PLAYBACK, nr 08/2008 (32) Strona www: www.playback.pl
Forum: www.playback.pl/forum.htm Gry, książki, film, sprzęt, publicystyka
Dołącz do nas!

PUBLICYSTYKA

Playback.pl

Na deskach ringu: Mass Effect

switch

Cała, i tylko cała, prawda o Mass Effekcie - najnowszym produkcie BioWare'u

Mass Effect jest uważany za najlepszego RPG-a ostatnich lat. Pierwsze odczucia - ma się wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z podrasowanym KotOR-em, tylko szkoda, że czar pryska gdzieś po opuszczeniu Normandią (odpowiednik Ebon Hawka z "erpegowych" Gwiezdnych Wojen tych samych twórców) Cytadeli. Wtedy zauważamy pierwsze poważne wady space opery BioWare'u.

Nie trzymając dłużej w napięciu - Mass Effect jest wspaniałą grą... pozorów. Niby mamy całą Drogę Mleczną, kilkadziesiąt systemów i "nieco" więcej planet, ale tak naprawdę możemy wylądować na tylko jednej w danym systemie. A po zrzuceniu przez Normandię Mako na jałowy i pagórkowaty obszar dostrzegamy, że de facto nie ma tam nic do roboty. Ot, można pozwiedzać puste miejsca (wszystkie planety różnią się wyłącznie teksturami, warunkami atmosferycznymi i rozmiarami pagórków, które wręcz irytują kierowcę pojazdu Mako), poszukać minerałów (olaboga, niewątpliwie, zadanie dla prawdziwego komandora i Widma) czy wyczyścić prawie że na każdej planecie kropla w kroplę podobne bazy czy kopalnie, w których przesiadują albo źli Gethowie, albo skorumpowane szumowiny, bądź też chorzy psychicznie mordercy. Zadania z cyklu "niezbadane światy" porażają graczy swoją płytkością, nie wspominając o "zbierackich", które przeniesione są z Osiągnięć z Xboksa 360, tylko po to, by na siłę próbować wydłużyć zabawę. Nie wiem jak u posiadaczy tejże konsoli, ale u mnie wzbudzają żal.

Układ Słoneczny to zaledwie jeden z wielu systemów "ogromnej" Galaktyki w Mass Effekcie.

Układ Słoneczny to zaledwie jeden z wielu systemów "ogromnej" Galaktyki w Mass Effekcie.

BioWare stworzyło naprawdę niezłe uniwersum, niezgorszą fabułę (bardzo filmową, to samo tyczy się prezentacji gry - ma się wrażenie, jakby oglądało się dobre kino science-fiction), ciekawe postaci (choć według mnie mają za mało do powiedzenia, gdzie im do choćby HK47 z KotOR-ów, którego historię z trudem przyszło poznać?), częściowo poboczny wątek (w tym i romanse, choć Liara jest zbyt łatwa - nieco trudniej jest z Ashley, przedstawicielką Przymierza), questy, na które natrafiamy, wykonując główną ścieżkę Mass Effekta. Tylko gdzie zadania wymagające pomyślunku, kombinowania? W grze sprowadzaja się one do banałów - porozmawiania z kimś (przekonanie kogoś o swoich racjach to bułka z masłem, nawet jeśli chodzi o sytuacje "niemożliwe do wykonania", za które nagradzani jesteśmy bonusem [Osiągnięcie]), zebranie jakichś danych, kliknięcie na dany przedmiot. Nie twierdzę, że od razu winniśmy dostać arcytrudne zagadki, ale bez przesady - w ME banał goni banał.

Jest i nasza Ziemia, tyle że twórcy nie uwzględnili możliwości wylądowania na niej, jak i na wielu innych planetach.

Jest i nasza Ziemia, tyle że twórcy nie uwzględnili możliwości wylądowania na niej, jak i na wielu innych planetach.

No dobra, ale teraz ciąg dalszy pozorów. Niby kanadyjskie studio zrealizowało dialogi w iście mistrzowskim stylu, ale tak naprawdę to tylko kolejna przykrywka. Częstokroć wybranie innej ścieżki dialogowej niż za pierwszym razem daje identyczny skutek, co uprzednio. Ponadto zdarza się, że po wybraniu tego, co ma nasz bohater do powiedzenia - tak naprawdę nie wiadomo, czego się spodziewać (na szczęście takich momentów nie ma za wiele). Prawdopodobnie przyczyną tegoż jest podanie w takiej, a nie innej, formie dialogów - w wersji uboższej, dłuższą poznamy wyłącznie po kliknięciu na tę "skróconą".

Jedno z miejsc, gdzie można się przejechać Mako, i jedna z niewielu lokacji zapierających autentycznie dech w piersiach.

Jedno z miejsc, gdzie można się przejechać Mako, i jedna z niewielu lokacji zapierających autentycznie dech w piersiach.

