BURN to najlepszy sieciowy shooter od czasów Quake III Arena, już teraz chciałbym to zaznaczyć. Gra zrewolucjonizuje gatunek, to pewne. Prezentuje walki w stylu serii Unreal Tournament, rozgrywające się najprawdopodobniej w przyszłości. Jak informuje pudełko z grą, musimy "być najlepsi, aby w nagrodę zmierzyć się z mrocznym, genetycznie zmodyfikowanym super-żołnierzem".
Zanim usłyszymy epickie "3,2,1… Let's Burn!", musimy podjąć ważną decyzję, albowiem do wyboru mamy całe dwa tryby rozgrywki - Deathmatch i Burn. Pierwszy to typowe nawalanie we wszystko co biega, jednak podane w ostrej, brutalnej formie. Drugi tryb to prawdziwy majstersztyk, każdy gracz ma określoną liczbę żyć, wygrywa ten, który nie straci ich wszystkich. Prawda, że genialne? W obie te opcje pogrywać możemy z botami oraz z innymi graczami w trybie multiplayer, polecam jednak pierwszą możliwość - jakimś dziwnym trafem serwery gry świecą totalnymi pustkami. W sumie to normalne, zawsze mistrzowie sztuki spotykali się z dezaprobatą tłumu…
BURN to nie tylko siekanie, lecz także głęboka i wciągająca fabuła. Co prawda jeszcze jej nie znalazłem, ale wynika to pewnie z mojego beztalencia. Niemniej, twórcy pozwolili nam także zagrać w coś w rodzaju kampanii - tutaj zostało to określone ligą. Jest to zabawa na kilka długich wieczorów, pod warunkiem, że będziemy grali maksymalnie 5 minut dziennie. Nareszcie ktoś się wziął za ograniczanie czasu spędzanego przy odmóżdżających grach! A jak już się zajmiemy ligą, to do dyspozycji mamy 13 map, na których możemy próbować swoich sił z botami! Gdy już pozabijamy wszystko i wszystkich, to zawsze możemy zmienić sobie model gracza (wszystkich do wyboru jest aż 5, a każdy prześliczny) i przejść wszystko od nowa… Zapewnia do dziesiątki godzin dobrej zabawy. Tak wielkie rozbudowanie gry nie pozwala nam się nudzić - przy każdym meczu odkrywamy coś zupełnie nowego, np. teleporty prowadzące donikąd.
Każda z map została profesjonalnie skonstruowana, dzięki czemu nieraz zostają utarte nosy "starych wyjadaczy". Zdarza mi się z przyzwyczajenia rozpędzić jakimś długim korytarzem, aż tu nagle ściana, ślepy zaułek! No tak, BURN to gra inna niż wszystkie inne. Ma jednak kilka typowych cech, bez których sieciowe FPS-y wiele tracą. Są to przede wszystkim modyfikatory gameplaya, jak np. mała grawitacja itp. Trzeba przyznać, ze robi to wielkie wrażenie, takich opcji jest 4-5, dokładnie nie pamiętam, ciężko zliczyć. Mutatory z Unreal Tournament mogą się schować przy takiej "Natychmiastowej śmierci", która pozwala na zabijanie przeciwników jednym strzałem.
Omawiana produkcja ma jednak jedną wadę - wymagania sprzętowe. Oczywiście "grafika oferująca najnowsze rozwiązania" [cytat z pudełka] wyjaśnia taką słabą wydajność. W efekcie, przyszło mi grać na średnich ustawieniach i bardzo niskiej rozdzielczości… Ale gra i tak wyglądała pięknie! Najbardziej zachwyciły mnie realistyczne animacje postaci oraz ogień z miotacza płomieni - to drugie podziwiać możecie na screenie. Na dodatek w tle przygrywa sympatyczna muzyka techno, która budzi do życia i nastraja bojowo do grania. Jej tworzenia podjęli się chyba jacyś amatorscy kompozytorzy, dzięki czemu jest oryginalna i skoczna.
ironia mode off
Mówiąc krótko - dawno już się tak nie ubawiłem. Polski BURN sprawia wrażenie wykonanego w programie FPS Creator, co wcale nie jest komplementem. Grafika bije po oczach, wymagania przewyższają ją siedmiokrotnie, nie ma z kim grać, a granie z botami to jakiś żart. Przykro mi, że takie gry idą na półki w sklepach. I że wydawca żąda za nie aż 30 zł, podczas gdy warte są trzy razy mniej. Wady BURN-a mógłbym wymieniać godzinami, ale nie widzę w tym większego sensu. Jest to gra dla nikogo. Zdecydowanie nie polecam, najgorsza pozycja, w jaką grałem od bardzo dawna, a na pewno najgorszy tytuł, jaki recenzowałem.