Będąc
wielkim fanem twórczości J. K. Rowlling, która wniosła
trochę "magii" w moje, skrajnie mugolskie
dotychczas, życie, przy okazji premiery kinowej Czary
Ognia postanowiłem udać się do sklepu i za całkiem
spore pieniądze zakupić wreszcie upragnioną grę.
Goblet of Fire, o której tu mowa, to wielki krok w
stosunku do poprzednich części serii. I choć wciąż
nie wiem, czy modyfikacje poszły w dobrym, czy w złym
kierunku, pewne jest jedno, coś się zmieniło i nie
chodzi mi o to, że akcja sposępniała...
Pierwszą grywalną sekwencją jest znana z dema ucieczka
przed Śmie(r)ciożercami. Wówczas na wierz wychodzą
pierwsze nowalijki. Gra wygląda o niebo lepiej w
stosunku do poprzedniczek, przede wszystkim dopracowano
twarze, które faktycznie wyglądają jakby zdjęto je z
filmowej trójki- Emmy, Ruperta i Daniela. Ma to o tyle
duże znaczenie, że choć podczas gry kamera jest zbyt
daleko, aby dojrzeć młode lica czarodziejów, to już
oglądając ekran wyboru etapu, tudzież kilkusekundowe
custcenki na silniku gry, można faktycznie z dumą
spojrzeć na pieczołowicie odwzorowane rysy. Szkoda
tylko, że i tak widać je zbyt rzadko. Jak wspomniałem
bowiem, kamera nie znajduje się już za plecami herosa,
a gdzieś w punkcie mapy, gdzie, jak uznali twórcy,
zmagania będą się prezentować najefektowniej. Drugim
mocnym punktem Czary są bosko wyglądające zaklęcia!
Promienie, wybuchy, iskry, lecące w powietrzu kule- wrażenia
się nie do opisania. Prawdziwe ferie barw, niezwykłe,
zaprawdę piękne! Oprócz tego, standardowo, oprawa
graficzna to wyższe stany średnie i śmiało możnaby ją
wpisać na karteczkę z oznakowaniem "takie
sobie"- choć, nie twierdzę, zrobiło się dość
klimatycznie. Mury Hogwartu wyglądają po stokroć
lepiej, niż uprzednio.
Cała idea gry uległa zmianom. Owszem, wciąż zbieramy
kolorowe fasolki i ganiamy prując do potworów, ale... Cóż-
po pierwsze przez całą grę (Poza akcjami w turnieju Trójmagicznym
i walką z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać)
zagadki rozwiązuje cała trójka adeptów, a my zaś możemy
wybrać którym z nich chcemy w danej chwili kierować.
Ma to o tyle zasadnicze znaczenie, że podczas rozgrywki
daną postacią możemy zebrać więcej fasolek niż
komputer, a to za nie kupujemy karty. Niestety, sztuczna
głupio... o przepraszam, inteligencja tak towarzyszy,
jak i potworów nie prezentuje się dobrze. Podczas gry
dwójka debili, dowcipnie nazwanych przez programistów i
pisarkę "przyjaciółmi" biega jak pijane zające,
za rzadko używa czarów ofensywnych, pomaga nam ze zbyt
dużym opóźnieniem, nie zbiera fasolek, które czasem
mogą podnieść nad wyraz wątłe zdrowie, a także nie
interesuje się kociołkami i dyniami, które to już błyskawicznie
uzupełniają nadwątloną energię, po prostu żenada.
Stwory można jeszcze zrozumieć, bo te są głupie z
natury. Prą do przodu i starają się zrobić nam krzywdę...
Czasem bywając szczególnie irytujący! Mam na myśli te
gigantyczne osy z lekcji zielarstwa*. Otóż będąc
nieopodal nich zawsze musimy wykorzystać zaklęcie
rozwijające pąki roślin tak, aby ów pąki przemieniły
się w platformy, po których można przejść dalej. A złośliwe
bestie podlatują do nas, gdy już puszczamy klawisz
odpowiedzialny za mozolne rozwijanie i odwracamy się, by
je zniszczyć, zazwyczaj leżymy pokąsani na ziemi, zaś
zanim wstajemy dostaniemy zapewne uderzeni jeszcze raz. A
że takich os jest stanowczo za dużo bywało, że
instynktownie odpychała mnie myśl o powrocie na teren
zajęć z zielarstwa... A trzeba wam wiedzieć, że do
poszczególnych poziomów będziemy musieli nie
jednokrotnie wracać. Gra jest bowiem sztucznie przedłużana
przez konieczność zebrania wielu tarcz, z czego nie każda
jest dostępna przy pierwszym przechodzeniu poziomu. Nie
wiem, jak was, ale mnie nie bawią takie powtórki.
Projektantom zabrakło chyba czasu, albo inwencji, albo i
jednego, i drugiego...
