Specjalnie
dla nowej gry węgierskiego producenta, Army Racer,
postanowiłem napisać dwie, nie jedną recenzję. Obie
znajdziecie poniżej. Sugeruję abyście przeczytali dokładnie
obie i wydali opinię opieraną na obydwu tekstach.
Wersja nr 1.
Gra nie uruchomiła się na moim komputerze (Celeron
1,8Ghz, 256 ddr, GForce 3 Ti 200).
Wersja 2.
Pamiętacie może czasy Undergrounda? Ten
charakterystyczny dźwięk kiedy włączaliście nitro i
zaczynaliście pędzić przed siebie nie bacząc na te
dziwnie migające, lekko rozmazane światełka za oknem?
Ja pamiętam te czasy nader dobrze. Było to, jeśli mnie
pamięć nie myli, w roku 2003. Nadszedł rok 2006 i co
mnie przywitało? Army Race, najnowsze, węgierskie
„dzieło”. Co trzy lata różnicy potrafią
niekiedy zdziałać? Otóż odpowiedź brzmi – nic.
Niestety nic.
Po włączeniu AR, czego notabene dokonałem jedynie na służbowym
laptopie mojego, jakże przydatnego tatusia, ukazuje nam
się zgrabnie wykonany… Komiks. Krótki, zwięzły
i na temat. Teoretycznie to on ma za zadanie tworzyć
fabułę gry, przy której spędziłem, zanim jeszcze
zacząłem grać, dobrych kilka godzin. Przedstawia on
spasionego generała mówiącego pewnemu mężczyźnie
(komu? Nawet nie wyjaśniono) o wyścigach mających
jednoczyć wojska danego kraju. I na tym koniec. To jest
wytłumaczenie skąd właściwie wzięliśmy się w wyścigach.
Koniec fabuły, kropka. Następną rzeczą jaka Nas
przywitała był wybór jednego z kilku dostępnych
portretów i wymyślenie swojej ksywki. W końcu można
zacząć właściwą grę. Przyznam szczerze, że to co
zobaczyłem i tak przeszło moje oczekiwania po
dotychczasowych wrażeniach z grą. Mimo usilnych starań
podejścia do gry obiektywnie było to niemożliwe. Gra
po prostu zarobiła zbyt dużo minusów zabierając nie
tylko mój czas, ale także i tak skołatane już nerwy.
Dlaczego wcześniej wspomniałem o Undergroundzie? AR ma
podobne założenia co wspomniana, kultowa już, gra. Wyścigi
w miejscu nietypowym, w których wygrywać można dzięki
podrasowywaniu swojego auta. Tych ostatnich do wyboru
mamy dosyć dużo, lecz ten fakt zaraz zostaje przyćmiony
innym. Brak licencjonowanych wozów. Każda bryczka ma
jednak bardzo podobny wygląd i nazwę do swojego
odpowiednika (a przynajmniej spora ich część) w
rzeczywistości. Widać, że przeszkodą w nadaniu
prawdziwych nazw samochodom były pieniądze. Dokładniej
ich brak (chociaż co tutaj ukrywać, AR jest tytułem
zdecydowanie nisko budżetowym). Nie zabrakło także
poszczególnych części samochodowych. Jest ich, w
przeciwieństwie do „czterech kółek”,
najzwyczajniej w świecie mało. Mamy do wyboru jedynie
stopień jakości danego komponentu. Tutaj także nie
istnieje tutaj takie pojęcie, jak markowy sprzęt.
Oprawa wizualna pozostawia sobie bardzo wiele do życzenia.
Mam wrażenie, że wspomniany Underground był lepiej
zrealizowany także pod względem graficznym, pomimo że
został wydany na świat trzy lata wcześniej niż obiekt
naszego, jakże lichego, zainteresowania. Samochody wyglądają
jak parę blach złączonych ze sobą w dość estetyczny
sposób bez zbędnych efektów takich jak odblask Słońca,
cień… Tego nie uświadczycie w AR. To jest
bezpieczna gra. Kiedy to mówię mam na myśl to, że można
dowoli walić w barierkę, zderzać się z innymi
samochodami i tak dalej. Nie jestem pewien czy w języku
węgierskim znane są takie pojęcia, jak model uszkodzeń,
czy choćby model jazdy. Gra ogranicza się do
bezsensownego uderzania w klawisze. Tutaj naprawdę (!)
nie potrzebne jest jakiekolwiek wyczucie. Poziom trudności
ustala jedynie limit pieniędzy jaki mamy na początku, a
które zdobywamy wraz ze zdobywaniem miejsc na podium na
danej trasie, AI to następny brak w tym tytule
stworzonym przez „Madziarów”. Przeciwnik
potrafi na prostej drodze wpakować się w przeszkodę, w
którą teoretycznie trzeba byłoby się postarać wjechać.
Po
kilku godzinach zabawy („zabawy”?) z AR po
prostu bolała mnie głowa. W gwoli ścisłości dodam,
że w dni wolne potrafię spędzić przed
„piecem” około trzynaście, czternaście
godzin bez choćby najmniejszych dolegliwości. Przyczyną
tego bólu była… Muzyka. Techno, jakie wydobywało
się z moich głośników podczas gry, z czasem zastąpiłem
własną muzyką. Zapewniam Was, że nic do stracenia nie
ma, a do zyskania wiele – zdrowie. Bo czy nasza
psychika nie jest najważniejsza? Ile to się ostatnio w
sieci słyszy o dzieciach umierających z powodu zbyt dużej
ilości czasu spędzonej przed monitorem.
Z reguły nie lubię wymieniać minusów jakiegokolwiek
tytułu. Wychodzę z założenia, że każda gra ma w
sobie to „coś”. Tej gry brakuje do doskonałości
wiele, do kosza – wręcz przeciwnie. Niemal całkowity
brak fabuły, grafika gorsza od wielu tytułów wydanych
dobre kilka latek temu, muzyka, od której boli głowa…
Chcę zapomnieć i o tworze 576 Media, Army Racer, i o
tej recenzji, ponieważ przy obydwu bawiłem się nader
źle.
|