Pierwsze
Final Fantasy uratowało Square. Po serii nieudanych
projektów, firma chyliła się ku upadkowi. Na szczęście
nowa gra studia bardzo spodobała się graczom, a to z
uwagi na rozbudowaną rozgrywkę, estetyczną grafikę i
ogrom świata (jak na konsolę NES).
Część
druga z kolei, przyniosła graczom pewną innowację
– zamiast czwórki wybieranych na początku bohaterów,
tym razem skład naszej drużyny mężnych wojów zmieniał
się – dochodzili nowi członkowie, inni bohatersko
umierali... Final Fantasy III to już maksimum możliwości
konsoli NES – olbrzymi, niespotykany w żadnej
innej grze na ten system świat, olbrzymia ilość potworów
do zabicia, skarbów do znalezienia, czarów do
poznania... I tym razem twórcy powrócili do znanego z
„jedynki” systemu wyboru bohaterów i ich
profesji na początku rozgrywki. Grafika powalała na
kolana, podobnie muzyka, ale dni NES-a były już
policzone i Square szybko przeniosło się na nową
konsolę ze stajni Nintendo. Debiut na SNES, czyli
czwarta część sagi, co prawda został przyjęty bardzo
ciepło, bo gracze podziwiali nową, świetną grafikę,
boską muzykę, świat stał się nieprawdopodobnie
wielki, a wszystko okraszone zostało ciekawa fabułą.
Gracze mieli możliwość poznać sporo grywanych
postaci, które tak jak w „dwójce” zasilały
(i osłabiały po jakimś czasie widowiskowym odejściem)
nasza drużynę. Jednak FFIV uznawane jest obecnie za
jedną z najsłabszych odsłon serii. Trudno się dziwić,
bo kolejne dzieła Square na długo ustanowiły standardy
gier jRPG. Część piąta przyniosła dość rewolucyjny
system profesji, który wg mnie był bardzo przemyślany,
zresztą został częściowo wykorzystany w Final Fantasy
X-2, którą to mam za zadanie Wam przybliżyć. Dalsza
historia gier spod znaku FF jest już o wiele prostsza,
gdyż ubywało radykalnych zmian, ale na szczęście
– za to chwała Square – zawsze pozostawało
w nich to, co najważniejsze, a więc klimat oraz jakaś
dziwna moc przyciągania, obecna w każdej części sagi.
W żadnej innej grze nie spotkałem się z tym, że nie
zwracałem zupełnie uwagi na obecne, niekiedy istotnie,
wady gry (a może po prostu z jakiegoś powodu nie chciałem
zwracać), a wręcz mimowolnie tworzyłem się z nich
czynniki dodające owym grom specyficznego, właściwego
dla FF, klimatu.
Powszechnie jako najlepsze z odsłon serii FF uznaje się
części: V (za świetnie zorganizowany system profesji),
VI (za świetną fabułę, sympatycznych bohaterów,
system profesji z udziałem Esperów oraz różnorodność
rozgrywki), VII (już na PC i PSX; za – znowu
– wyrazistych bohaterów, nową, bardzo ładną
grafikę i urzekający klimat) oraz X (za wszystko to, co
znalazło się w poprzednich nawiasach tego akapitu). Część
dziesiąta pozyskała dla odświeżonej serii rzesze
nowych fanów, a dzięki olśniewającej grafice i
popularności dała grze rozgłos, co spowodowało
pojawienie się – co jest ewenementem w Final
Fantasy – sequela. Właśnie Final Fantasy X-2.
