Recenzje

Autor tekstu: Papkin
Gatunek:
przygodowa
Producent: Microids
Dystrybutor: Cenega
Wymagania:
Pentium III 1.2 GHz, 128 MB RAM, karta graficzna 64MB, 1.2 GB HDD

Still Life

Recenzji tej nie sposób zacząć inaczej, jak od wspomnienia szlachetnego rodowodu twórców, których dziecko dziś opisuję. Dziecko niezwykłe, mroczne, intrygujące i trzymające w napięciu. Still Life.

Microids, bo o ludziach z tej firmy mowa, od lat przoduje w wydawaniu doskonałych gier przygodowych. Za czasów Benoita Sokala (aktualnie pracuje nad Paradise w White Birds Productions) spod ich kuźni snów wyszły między innymi Amerzone, Syberia, wraz z sequelem, oraz Post Mortem. Trzeba przyznać, że przygodom agentki McPherson najbliżej klimatem do tej trzeciej gry, choć interfejs i świetny silnik graficzny odziedziczyła ona po ciotce Kate Walker.

Nim zakupiłem grę czekało mnie dość wiele ciekawych perypetii - polowania w super marketach i okolicznych sklepach spełzły na niczym. Maltretowanie sprzedawców i grożenie im rozmaitymi okropieństwami sprawiło, że ochrona nie reagowała na moje przejścia zbyt pozytywnie. Ratunek, a raczej iskierkę nadziei wśród szarej rzeczywistości przyniósł Sklep Cenegi, gdzie, choć dopłaciłem złotych dziesięć za przesyłkę, w try miga wysłali mi grę i następnego dnia już wyładowała ona na moim biurku. Brawo, chłopaki!



Nietypowy początek. Victoria McPherson, agentka FBI przybywa na miejsce piątego z morderstw seryjnego zabójcy, który ostatnio zaczął działać w mieście. Przestępca brutalnie masakruje kobiety, które padają jego ofiarą. Usypia je specjalnym związkiem chemicznym, który w połączeniu z cieczą powoduje utratę świadomości. Gdybym chciał nazwać rzecz po imieniu rzekłbym - tabletka gwałtu, ale, pobawmy się subtelnościami. Naszym pierwszym zadaniem jest…Podanie kawy. Poznajemy kilku bohaterów - twardziela Tate’a, agenta Millera, o bardzo słabym żołądku (dość powiedzieć, że po zobaczeniu ciała, jego obiad wypłynął na miejsce zbrodni) utrudniając ty samym zabezpieczenie śladów, a także Claire - jak to mawiają „kobietę z jajami”, która ma jednak złote serce i masę zdrowego rozsądku. Ludzi, którzy przewijają się przez ekran jest cała masa, znacznie więcej niż w innych przygodówkach tego typu! Dzięki postaciom drugoplanowym i epizodycznym scenariuszu, który zresztą jest bardzo dobry - spójny, logiczny i nader wszystko wciągający. Wraz z Vic staramy się dotrzeć do umysłu mordercy, zajrzeć w głąb jego duszy…A rozgryźć, kim jest zbrodniarz, wcale nie jest łatwo. Do tego, co chwila szef utrudnia nam śledztwo, zaś każdy kolejny ślad otwiera kolejne furtki, które trzeba w końcu zamknąć. Tak naprawdę do samego końca nie wiadomo, kto zabił. Misternie poprowadzona intryga ma w sobie coś z dobrego kryminału, jak i z mrocznego thrillera. Mi bardzo spodobała się jej konstrukcja. Co chwila przeplatają się bowiem chwile względnego spokoju, niepewności i szybkiej akcji, kiedy adrenalina buzuje w całym ciele, zaś oczy niemal wychodzą z orbit obserwując ponętne kształty agentki i jej niebezpieczne zadania.