Po raz kolejny okrojono kilka elementów. Po meczach
quiditcha, które były chlubą pierwszej części (nie
wiem, czy pojawiły się w "dwójce", bo jest
to jedyny epizod z którym nie miałem przyjemności)
znowu pozostał tylko ślad, a konkretniej ucieczka przed
smokiem. Nie spędzamy też wiele czasu na bieganinie po
Hogwarcie, rzucaniu się na każdą możliwą zbroję i
odkrywaniu sekretnych komnat, czy bonusów. Zlikwidowano
nawet klawisz skoku (!!). Za mało jest też rodzajów
potworów.
Warto wspomnieć o zupełnie nowym systemie kart! Te
kupujemy pomiędzy przygodami za zdobyte fasolki. Każdej
postaci możemy przydzielić maksymalnie 3 karty, które
podniosą jej umiejętność w jednej z 3 szkół magii,
czy przydadzą nową umiejętność. Przyznam, bardzo
ciekawe, a poza nielichą ilością do kupienia, są również
specjalne wersje związane z charakterem ucznia, czy też
z poszczególnymi bestiami. Szkoda tylko, że po każdej
grze trzeba od nowa dobierać całą talię, zaś po którymś
z turniejowych wyzwań trzeba zaczynać od nowa z układaniem
samego Pottera.
Mimo że gra nie należy do najdłuższych, dość szybko
wkrada się monotonia. Ileż można? Do plusów zaliczę
jeszcze uproszczenie rozgrywki. Ze sterowaniem poradziłby
sobie nawet pięciolatek. Szkoda tylko, że nie
korzystamy z myszy. Przez to są drobne problemy z
celowaniem, ale mniejsza. Ważne, że pod 3 klawiszami
odpowiedzialnymi za zaklęcia ukrytych jest wiele rodzajów
czarów. Zależnie od sytuacji, czy rodzaju bestii dzięki
"c" możemy zgasić ogień, rozwinąć pąk rośliny,
czy podnieść głaz. Przy poważniejszych zagwozdkach (i
tak za prostych) wymagana jest współpraca zespołu i
jednoczesne użycie tego samego czaru. Zostajemy też
nagradzani za odpowiednio precyzyjne czarowanie punktami,
dzięki którym uzyskujemy dostęp do nowych kart w
sklepiku.
Fabułę książki okrojono jeszcze bardziej i obecnie ów
osesek z pewnością nie przekona nikogo. Ci, którzy nie
czytali książki ani nie grali w grę nie mają po co
zasiadać przed monitorem. Sporo rzeczy wyda się im
dziwne i niewyjaśnione, zaś czytelnicy prozy Joanne
zabiją przemianowaną historię śmiechem. Powiem tylko,
że pozbawiono nas nawet tak mizernego wątku, jak
konflikt Harrego z Ronem, zaś do lasu ruszy właśnie cała,
zawsze zgodna i uśmiechnięta, trójka. Aby było
jeszcze śmieszniej w grze zaimplementowano system fizyki
Havok, aby magowie mogli popisać się zaklęciem
Wingardium Leviosa, które jest odpowiednikiem
telekinezy. I wszystko pięknie, ale... Nie, co ja plotę,
nic nie jest pięknie! Bo czy mały kamyczek byłby w
stanie przewrócić kamienny, kilkutonowy blok wysokości
Malfoya stojącego na głowie tatusiowi? I to kamyczek
lecący z "zawrotną" prędkością 30 metrów
na minutę? Tutaj takie cuda się zdarzają. Podczas gry
udało mi się też trafić na małe błędy- ot, w
jednym z poziomów gdzie trzeba wyrzucić kocioł, aby
zniszczyć rurę dzielącą nas od przejścia, ten po
prostu... zawisa w powietrzu... Innym razem można nim
przeniknąć przez kawałki gruzu.
Nowy Harry Potter to kolejna część serii, ale zarazem
zupełnie inna gra. Jak pisałem na początku, wiele się
zmieniło, akcja nie przypomina tej z poprzednich części,
ale też wiele modyfikacji uznaję za gorsze, między
innymi utratę pewnej baśniowości, którą tak zdążyłem
już pokochać w poprzednikach. Same próby turniejowe
nie wypadają tak, jak należy. Choć ucieczka przed
smokiem jest emocjonująca, to już etap rozgrywany pod
wodą- nudny i przydługi, a jakie cuda się tam dzieją,
ha! Otóż, kiedy mag zbliża się do większego skupiska
potworów, lub zamkniętej bramy, kamera przechodzi na
pozycję, z której widać jego głowę i kawałek ręki
i naszym zadaniem jest zniszczenie wszystkich bestii, bądź...
blokujących drogę bąbelków. Wygląda to jednak
nienaturalnie i tak też czułem się sterując w tym
fragmencie Harrym. Wstawki filmowe zrealizowano w formie
(niemal) nieruchomych obrazków z komentarzami narratora,
co też średnio mi się podoba... Wiem, że nie
przekonam fanów, ale spróbuję. Za taką cenę nie
warto sięgać po tę grę. Za szybko się kończy i
sprowadzi na was wiele frustracji, choć dostarcza i
nieco frajdy. Dochodzę do paskudnych wniosków, że może
przy okazji ekranizacji siódmej części wyjdzie
wreszcie gra trzymająca wysoką klasę. Do tego czasu -
nie tykaj, a w każdym razie nie za tyle pieniędzy!
|