Recenzje

Autor tekstu: Papkin
Gatunek:
strzelanka 2D
Producent: Dobermann
Dystrybutor: Dobermann
Wymagania:
CPU 1 GHz, 256 MB RAM, 22 MB HDD

brak pudełka

Halo Zero

„Ho, Ho, Ho”- głos grubasa w czerwonym kubraczku słyszalny był parę ulic od miejsca jego aktualnego pobytu. Jako, że najwyraźniej i w tym roku Mikołaj nie uwzględnił mnie na swojej liście i podarował jedynie rózgę (bądź, w wersji amerykańskiej- węgiel) o prezent postanowiłem zatroszczyć się sam. Zamiast kokard - wszedłem na oficjalną stronę mojej niespodzianki. Miast odpakowywania- uruchomiłem instalację. Halo Zero okazało się w istocie, całkiem niezłym, choć krótkim prezentem. I co - ten się śmieje, kto się śmieje ostatni?

Fani Halo - swoistego fenomenu. FPP-a - legendy, który przyciągnął przed Xboxa tylu fanów, ile Violetta Villas psów. Dwie genialne części, komiksy, książka (całkiem niezła), w planach film. Niewykluczone było, że utalentowani miłośnicy stworzą jakąś mini grę, czy remake i stało się. Zatytułowano ją: Halo Zero, to…strzelanka 2D. Zacząłem chyba apetycznie, bo tego typu produkcji na komputery osobiste jak na lekarstwo!



Bohaterem jest nieśmiertelny (nie dosłownie, nie bierzcie sobie tego tak do serc) Master Chief, ale na fabule nie warto się zwyczajnie skupiać. Niby kogoś ratujemy, coś tam musimy odkryć, ale i tak wszystko sprowadza się do wielkiej rzezi dwuwymiarowych wrogów. Dość mocno wzorowanych na odpowiednikach z dzieła Microsoftu. Podobnie jak w nim - naraz możemy nosić dwie bronie, bowiem matka natura nie wyposażyła Chief’a w siłę, ani zaradność godną Księcia. Pukawek jest kilka, na czele z karabinem, shoutgunem i wyrzutnią rakiet, nie zapominając o broni obcych. W sumie około 7 sztuk, również czerpanych całymi garściami z konsolowego pierwowzoru. Wrogów zaserwowano nam zaledwie kilka różnych typów, ale ich mała różnorodność bynajmniej nie przeszkadza, ponieważ gra…bardzo szybko się kończy. Mamy jednak kilka odmian słabych maluchów, silniejszych i bardziej smukłych wojowników, o różnym ubarwieniu (w tym zabójczego złotego) i olbrzymiego cielca, na którego warto zużyć kilka rakiet! Naturalnie ich sztuczna inteligencja ogranicza się do możliwości parcia na przód i strzału, ale przecież o to w takich grach chodzi(ło).

Grafika wysmażona przez amatorskie studio może się podobać. Fakt - piksele, jak zwykle, obecne, ale wszystkie postacie i tła są bardzo staranne. Co wcale nie oznacza, że są ładne. Zresztą i tak nie ma czasu, aby skoncentrować się na podziwianiu widoków, przygoda czeka! Nieustannie brniemy przez setki wściekłych obcych, zaś pociski latają w powietrzu. Całość wygląda nieco groteskowo.



Okazjonalnie pod nasze opiekuńcze skrzydła dostaje się żołnierz - sojusznik, którego trzeba bronić. Jest to bardzo wkurzające, bo po polu walki - skaczemy, cofamy się, uciekamy. Natomiast nasz sojusznik - kołek, stoi i strzela, będąc na linii ognia. Zupełnie nietrafiony jest pomysł z poziomami „jeżdżonymi”- kierujemy wozem, jednocześnie strzelając do wszystkich i wszystkiego. Niestety, nie można przejechać przez wrogów taranując ich (chyba, że akurat spadamy na nich ze wzgórza), zaś technika a’la kamikadze sprawdza się, nad wyraz słabo. W ten sposób będziemy mogli podziwiać niezbyt miły obrazek martwego Chief’a z napisem u góry ekranu „Game Over”.

Słówko o mechanice - kierujemy standardowo klawiszami numerycznymi. Aż dziwi, że wymyślono takie pokręcone kombinacje klawiszowe. Radzę od razu zacząć od zmiany sterowania, jeśli nie chcesz połamać sobie cennych paluszków. Hulamy tu i tam, strzelamy - ot bezstresowa rozwałka. Całkiem przyjemnie. Od czasu do czasu natrafiamy na punkt kontrolny i po ew. śmierci odradzamy się właśnie w nim (choć z bronią początkową, nie z tą, którą mieliśmy w momencie zapisu). Wróg zanim dobierze nam się do skóry musi wpierw przedrzeć się przez tarczę ochronną, kilkoma ciosami. Aby ją naładować - wystarczy schować się w bezpiecznym miejscu (nie ma takich dużo, ale zawsze coś się znajdzie). Możliwa jest też gra dla dwóch graczy przy jednym komputerze, bądź klasyczny deatmatch za pośrednictwem sieci. Mapy do tego typu rozgrywki są małe, ale gra się naprawdę dynamicznie! Dodatkowo, oprócz strzelania możemy też powalić niemiluchów celnym ciosem w walce wręcz. Szkoda tylko, że jest tylko 1 (słownie: „JEDEN”!) taki cios.



Przy Halo Zero bawiłem się nieźle. Tym bardziej, że muzyka też nie rozczarowuje. Fakt - widać piętno produkcji amatorskich, ale należy też uwzględnić, że jest to tytuł w pełni darmowy, a mimo to potrafi dostarczyć rozrywki. Może nie wiader i podczas gry serce nie podchodziło mi do gardła, ale nie było źle. Wkurzało mnie podczas niektórych misji, że Chief niespodziewanie zaczął „ślizgać się”- chodzić gdzie chciał i robić podobne „głupoty”. Dziwią też wysokie wymagania sprzętowe. Bez 256 RAM nie pograsz, a przecież to tylko prosta naparzanka w 2D! Nie mniej fajny, mikołajkowy prezent. Jeśli znudziły Ci się te wszystkie King Kongi i Prince of Persia, nie ma lepszego wyboru. No dobra, wątpię, aby cię one znużyły, ale chociaż daj Halo Zero szansę.

  

 Halo Zero

ocena

 grafika 5  muzyka 7  grywalność 5

5


+ Rzeź rodem z automatów!
+ Przyjemna.
+ Niewymagająca.
+ DARMOWA!

- „Ślizganie się” Chief’a.
- Kilka błędów w angielskiej wersji językowej.
- Zbyt krótka.
- Inteligencja sojuszników
- Nie pogniewałbym się, gdyby dorzucono kilka rodzajów broni i wrogów.
- Etapy jeżdżone.
- Wymagania sprzętowe nie adekwatne do jakości grafiki.
- Tak naprawdę to nic porywającego.