"Narrenturm"


Ekhm… Witam, witam. Tak sem myślem, że miłoby było wchłononć kufelek jydyn… Tego no… Piweczka! A ja proszę was moi drodzy czytelnikowie, normalnie wam coś opowiem. Opowiem o przygodach, a raczej o mojej ocenie owych przygód, pewnej trójeczki. Taa… Niezwykłej trójeczki.

Osoby, które czytały, lub czytają, obecnie Narrenturm, zapewne skojarzą mój wstęp ze wstępem do Narrenturmu - książki autorstwa nikogo innego, jak polskiego mistrza gatunku. Andrzeja Sapkowskiego. Na pierwszych kilku stronach wypowiada się dziad, zwykły średniowieczny dziad, jakich pełno było w 1420 roku i jeszcze przez następne kilka dobrych stuleci. Zadaniem takiego dziada było opowiadanie baśni, śpiewanie i ogólnie robienie wszystkiego co pozwoliłoby mu na przeżycie, w związku z czym i historia zawarta na następnych pięciuset osiemdziesięciu stronach będzie jedną z takich opowieści.

Tyczyć się ona będzie trójki osób. Kochliwego Reinmara de Bielau, zwanego także Reynevanem, przebiegłego Szarleja, człowieka z niezbyt chlubną przeszłością, którego poznajemy kiedy wychodzi z dominikańskiego więzienia, oraz człowieka o gigantycznej posturze Samsona Miodka. Moment. Ten ostatni nie jest do końca człowiekiem. Jest pewną istotą spoza normalnego świata, notabene bardzo oczytaną i inteligentną, (jest to jeden z niewielu elementów owianych tajemnicą w książce) wcieloną przez nieszczęśliwy zbieg okoliczności w ciało klasztornego głupka i ciecia. Prawdę mówiąc, nie zależnie od tego jak się potoczą dalsze części książki spodziewam się, że ów Samson, będzie jednym z głównych mechanizmów napędzających fabułę.

Akcja książki dzieje się we wcześniej wspomnianym 1420 roku. Pogańskie Czechy toczą wojnę z resztą Europy. Wśród katolickich księży szerzy się przekupstwo. Regularnie łamane są zasady nie tylko celibatu, ale także umiarkowaniu we wszystkim, co się robi, wśród kleru, który dąży do gromadzenia coraz większych zasobów materialnych. Jest to swego rodzaju otoczka wydarzeń wokół Reynevana, a są one bardzo gwałtowne. Zaraz po ciekawym i nie przedłużającym się wstępie rzeczonego dziada, mamy okazję poznać wszelkie „doliny, pagórki i góry” niejakiej Adeli von Stercza, żony bardzo wpływowego na Śląsku (a tam właśnie znajduje się łóżko Reynevana) rycerza. Jak się łatwo można domyślić Reynevan wraz ze swoją lubą zostaje przyłapany na niecnym procederze jakim jest łamanie jednego z Dziesięciu Przykazań. Dalszych relacji z wydarzeń związanych z uprawianiem miłości nie będę zdawał, powiem jedynie tyle, że z kochanka, Reinmar staje się najpierw zamachowcem, potem rozbójnikiem, członkiem sabatu, a na końcu… Końca nie zdradzę. Niech to będzie niespodzianka.

Może poświęcę teraz chwilkę na styl jakim Sapkowski obdarzył Narrenturm. Mam nadzieję, że chociaż część z was czytała Trylogię Henryka Sienkiewicza. Sposób, w jaki wyrażała się tam szlachta był całkowicie odmienny od tego, jakim posługiwały się stany niższe, bądź wyższe (duchowieństwo). W Narrenturmie mowa każdej z postaci jest nad wyraz podobna. Niewiele z nich posiada własne „ja”. Poza tym książka jest napisana niezwykle ciekawie i z trudnością przychodzi mi wynajdywanie następnych, przeszkadzających w czytaniu faktów. Nie brak w niej żartów czy komicznych momentów, a fabuła bywa bardzo poplątana (już sam fakt, że Reinmar z kompanią trafili tam, a nie w inne miejsce o tym świadczy).

Andrzej Sapkowski po raz kolejny pokazał swój geniusz literacki tworząc nietuzinkową historię. Narrenturm polecałbym wszystkim tym, którym do gustu przypadł klimat książek Henryka Sienkiewicza, czy Wiedźmina bo w tym tytule znajdą właśnie przede wszystkim tego rodzaju przygody przepełnione wojnami, torturami z wpleciony zgrabnie magią i rzeczami charakterystycznymi dla fantastyki.


Joker