Dość szybko okazuje się, że podobne śledztwo prowadził w latach dwudziestych dziadek Victorii - Gustav, którego na pewno znacie z Post Mortem. Po odnalezieniu dziennika na strychu, wnuczka zagłębia się w notatki Gusa. Od tej chwili kierujemy na przemian dwoma postaciami, bo animować możemy też detektywa, który w Pradze zostaje poproszony przez panie lekkich obyczajów o powstrzymanie grasującego po ulicach mordercy, który ukatrupił już kilka koleżanek tych pań. Nasza dwójka podopiecznych, to ludzie z krwi i kości. Microids wiedziało, że nie może wpakować w nich ton patosu i zrobić „żywymi bohaterami”. Zarówno Victoria, jak i Gus mają własne cele, myśli i słabostki. Dziewczyna, wbrew bladej cerze i ogólnym wrażeniu, przywołującym na myśl „posępne oblicze matematyczki po sześćdziesiątce”, to przeurocza osóbka. Żartobliwa, wesoła, stara się być miła i dobra, choć czasem świat zmusza ją, do czegoś innego. Jednak nie obce są jej bardzo brzydkie słowa na „k”, „p” i wiele innych „ciekawych” związków frazeologicznych. Zdenerwowana potrafi stanowić nie lada zagrożenie. Zgrabnie odróżnia życie osobiste od zawodowego na tyle, że potrafi godnie się zachować i przy rozmowie z tatą i będąc twarzą twarz z nożownikiem.



Dziadek jest typem zamyślonego, wnikliwego śledczego. Zawsze kieruje się rozsądkiem i w zasadzie tylko jeden raz widziałem u niego utratę wrodzonego opanowania. Włada sprawnie chłodną ironią. Co więcej, ma też pewne paranormalne zdolności! Obaj prowadzą dzienniki, na łamach których często i chętnie komentują wydarzenia ich otaczające. Ów notatki są bardzo ciekawą lekturą dopełniającą informacje o naszych postaciach.

Ciekawi Was grafika? Gra opiera się na silniku Syberii i mimo że udziału w projektach lokacji/postaci nie brał imć Sokal,  jest przepięknie i klimatycznie. Wiele lokacji tonie w mroku i jest tak posępna, że aż ciarki przechodzą po plecach. Secesyjna Praga, poznawana dzięki pamiętnikom, jest raczej bura, dominują różne odcienie brązu i szarości. Zaś współczesne Chicago to kolorowe i żywe miejsce. Nie raz jednak przez oczy przewiną się widoki nieprzeznaczone dla młodych. Za chwilę zresztą wystosuje do nich odpowiedni apel. Zmasakrowane trupy, mnóstwo wulgaryzmów (wulgaryzmów polskiej wersji ich nie oszczędzili, co dodaje sprawie dramaturgii), ale przede wszystkim psychologiczne techniki straszenia...Jedyne co mam do zarzucenia grafikom to fakt, że nie poprawili tej nieszczęsnej animacji postaci. Nasi bohaterowie chodzą jeszcze w miarę normalnie, ale biegają jak krzyżówka mopa z pingwinem, a chyba nie o to chodzi. Na mojej karcie graficznej były też przedziwne problemy z…włosami Victorii. Przynajmniej po włączeniu wygładzania krawędzi. Nie wiem, czym to było spowodowane tym bardziej, że z głową Gusa wszystko było w porządku. Zapewne wina leży po stronie mojego sprzętu/nieuwagi, bo jak do tej pory nikt się na to nie skarżył.

Tutaj pragnę skorzystać z okazji i wystosować małą odezwę do ludzi przed 18 rokiem życia, choć doskonale wiem, że to stanowić będzie raczej magnes, niż przestrogę. W Still Life nie powinny grać osoby młode. Znajdziecie tu sceny drastyczne, wulgaryzmy i rzeczy, których nie chcielibyście oglądać, choć może nie zdajecie sobie z tego sprawy..

Polonizacja – coś, co jest w przygodówkach bardzo istotne! Cenega spisała się, od razu powiem, bardzo dobrze. Gratuluję szczerze doboru aktorów. Każdy pasuje do odgrywanej postaci. Główna bohaterka mówi bardzo naturalnie. Literówek, czy jakichkolwiek baboli jak na lekarstwo. Ja tylko raz, w dzienniku Gusa odnalazłem taki ślaczek - „/” przed rozpoczęciem zdania w jednym z końcowych wpisów. Tylko tyle? Mi samemu trudno w to uwierzyć! Co więcej, polonizatorzy zatroszczyli się nawet o to, aby postacie krzyczały głosem polskich aktorów, co wbrew pozorom jest lada wyzwaniem. Wyobraźcie sobie - musicie mówić „normalnym” głosem, nie jest to bardzo duże wyzwanie. A jeśli za zadanie postawiono by wam wyrażanie bardzo trudnych do zagrania emocji - lęku, gniewu, czy wielkiej radości? Krzyku strachu i uniesienia? I tu trafiono z tymi emocjami w ‘dziesiątkę’. Co więcej przetłumaczono nawet napisy na ścianach, choć dość frywolnie, to oddają one ducha opowieści. Jak choćby „Sanctuary Disturbed”, które przełożono na „Opuszczonych Schronienie”. Niestety - z literami wyrytymi w kamieniu już się ta sztuka nie udała, ale w sumie mamy polski podpis, a sprawa była o tyle trudna, że graficy umieścili ów ciąg liter pod pewnym kątem i spisany bardzo dziwną czcionką.



