Recenzje

Autor tekstu: Gecik
Gatunek:
jRPG
Producent: Square Enix
Dystrybutor: Electronic Arts
Wymagania: Dual Shock 2, memory card 8MB

Final Fantasy X-2 [ps2]

Pierwsze Final Fantasy uratowało Square. Po serii nieudanych projektów, firma chyliła się ku upadkowi. Na szczęście nowa gra studia bardzo spodobała się graczom, a to z uwagi na rozbudowaną rozgrywkę, estetyczną grafikę i ogrom świata (jak na konsolę NES). 

 

Część druga z kolei, przyniosła graczom pewną innowację – zamiast czwórki wybieranych na początku bohaterów, tym razem skład naszej drużyny mężnych wojów zmieniał się – dochodzili nowi członkowie, inni bohatersko umierali... Final Fantasy III to już maksimum możliwości konsoli NES – olbrzymi, niespotykany w żadnej innej grze na ten system świat, olbrzymia ilość potworów do zabicia, skarbów do znalezienia, czarów do poznania... I tym razem twórcy powrócili do znanego z „jedynki” systemu wyboru bohaterów i ich profesji na początku rozgrywki. Grafika powalała na kolana, podobnie muzyka, ale dni NES-a były już policzone i Square szybko przeniosło się na nową konsolę ze stajni Nintendo. Debiut na SNES, czyli czwarta część sagi, co prawda został przyjęty bardzo ciepło, bo gracze podziwiali nową, świetną grafikę, boską muzykę, świat stał się nieprawdopodobnie wielki, a wszystko okraszone zostało ciekawa fabułą. Gracze mieli możliwość poznać sporo grywanych postaci, które tak jak w „dwójce” zasilały (i osłabiały po jakimś czasie widowiskowym odejściem) nasza drużynę. Jednak FFIV uznawane jest obecnie za jedną z najsłabszych odsłon serii. Trudno się dziwić, bo kolejne dzieła Square na długo ustanowiły standardy gier jRPG. Część piąta przyniosła dość rewolucyjny system profesji, który wg mnie był bardzo przemyślany, zresztą został częściowo wykorzystany w Final Fantasy X-2, którą to mam za zadanie Wam przybliżyć. Dalsza historia gier spod znaku FF jest już o wiele prostsza, gdyż ubywało radykalnych zmian, ale na szczęście – za to chwała Square – zawsze pozostawało w nich to, co najważniejsze, a więc klimat oraz jakaś dziwna moc przyciągania, obecna w każdej części sagi. W żadnej innej grze nie spotkałem się z tym, że nie zwracałem zupełnie uwagi na obecne, niekiedy istotnie, wady gry (a może po prostu z jakiegoś powodu nie chciałem zwracać), a wręcz mimowolnie tworzyłem się z nich czynniki dodające owym grom specyficznego, właściwego dla FF, klimatu.



Powszechnie jako najlepsze z odsłon serii FF uznaje się części: V (za świetnie zorganizowany system profesji), VI (za świetną fabułę, sympatycznych bohaterów, system profesji z udziałem Esperów oraz różnorodność rozgrywki), VII (już na PC i PSX; za – znowu – wyrazistych bohaterów, nową, bardzo ładną grafikę i urzekający klimat) oraz X (za wszystko to, co znalazło się w poprzednich nawiasach tego akapitu). Część dziesiąta pozyskała dla odświeżonej serii rzesze nowych fanów, a dzięki olśniewającej grafice i popularności dała grze rozgłos, co spowodowało pojawienie się – co jest ewenementem w Final Fantasy – sequela. Właśnie Final Fantasy X-2.