W części dziesiątej wspaniały i jakże piękny (o co
programiści się bardzo postarali) świat Spira został
niespodziewanie zaatakowany przez istotę zwana Sin, która
doprowadziła ową krainę szczęśliwości do stanu nędzy
i rozpaczy. Na szczęście Yuna, summonerka potrafiąca
przyzywać wojownicze aeony, z pomocą oddziału oddanych
przyjaciół pokonała Sina i w świecie Spira znów
zapanował względny spokój, a mieszkańcy powoli
odbudowywali zniszczenia. Niestety, obiekt westchnień
Yuny, dzielny Tidus, zaginął po finałowym starciu... W
tym momencie zaczyna się akcja X-2. Yuna szuka sposobu
na odnalezienie Tidusa, a pomóc mogą jej w tym celu
tylko porozrzucane po całej Spirze sphery, czyli małe
kule z zapisanym w nich materiałem filmowym, prezentującym
wydarzenia rozgrywające się w czasie walki z Sinem.
Yuna ma nadzieję, że dzięki znalezieniu odpowiedniej
sphery, dowie się, co stało się z Tidusem. Jednej
osobie ciężko jednak przeczesać całą Spirę po
omacku w poszukiwaniu spher, tym bardziej, iż na całym
świecie działają całe zorganizowane grupy, zajmujące
się skompletowaniem wszystkich filmów. Yuna dołącza
wiec do jednej z takich grup, Gullwings, by razem z
przyjaciółką (jeszcze z czasów walki z Sinem) Rikku,
tajemniczą Payne oraz Brotherem, Buddy’m i Shinrą
ruszyć na poszukiwanie Speer, a także – na co ma
nadzieję Yuna – Tidusa. Naturalnie w pewnym
momencie cała załoga staje na tropie Czegoś Większego,
co prowadzi na końcu do tradycyjnego w jRPG ratowania świata
przed zagładą. Naturalnie okazuje się, że ci z pozoru
źli są jednak dobrzy, ci dobrzy są źli, itd. Zawrót
głowy, ale mimo wszystko fabuła jest bardzo ciekawa,
chociaż nie do końca wiem, czy osoba nieposiadająca na
półce pudełka „Final Fantasy X” z nalepką
„zaliczone” połapie się we wszystkich
niuansach historii, a trzeba przyznać, że autorzy
przygotowali sporo aluzji i odwołań do poprzedniej części.
X-2 sprawia wrażenie, jakoby nie był tworzony do końca
„na poważnie”, gdyż praktycznie wszystko
zostało w nim uproszczone w stosunku do poprzednika. Nie
mamy już kolekcjonowania broni czy odzienia, a jedynie
dwa (DWA!) sloty w ekwipunku na założenie czegoś w
rodzaju pierścieni, np. chroniącego przed zatruciem,
lub dzięki któremu możemy atakować 2x. Jak dla mnie
wielki minus.
Podobnie rzecz się tyczy samych grywalnych postaci. O
ile X przypominała pod tym względem części II, IV i
VI, tak X-2 to powrót do odgórnie ustalonego składu
drużyny rodem z I, II czy V. W całej grze walczyć można
jedynie teamem złożonym z Yuny, Rikku i Payne. Z jednej
strony nie powiem, na nudę nie można narzekać, gdyż
dziewczyny są raczej zabawne i - co pewnie jest celowym
założeniem Square – momentami sprawiają wrażenie
średnio poważnych, co prowadzi do sprzeczek między
nimi lub wygłupów, co naturalnie niekiedy naprawdę śmieszy
gracza. Chyba tylko Payne i momentami Yuna zachowują
powagę, bo Rikku to jest moim zdaniem nieźle walnięta.
Z drugiej jednak strony – granie takim girlsbandem
może być ciut męczące. Chociaż...W sumie mi to jakoś
nie przeszkadzało, bo panny są i – jak już mówiłem
– zabawne, i naprawdę ładne, więc oglądanie ich
to czysta przyjemność dla oka.
Ciekawie tym razem zorganizowano system profesji.
Dziewczyny, jak to dziewczyny, lubią się przebierać,
dlatego dawne profesje (Wojownik, Strzelec, Czarny Mag,
itd.) zastąpiono Dresspherami, czyli po naszemu:
Kostiumami (i tej nazwy będę się dalej trzymał).
