Witamy w magazynie Playback!     GRAJ Z PLAYBACKU!     Numer 06/2006 (Czerwiec 2006)
 
Recenzje

Zapowiedzi




  Jakub 'KmP' Tracz
Redakcja









KOD DA VINCI


Jest takie powiedzenie "niech mówią jak chcą, byleby mówili". W przypadku najnowszego dzieła reżysera Rona Howarda, ta maksyma zdaje się całkowicie sprawdzać. Kod da Vinci, pomimo mnóstwa zbulwersowanych tą produkcją osób i ich postulatów o nie oglądanie tego filmu, już teraz przyniósł ogromne zyski i jest kasowym przebojem. Pomogła mu w tym oczywiście cała afera z nim związana, oraz sam fakt, że jest ekranizacją skandalicznej książki Dana Browna, bo okazało się, że arcydziełem współczesnej kinematografii trudno go nazwać. Ale o tym, że to będzie hit, było chyba już wiadomo przed premierą. Potwierdza się teza, że zakazany owoc smakuje najlepiej - tylko niech nikt nie zapomni się wyspowiadać z tego, że był na tym w kinie, bo to ponoć już jest grzech.

Obrazek


Podczas, gdy wszyscy naokoło huczą, że książka i film "zaszczepiają w czytelniku czy widzu, wątpliwości dotyczące wiary katolickiej", i autor książki, i reżyser siedzą sobie spokojnie i liczą pieniążki. Sam przeczytałem książkę i nie uważam, że straciłem na nią czas - może i Dan Brown nie jest wybitnym pisarzem, ale trzeba przyznać, że fabuła w "Kodzie Leonarda da Vinci" potrafi naprawdę wciągnąć. Gdy dowiedziałem się o planach zekranizowania tej powieści już wiedziałem, że przed twórcami stoi bardzo trudne zadanie. Książkę liczącą około 550 stron, do tego dosyć wciągającą i napisaną nietrudnym językiem, czyta się szybko i przyjemnie. Zrobić film na jej podstawie, starając się o wierne odwzorowanie, który nie będzie przydługi i nudny to nie lada sztuka. Zwłaszcza w przypadku powieści, w której "akcja" przeplata się z długimi dialogami.

Bohaterem filmu (jak i książki) jest Robert Langdon, specjalista od symboli, który zostaje wezwany przez paryską policję na miejsce zbrodni, by pomógł odszyfrować znaki, które pozostawił zamordowany kustosz Luwru. Szybko okazuje się, że Langdon jest głównym podejrzanym i nie dość, że musi uciekać, to jeszcze czeka go odszyfrowanie szeregu tajemniczych zagadek, które pozostawił kustosz, a najprawdopodobniej prowadzą do największej tajemnicy świata, świętego Graala. Pomaga mu jedynie wnuczka zamordowanego, Sophie Neveu, a przeszkodzić próbuje policja z inspektorem Bezu Fache na czele oraz niezrównoważony morderca. Wszyscy tę fabułę pewnie znamy, ale moim obowiązkiem było jej przypomnienie. A nuż ktoś ostatni rok spędził gdzieś, gdzie nie ma telewizji, ani gazet i jej nie zna.

Przyznam, że dwa zupełnie odmienne uczucia zawsze towarzyszą mi przy oglądaniu ekranizacji książki, którą czytałem. Z jednej strony lubię takie filmy - bo dzięki nim to, co jedynie żyło na kartkach powieści i w naszej wyobraźni zostaje poddane wizualizacji i jest dostępne dla tej mniej inteligentnej części społeczeństwa, która książki omija szerokim łukiem. A i dla tych, co przeczytali książkę jest to korzystne, bo wreszcie postacie, które sobie wyobrażaliśmy na swój sposób, mają swoje "żywe odpowiedniki". Z drugiej strony zaś, z tego samego powodu nie lubię takich filmów - bo jako czytelnik, czasami zdecydowanie wolę pozostać przy moim własnym wyobrażeniu tego, co zostało mi przedstawione za pomocą tekstu. Bo przecież to jest właśnie główna cecha książek - rozwijają wyobraźnię.