W części dziesiątej wspaniały i jakże piękny (o co programiści się bardzo postarali) świat Spira został niespodziewanie zaatakowany przez istotę zwana Sin, która doprowadziła ową krainę szczęśliwości do stanu nędzy i rozpaczy. Na szczęście Yuna, summonerka potrafiąca przyzywać wojownicze aeony, z pomocą oddziału oddanych przyjaciół pokonała Sina i w świecie Spira znów zapanował względny spokój, a mieszkańcy powoli odbudowywali zniszczenia. Niestety, obiekt westchnień Yuny, dzielny Tidus, zaginął po finałowym starciu... W tym momencie zaczyna się akcja X-2. Yuna szuka sposobu na odnalezienie Tidusa, a pomóc mogą jej w tym celu tylko porozrzucane po całej Spirze sphery, czyli małe kule z zapisanym w nich materiałem filmowym, prezentującym wydarzenia rozgrywające się w czasie walki z Sinem. Yuna ma nadzieję, że dzięki znalezieniu odpowiedniej sphery, dowie się, co stało się z Tidusem. Jednej osobie ciężko jednak przeczesać całą Spirę po omacku w poszukiwaniu spher, tym bardziej, iż na całym świecie działają całe zorganizowane grupy, zajmujące się skompletowaniem wszystkich filmów. Yuna dołącza wiec do jednej z takich grup, Gullwings, by razem z przyjaciółką (jeszcze z czasów walki z Sinem) Rikku, tajemniczą Payne oraz Brotherem, Buddy’m i Shinrą ruszyć na poszukiwanie Speer, a także – na co ma nadzieję Yuna – Tidusa. Naturalnie w pewnym momencie cała załoga staje na tropie Czegoś Większego, co prowadzi na końcu do tradycyjnego w jRPG ratowania świata przed zagładą. Naturalnie okazuje się, że ci z pozoru źli są jednak dobrzy, ci dobrzy są źli, itd. Zawrót głowy, ale mimo wszystko fabuła jest bardzo ciekawa, chociaż nie do końca wiem, czy osoba nieposiadająca na półce pudełka „Final Fantasy X” z nalepką „zaliczone” połapie się we wszystkich niuansach historii, a trzeba przyznać, że autorzy przygotowali sporo aluzji i odwołań do poprzedniej części.

X-2 sprawia wrażenie, jakoby nie był tworzony do końca „na poważnie”, gdyż praktycznie wszystko zostało w nim uproszczone w stosunku do poprzednika. Nie mamy już kolekcjonowania broni czy odzienia, a jedynie dwa (DWA!) sloty w ekwipunku na założenie czegoś w rodzaju pierścieni, np. chroniącego przed zatruciem, lub dzięki któremu możemy atakować 2x. Jak dla mnie wielki minus.



Podobnie rzecz się tyczy samych grywalnych postaci. O ile X przypominała pod tym względem części II, IV i VI, tak X-2 to powrót do odgórnie ustalonego składu drużyny rodem z I, II czy V. W całej grze walczyć można jedynie teamem złożonym z Yuny, Rikku i Payne. Z jednej strony nie powiem, na nudę nie można narzekać, gdyż dziewczyny są raczej zabawne i - co pewnie jest celowym założeniem Square – momentami sprawiają wrażenie średnio poważnych, co prowadzi do sprzeczek między nimi lub wygłupów, co naturalnie niekiedy naprawdę śmieszy gracza. Chyba tylko Payne i momentami Yuna zachowują powagę, bo Rikku to jest moim zdaniem nieźle walnięta. Z drugiej jednak strony – granie takim girlsbandem może być ciut męczące. Chociaż...W sumie mi to jakoś nie przeszkadzało, bo panny są i – jak już mówiłem – zabawne, i naprawdę ładne, więc oglądanie ich to czysta przyjemność dla oka.

