zabawy tym symulatorem oprócz tego, o czym pisałem zetknie się z parametrami lotu takimi jak blackout, czy też redout, turbulencjami, czy zjawiskami np. przegrzewania się silnika. Do tego będzie musiał po wybraniu zaawansowanego trybu lotu pamiętać o zużyciu amunicji, czy też paliwa, że o ustawieniu skoku śmigła, czy położeniu klap w czasie walki nie wspomnę. To zabawa dla prawdziwych pasjonatów lotnictwa i co warte podkreślenia, o dużym poziomie wiedzy ogólnej i fachowej oraz czysto historycznej.

Obrazek


Czas jako się rzekło, biegnie żwawo do przodu i nie ogląda się za siebie. Zawsze wracam do "Sturmovików", gdyż po prostu są świetne i odporne na upływ czasu. No i te doznania! Czy jest coś piękniejszego od widoku Messerschmitta 109 BF, idącego w ciasnym korkociągu do matki - ziemi, ciągnącego za sobą warkocz tłustego dymu i moment, gdy odskakuje kopuła owiewki i z płonącej kabiny wyskakuje niemiecki pilot, aby po chwili unosić się pod czaszą spadochronu?!

Pojawiają się symulatory nowej generacji z grafiką, która wręcz rzuca na kolana, o realizmie niespotykanym w historii tego gatunku programów komputerowych. Wymienię tylko dwa w kategorii samolotów myśliwskich - "Lock On" i "Falcon 4.0 Allied Force". Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego drugi z wymienionych symulatorów nie znalazł wydawcy w Naszym Kraju, ktoś po prostu zrezygnował z pewnego zysku, o wdzięczności graczy nie wspomnę! Kto zarobił? Kanciarze na giełdach komputerowych oraz handlarze z e-baya! Wielka szkoda, może Cenega lub CD Projekt zdecydują się na wydanie tej pozycji, bo jako żywo warto!

Powoli zmierzam do konkluzji. Zastrzec muszę, że symulatory nie zawężają się tylko do tematyki lotnictwa myśliwskiego. Są symulatory osadzone niemal w każdej dziedzinie życia. Mnie najbliższe są opisane przeze mnie powyżej, a uzupełniają je symulatory bojowych śmigłowców, że wymienię całą serię "Comanche", "Apache vs. Hokum" i wiele innych. Odmienną niemniej rewelacyjną grupą są symulatory łodzi podwodnych.
Kto nie grał w osadzoną w realiach II Wojny Światowej serię "Sileni Hunter"? Trzecia część tego cyklu wręcz genialna jest! "Silent Hunter 3" to symulator o grafice na niespotykanym wręcz poziomie, o takiej zawartości wiedzy przygotowanej do wchłonięcia przez Gracza, że wręcz powinien być zalecany, jako lektura uzupełniająca z historii i fizyki. Dlaczego z fizyki? A w jaki sposób okręt podwodny się zanurza i wynurza?. Niezwykle dbale, niemal pieczołowicie opracowany i wydany ten symulator, to bez dwóch zdań kultowa pozycja dla maniaków tego gatunku. Podobnie zresztą, jak symulator atomowego "boomera" - niezapomniany "Sub Commander"!

Symulatory wojskowe, które chciałem Wam Drodzy Czytelnicy przybliżyć są w mojej ocenie programami niezwykle złożonymi. Niejako na starcie wymagają od swoich przyszłych użytkowników posiadania "kapitału wiedzy początkowej". W zamian oferują uczestnictwo w wykonywaniu czynności, w miarę możliwości przez Autorów oddanej w stopniu jak najbardziej realnym, a niedostępnym w prawdziwym życiu z powodów obiektywnych. Niejako także, przy okazji pozwalają, jak to w moim przypadku kontynuować młodzieńcze pasje. Są też rezerwuarem wiedzy do pobrania zupełnie za darmo przez użytkowników. I to nie tylko tej stricte wojskowej. Mimo upływających lat pozwalają na śledzenie nauki i techniki, oraz rozwoju wszystkich innych dziedzin. Mam świadomość, że środowisko użytkowników symulatorów w porównaniu do miłośników nawalanek jest małe i stosunkowo hermetyczne. Niemniej Wszystkich Czytelników z całego serca namawiam do podjęcia próby użytkowania dowolnego symulatora. Biorąc pod uwagę popularność "Sims" jest coś na rzeczy w tym, co piszę!

Ja ze swej strony gwarantuję NIEZAPOMNIANE WRAŻENIA!








PLAYBACK 2006 Wszelkie prawa zastrzeżone!

O zinie | Kontakt | Współpraca | Redakcja