Do roli Roberta Langdona ponoć byli przymierzani Hugh Jackman, Ralph Fiennes, Russell Crowe, George Clooney i Tom Hanks - ostatecznie wybrano tego ostatniego. Zagrał on całkiem poprawnie, choć swoją grą zupełnie nie zachwycił. Mnie osobiście wręcz czasami denerwował, swoją flegmatycznością i wiecznie skrzywionym wyrazem twarzy. Poza tym zupełnie inaczej sobie wyobrażałem Langdona, ale już to, czy wybrany aktor odpowiada naszym wyobrażeniom, to indywidualna sprawa każdego czytelnika. Podobnie jest w przypadku Audrey Tautou, znanej z roli Amelii, która wcieliła się w Sophie Neveu. Ta aktorka, akuratnie moim skromnym zdaniem pasuje do powierzonej jej roli i jej obawy, że jest za młoda do grania Sophie, były raczej przesadzone. Jako inspektora policji, który prowadzi pościg za Langdonem, ujrzymy Jeana Reno. On także wywiązał się bez zarzutów - co więcej, sam Dan Brown ponoć powiedział mu podczas pierwszego dnia zdjęć, że postać Bezu Fache'a wzorował właśnie na nim. Ian McKellen, którego zobaczymy jako utykającego Leigha Teabinga, specjalistę od św. Graala, będzie mógł sobie zapisać ten film, jako udany występ. Ale i tak - jak dla mnie - aktorem, który najlepiej zagrał swoją rolę, jest Paul Bettany, który wcielił się w Sylasa. Świetnie zagrał opętanego służbą Bogu, pewnego słuszności swoich poczynań mnicha. Duży plus dla niego ode mnie, choć spotkałem się z opiniami, że kto inny lepiej by się sprawdził w tej roli.

Gdy wychodziłem wraz z tłumem z sali kinowej, po premierowym pokazie, próbowałem wyłapać różne opinie ludzi, którzy rozmawiali ze sobą, oceniając film. Zdołałem usłyszeć tylko "normalny, amerykański film". Niestety podobne zdania mieli wszyscy moi znajomi. Co więcej - ja sam też miałem takie odczucia - gdybym nie był po lekturze książki i nie wiedział, jaki skandal wywołuje wszędzie fabuła tego filmu, nie zauważyłbym chyba, że właśnie obejrzałem jeden z bardziej kontrowersyjnych filmów. Zaraz, zaraz - chwileczkę. Coś tu chyba nie gra. Przecież ekranizacja takiej powieści powinna zostać zapamiętana głównie właśnie ze względu na kontrowersyjną fabułę, powinna ludźmi potrząsnąć. Jeżeli książka "atakuje i znieważa chrześcijaństwo", to film jedynie temu chrześcijaństwu gryzie pięty. Chyba jednak, mimo wszystko, filmowcy nieco się wystraszyli tego całego szumu i nie chcieli stworzyć dzieła, poruszającego ludzi do głębi. Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle.

Obrazek


Wszyscy oczekiwali świetnego filmu akcji czy też thrillera - otrzymaliśmy jedynie dobry film z poprawną grą aktorską. Czas trwania to prawie 2 i pół godziny, przez co podczas oglądania, może zdarzyć się nam ziewnąć, bo momentami jest przegadany i nudny. Jak wspomniałem na początku - połączenie akcji z długimi dialogami to zadanie trudne i reżyser sobie chyba nie poradził tak, jakbyśmy tego wszyscy oczekiwali. Ponadto, podczas seansu denerwowały mnie zmiany w fabule naniesione przez filmowców, ale zawsze tak mam podczas oglądania ekranizacji. Pomysłem reżysera na urozmaicenie długich dialogów, były sceny kostiumowe przedstawiające to, o czym aktualnie rozmawiają bohaterowie. To akuratnie mi się niezbyt spodobało, tak samo jak próba przedstawienia życiorysu Sylasa, retrospekcyjnymi urywkami - ktoś, kto nie przeczytał książki raczej nie domyśliłby się co mnich dokładnie przeżył, przed przystąpieniem do Opus Dei. Razi też trochę fakt, iż w filmie między głównymi bohaterami nie ma żadnej chemii oraz scena, w której Sophie Neveu jedzie Smartem zatłoczoną ulicą na wstecznym, omijając jadące auta, z szybkością większą niż niektórzy jadą normalnie. Plusem dla filmu, jest świetna ścieżka dźwiękowa, przygotowana przez Hansa Zimmera.

Kod da Vinci lekko rozczarowuje. Jest przydługi, momentami nudny, choć na pewno nie można powiedzieć, że kompletnie nieudany. W końcu przynosi zyski i ludzie mimo wszystko chcą go oglądać. Film można zobaczyć, chociażby dlatego, by przekonać się czy ta cała afera wokół niego jest uzasadniona.








PLAYBACK 2006 Wszelkie prawa zastrzeżone!

O zinie | Kontakt | Współpraca | Redakcja