Ciekawie tym razem zorganizowano system profesji. Dziewczyny, jak to dziewczyny, lubią się przebierać, dlatego dawne profesje (Wojownik, Strzelec, Czarny Mag, itd.) zastąpiono Dresspherami, czyli po naszemu: Kostiumami (i tej nazwy będę się dalej trzymał). Cztery podstawowe Kostiumy dostępne są już od początku gry, natomiast kolejne otrzymujemy jako nagrody za wykonane misje tudzież znajdujemy w trudno dostępnych miejscach. Kostiumy, w postaci ikonek wkładamy do siatek w kartach. Taką kartę (Garment Grid), uzupełnioną dostępnymi Kostiumami, przyporządkowujemy którejś z dziewczyn (lub dwóm, czy wszystkim trzem, liczba siatek jest duża, a każdej z nich może używać dowolna bohaterka). Dzięki temu każda heroina może w czasie walki zmienić Kostium z obecnego na sąsiedni w danej siatce, czemu towarzyszy przepiękna i widowiskowa (oraz, nie ukrywam, troszkę kiczowata) przemiana w stylu tych z Sailor Moon. W efekcie wygląda to np. tak, że Yuna atakuje potwora za pomocą ostrza swojego miecza, a w kolejnej turze gracz widząc, iż drużyna jest w marnej kondycji, zmienia jej Kostium z Warriora na White Mage’a i używa czaru leczącego. Z kolei w następnej turze znów zmienia Kostium z Białego Maga na Gunnera i atakuje fienda Gunshotem. W praktyce całość sprawuje się raczej dobrze, ale taki system wydaje mi się jednak krokiem w tył i mam nadzieje, że w części XII Square pokombinuje lepiej i owocniej.

Oczywiście system walki pozostał niezmieniony – dalej w momencie zaskoczenia przez wroga przenoszeni jesteśmy do innej mapy (przypominającej jednak scenerią tę, na której zastała nas potyczka), gdzie toczymy turową walkę. Naturalnie moment walki następuje losowo, a wrogów przed owym momentem przeniesienia nie widać. Nihil novi. Oczywiście co jakiś czas przyjdzie nam walczyć z bossem (zwykle są to aeony, niegdyś będące pod władzą Yuny), będziemy również musieli dostosowywać „ekwipunek” (dlaczego w cudzysłowu, o tym powyżej) pod daną walkę.



Grafika ogólnie jest naprawdę bardzo ładna i chyba ciężko wycisnąć coś lepszego z poczciwej PS2. Oczywiście cut-scenki użyte do promocji gry (czyli np. film początkowy, gdy Yuna śpiewa, czy późniejszy, jak śni o spotkaniu z Tidusem) zapierają dech w piersiach przepychem kolorów i reżyserią, te późniejsze są już trochę słabsze jakościowo, ale i tak trzymają wysoki poziom, niekiedy bawią, a innym razem zostawiają gracza z otwartą buzią. Podobnie muzyka – piosenki, background, speeche czy efekty dźwiękowe bardzo dobrze pasują i świetnie się komponują z grą.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż FFX-2 to nie jest pełnoprawna gra. Niby jest do kupienia w normalnej cenie, niby posiada długą i wielowątkowa fabułę, niby posiada bardzo ładną oprawę audiowizualna, ale... jak dla mnie jest to jedynie dodatek dla fanów serii, który co najwyżej może osłodzić oczekiwanie na część XII. Jeśliby tak oceniać tę pozycję, ocena byłaby bardzo wysoka. Niemniej jednak, jak na pełnoprawną kolejną odsłonę serii FF, Square zaprezentowało nam ciut za mało, brak tu innowacji, do jakich przywykliśmy, nawet jak na sequel gra oferuje graczom za mało, niż pozostałe gry serii. Możliwe, że po prostu przywykłem do zawsze wysokiego poziomu gier spod znaku FF i dlatego psioczę, a w sumie mamy do czynienia z solidnym zabójcą czasu.

Może więc tak – jeśli ktoś poznał wcześniejsze odsłony wspaniałej i zasłużonej już serii Final Fantasy, to Final Fantasy X-2 to pozycja „must have” i nie ma przebacz. Natomiast nie jest to tytuł, od którego można rozpocząć przygodę z FF czy w ogóle z jRPG.
 

 

 Final Fantasy X-2

ocena

 grafika 9  muzyka 8  grywalność 7

7+


+ Ciekawa fabuła
+ Sporo humoru i sympatyczny klimat
+ Wykończenie
- Rezygnacja z ekwipunku z prawdziwego zdarzenia
- Nowy system profesji
- Tylko Team YRP