Książki,
gry, filmy, kubki, gadżety i masa innego
sprzedajnego śmiecia - Harry Potter nie
potrzebował fortuny rodziców. On i tak JEST
bogaty!
I jak co roku (pomijając przerwę przy okazji części
drugiej) do kin weszła właśnie kolejna z
ekranizacji jego przygód. Tym razem mowa o Czarze
Ognia - jednej z najmroczniejszych części. Od
początku wiadomo było, że twarzy trójce
czarodziejów użyczą, jak co roku: Daniel,
Rupert i Emma. Co jednak mnie bardzo zaciekawiło
- ponoć film podzielony miał być na dwa
„epizody”. Wydało się to bardzo rozsądne,
bo wszystkich wątków Czarze Ognia nie odda
przecież nawet dziesięciogodzinny bogato
ilustrowany spektakl, zaś już przy poprzednich
ekranizacjach bardzo narzekano na kastrację powieści
pani Rowling. Słowa nie dotrzymano i największym
zarzutem, jaki mogę postawić Czarze Ognia jest właśnie
ogołocenie jej z wielu smaczków fabularnych i
pozostawienie jedynie pewnego
„rdzenia”. Film skupia się wokół słynnego
na cały świat Turnieju Trójmagicznego, w którym
udział bierze trzech przedstawicieli szkół
magii z całego świata. Doboru adeptów do tego
śmiertelnie niebezpiecznego (dosłownie!)
wyzwania podejmuje się Czara. Uczniowie zgłaszają
swoje kandydatury wrzucając doń karteczki ze
swoim imieniem, zaś w określonym dniu czara
wypluwa 3 nadpalone nazwiska, jej zdaniem
najbardziej odpowiednich kandydatów.
Nieoczekiwanie płomień wysuwa jeszcze czwartą
kartkę z mianem… Harrego Pottera. Resztę
zapewne znają bardzo dobrze miłośnicy książki
(do których się zaliczam), a mugolom zabawy psuć
nie chcę. W każdym razie Harry zostaje zmuszony
do wzięcia udziału w turnieju, a jak potoczą się
jego losy? Do kina! Chociaż goręcej zapraszam
jednak do lektury!
W ogóle powiem wam, że wokół premiery zrobił
się bardzo duży szum. Te wszystkie seanse o
dwunastej w nocy i przysypiające pociechy, błagające
los o to, aby oczy im się nie zamknęły podczas
emisji… Zaś nasze kino zorganizowało
cudowną promocję! Do zakupu jakiegoś tam
popcornu i coli dorzucają… „Czapkę
czarodzieja”. Wygląda ona jak pomalowany na
czarno worek na ziemniaki i tym chyba jest. Nie
stoi prosto, tylko cały czas opada i raczej można
by ją nazwać „prezerwatywą King
Konga”, wybaczcie denny dowcip, ale
„czapka czarodzieja” to w żadnym
razie nie jest.
Rozczarowuje przede wszystkim pominięcie wielu wątków.
Sam mecz Quiditcha, czyli jedna z początkowych
scen to żenada. Widać, jak bohaterowie wchodzą
na stadion, a sekundę później (po prezentacji
Wiktora Kruma) wszyscy siedzą już w namiocie i
zbijają bąki. Tak z minuta mija spokojnie, aż
na obóz atakują śmierciożercy. Godzi się
wspomnieć, że około 85% procent filmu skupia się
na turnieju - na przygotowaniach, próbach,
wyborach, oszustwach…Postać tak ważna, jak
Draco Malfoy przewija się przez ekran ze 2 razy i
mówi bodaj ze 2 zdania. Hagrid dość podobnie.
Rozumiem, że jeszcze większe wyszczególnienie
Pottera jest dobrym pomysłem, ale czemu na scenę
nie wchodzi ani raz Dudley, czy Petunia? Jeśli
jednak wyłączysz umysł i zapomnisz o książce
czeka cię naprawdę dobra zabawa!
Kostiumom, jak zwykle, nic do zarzucenia nie mam,
na medal spisała się charakteryzacja. Choć
Daniela ubrudzonego i zmęczonego widzieliśmy już
chyba zbyt wiele razy. Co jeszcze? Matka Natura
odegrała znaczącą rolę. Już od pierwszego
spojrzenia gołym okiem widać, że Ron i Harry to
już kawał chłopa, bardziej mężczyźni, niż
chłopcy. Z kolei młodsza od nich o rok aktorka
(Emma Watson) wcielająca się w Hermionę wygląda
jeszcze nieco dziecinnie. Magnesem dla pań (moja
koleżanka poszła na film, kiedy zasłyszała ten
fakt od innej „psiapsiółki”) może
być, uwaga cytuję „Daniel Radcliff w
bokserkach (pisk fanek) Wiem, już głupszej
rzeczy wymyśleć nie można było, ale nie wyobrażacie
sobie, ileż to strasznych rzeczy (z punktu
widzenia płci brzydkiej) słyszałem po filmie od
dziewcząt.
Obraz dobrze wyreżyserowano, ujęcia są
dynamiczne (choćby ucieczka przed smokiem), ale
zarazem nie cierpią z powodu jakiegoś
„chaosu”, który ostatnio często można
zobaczyć przy tych wszystkich walkach i pościgach.
Jesteśmy dosłownie zasypywani to kolejną porcją
dobrego humoru (były momenty, w których lałem
jak bóbr!), a to scenami bardziej ponurymi.
Takiej mieszanki jeszcze nie było!
Harrego Pottera i Czarę Ognia ogląda się po
prostu przyjemnie. Jeśli przymknąć oko na pewne
niedoróbki i przede wszystkim na usunięcie
ciekawostek fabularnych, film na pewno się
spodoba. Wiem, że reakcje na ów dzieło są
skrajnie różne, ale moja była jak najbardziej
pozytywna. Polecam, choćby po to, aby oderwać się
na chwilę od promocji w super marketach, świątecznych
porządków i gorączki zakupów.
(Przed Wielkanocą
naturalnie - DTP) ;)
|