O fabule myślę, że rozpisałem się już dość, teraz weźmy się za kolejny, bardzo ważny dla gry przygodowej aspekt - zagadki. Bez dobrych łamigłówek przygodówka  jest bowiem jak masło bez soli. Po lekkiej i przyjemnej Syberii nie spodziewałem się wiele, a jednak…
Grę można zasadniczo podzielić na 2 etapy. Pierwszy etap to poznawanie ciekawej historii, dialogi i dość oczywiste, a zarazem proste problemy. Drugi - trudne i wymagające użycia mózgownicy zagwozdki! Trzeba kojarzyć fakty, myśleć, korzystać ze wskazówek podsuwanych nam pod nos, a czasem po prostu, mieć trochę szczęścia. I choć większość tych trudnych łamigłówek, które nawiasem mówiąc, zazwyczaj rozgrywamy w widoku z pierwszej osoby, zmuszała mnie do zastanowienia, ale po jakimś czasie zwyczajnie je „zaliczałem” i odczuwałem niezwykłą burzę radości i satysfakcji, to w dwóch momentach twórcy ewidentnie przegięli. Kiedy mamy upiec ciasto, składniki są i owszem, przygotowane, ale przepis brzmi jak bełkot szaleńca. „3 miarki miłości, łyżka porozumienia” i tym podobne wskazówki i owszem składają się na „Idealnego Mężczyznę”- jak to się ciastka nazywają, ale jak, przepraszam bardzo, mam to rozumieć? Z ponad 10 składników mam rozszyfrować, że przyjaźń jest jajkiem, czy czymś innym? Tutaj trzeba było mieć po prostu nieziemskiego farta! Drugą sprawą wołającą o pomstę do nieba jest próba otwarcia pracowni pewnego artysty w Pradze. Pal już licho, że babcia chciała utrudnić rodzince rozszyfrowanie rodzinnego przepisu, złośliwa kobieta, ale czemu, do diaska, zwykły malarz ma swój dom zamknięty lepiej, niźli więzienie Alkatraz? „Zabawa” z tymi wytrychami to czynność tak szalenie irytująca, że ze złości zacząłem gryźć klawiaturę i rzucać szpetnymi przekleństwami! Odnoszę czasem wrażenie, że niektóre zagadki dodano trochę sztucznie, aby wydłużyć czas spędzony z grą. Nie zmienia to faktu, że poza tymi dwoma chorymi zadaniami, Still Life stanowi doskonałą gimnastykę dla umysłu, a przynajmniej w tych trudniejszych momentach!

Gra wsysa jak dobry odkurzacz i nie pozwala się oderwać! Może to za sprawą cudownych, dość licznych cutscenek popychających fabułę naprzód? Są one zrealizowane w bardzo różny sposób, ale łączy je jedno. Najwyższa możliwa jakość wykonania! Szalone pościgi, retrospekcje, czy ucieczki - jest na czym zawiesić oko…

Sterować możemy zarówno za pomocą myszy, jak i klawiatury. To nietypowe rozwiązanie jest dziedzictwem po XBOXowej wersji gry.

Still Life jest dla mnie obecnie, (choć zaznaczam, że nie grałem jeszcze w Fahrenheita) najlepszą grą przygodową roku 2005. Spora zasługa w tym DOSKONAŁEJ polonizacji (kawał dobrej roboty, oby tak dalej!), ale też misternej intrygi i faktu, że takich gier na rynku jest bardzo mało. Polecam każdemu, Still Life wciągnie Was na dłuuugie godziny. A za cenę 30 złotych, tym bardziej warto dać przygodom panny McPherson szansę!

  

 Still Life

ocena

 grafika 9+  muzyka 9  grywalność 9

9


+ Niesamowita fabuła.
+ Grafika na bardzo wysokim poziomie.
+ Świetna lokalizacja.
+ Czapki z głów, kolejne dzieło Microids w pełnej krasie.
- „Animacja” postaci.
- Czy ja wiem… 2 głupie zagadki to chyba mały minus, prawda?