Cztery podstawowe Kostiumy dostępne są już od początku
gry, natomiast kolejne otrzymujemy jako nagrody za
wykonane misje tudzież znajdujemy w trudno dostępnych
miejscach. Kostiumy, w postaci ikonek wkładamy do siatek
w kartach. Taką kartę (Garment Grid), uzupełnioną
dostępnymi Kostiumami, przyporządkowujemy którejś z
dziewczyn (lub dwóm, czy wszystkim trzem, liczba siatek
jest duża, a każdej z nich może używać dowolna
bohaterka). Dzięki temu każda heroina może w czasie
walki zmienić Kostium z obecnego na sąsiedni w danej
siatce, czemu towarzyszy przepiękna i widowiskowa (oraz,
nie ukrywam, troszkę kiczowata) przemiana w stylu tych z
Sailor Moon. W efekcie wygląda to np. tak, że Yuna
atakuje potwora za pomocą ostrza swojego miecza, a w
kolejnej turze gracz widząc, iż drużyna jest w marnej
kondycji, zmienia jej Kostium z Warriora na White
Mage’a i używa czaru leczącego. Z kolei w następnej
turze znów zmienia Kostium z Białego Maga na Gunnera i
atakuje fienda Gunshotem. W praktyce całość sprawuje
się raczej dobrze, ale taki system wydaje mi się jednak
krokiem w tył i mam nadzieje, że w części XII Square
pokombinuje lepiej i owocniej.
Oczywiście system walki pozostał niezmieniony –
dalej w momencie zaskoczenia przez wroga przenoszeni
jesteśmy do innej mapy (przypominającej jednak scenerią
tę, na której zastała nas potyczka), gdzie toczymy
turową walkę. Naturalnie moment walki następuje
losowo, a wrogów przed owym momentem przeniesienia nie
widać. Nihil novi. Oczywiście co jakiś czas przyjdzie
nam walczyć z bossem (zwykle są to aeony, niegdyś będące
pod władzą Yuny), będziemy również musieli
dostosowywać „ekwipunek” (dlaczego w cudzysłowu,
o tym powyżej) pod daną walkę.
Grafika ogólnie jest naprawdę bardzo ładna i chyba ciężko
wycisnąć coś lepszego z poczciwej PS2. Oczywiście
cut-scenki użyte do promocji gry (czyli np. film początkowy,
gdy Yuna śpiewa, czy późniejszy, jak śni o spotkaniu
z Tidusem) zapierają dech w piersiach przepychem kolorów
i reżyserią, te późniejsze są już trochę słabsze
jakościowo, ale i tak trzymają wysoki poziom, niekiedy
bawią, a innym razem zostawiają gracza z otwartą buzią.
Podobnie muzyka – piosenki, background, speeche czy
efekty dźwiękowe bardzo dobrze pasują i świetnie się
komponują z grą.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, iż FFX-2 to nie jest
pełnoprawna gra. Niby jest do kupienia w normalnej
cenie, niby posiada długą i wielowątkowa fabułę,
niby posiada bardzo ładną oprawę audiowizualna, ale...
jak dla mnie jest to jedynie dodatek dla fanów serii, który
co najwyżej może osłodzić oczekiwanie na część
XII. Jeśliby tak oceniać tę pozycję, ocena byłaby
bardzo wysoka. Niemniej jednak, jak na pełnoprawną
kolejną odsłonę serii FF, Square zaprezentowało nam
ciut za mało, brak tu innowacji, do jakich przywykliśmy,
nawet jak na sequel gra oferuje graczom za mało, niż
pozostałe gry serii. Możliwe, że po prostu przywykłem
do zawsze wysokiego poziomu gier spod znaku FF i dlatego
psioczę, a w sumie mamy do czynienia z solidnym zabójcą
czasu.
Może więc tak – jeśli ktoś poznał wcześniejsze
odsłony wspaniałej i zasłużonej już serii Final
Fantasy, to Final Fantasy X-2 to pozycja „must have”
i nie ma przebacz. Natomiast nie jest to tytuł, od którego
można rozpocząć przygodę z FF czy w ogóle z jRPG.
|