Pod kolejnym względem, graficznym tym razem, Mass Effect pokazuje, że jest produkcją o świetnej oprawie audio-wizualnej (szczególnie jeśli chodzi o to pierwsze). Grafika to już kwestia dyskusyjna. Z jednej strony GENIALNE modele postaci (choć z bliska nie jest już tak cudownie) oraz gestykulacja, mimika twarzy, animacja, fajny filtr "ziarna" (dodaje filmowości), natomiast z innej - małe urozmaicenie lokacji, duża powtarzalność rzeczy, podobne korytarze. Jeśli miałbym oceniać wyłącznie wygląd postaci i miejsc związanych z głównym wątkiem - dałbym bez wahania "dyszkę", zaś jeśli przyszloby wydać opinię o całej reszcie - to nota byłaby o wiele niższa... Narzekano na powtarzalność jaskiń w Wiedźminie, a tamto to cudo w porównaniu z tym, co (nie) oferuje kosmiczny RPG "mistrzów gatunku". Jedyną kwestią niebudzącą - moim zdaniem - wątpliwości jest warstwa dźwiękowa - po prostu majstersztyk. Bezbłędna gra aktorska (w oryginalnym wydaniu, rzecz jasna) i cudowna muzyka. To te elementy, które podkreślają filmowy klimat tytułu.

Podziwianie krajobrazów na pobocznej planecie - widoki czasem prawie że równie ładne, tylko szkoda, że tak często się powtarzają...

Podziwianie krajobrazów na pobocznej planecie - widoki czasem prawie że równie ładne, tylko szkoda, że tak często się powtarzają...

Jak dla mnie kolejną wadą ME jest system walki. Nie wiem, co BioWare chciało zrobić, bo ani to dynamiczne, ani taktyczne. Potyczki nie wymagają używania szarych komórek, stosowania przeróżnych taktyk, podchodzenia pod przeciwników. Ponadto całe to wydawanie rozkazów "kuleje" - brakuje mi możliwości, tak jak w KotOR-ach, wcielenia się w charaktery inne niż komandor Shepard (być może autorzy zdecydowali się na taki zabieg dlatego, że chcieli, by gracze bardziej zżyli się z głównym bohaterem?). Przyczyną może być także niezbyt udana SI zarówno naszych kompanów, jak i przeciwników. Zdarza się, że nie reagują na polecenia, blokują się lub patrzą zamyśleni, jakby co najmniej ujrzeli reinkarnację Jezusa Chrystusa. Przez to walka na normalnym poziomie trudności sprowadza się tylko do tarcia naprzód bez obawy, że zginiemy, gdyż w Mass Effekcie śmierć należy do trudnego, zasługującego na złoty medal, wyczynu.

Shepard w środku starcia. Niezbyt ciekawego i niewymagającego za wiele wysiłku, jak 99% starć w ME.

Shepard w środku starcia. Niezbyt ciekawego i niewymagającego za wiele wysiłku, jak 99% starć w ME.

Jako gra akcji nowy "hicior" BioWare'u spisuje się dobrze, żeby nie rzec przeciętnie. Jako "erpegie" lepiej, ale też daleko do doskonałości. Nietrudno zauważyć - Mass Effect to produkcja bardzo nierówna w prawie każdym aspekcie. Z jednej strony - ciekawy, filmowy scenariusz ze świetną - nie mniej fimową - końcówką, z drugiej - wzbudzające politowanie sub-questy z cyklu "niezbadane światy" i te polegające na zbieractwie. Z jednej strony - świetna animacja postaci, mimika twarzy, cieszące oko widoki, z drugiej - po obejrzeniu n-ty raz bliźniaczych lokacji zbiera się na odruchy wymiotne, podobnie jest z uczuciem deja vu, które występuje tu nader często. Poza tym niektóre elementy zostały wplecione w grę zupełnie niepotrzebnie (jak Mako - sterowanie nim nie należy do najprzyjemniejszych doznań - czy Osiągnięcia, których w rzeczywistości miało nie być...).

Jak zagrałem w Assassin's Creed pomyślałem, że nie da się zrobić czegoś gorszego od jego schematyczności, jednak po skończeniu Mass Effekta dotarło do mnie, jak grubo się myliłem. W przypadku produktu ze stajni Ubisoftu nie ma mowy o rozczarowaniu, gdyż bardzo dobrze wiedziałem, czego mogę się po niej spodziewać (po przeczytaniu wielu recenzji wersji konsolowych), zaś jeśli mowa o RPG-u BioWare'u rozczarowanie, niestety, jest. Mimo że wiedziałem, czego mogę mniej więcej oczekiwać (również po zapoznaniu się z opiniami recenzentów, opierających się na edycji na Xboksa 360), to zanadto wysokie noty przekonały mnie, że z tą produkcją nie jest tak źle. I nie jest tak źle. Jest jeszcze gorzej niż w AC! Pomimo wielu poważnych wad - sama w sobie gra jest niezła, wciągająca, ale takie niedoskonałości nie powinny były mieć miejsca w produkcji takiej jak Efekt Masy, o takiej skali. Jednakże, Graczu, przemyśl pięć razy, zanim zdecydujesz się na zakup lub, po prostu, zamiast sugerować się "ochami" i "achami" skierowanymi w stronę ME przez recenzentów markowych serwisów, poczytaj "nieco" chłodniejsze opinie osób na forach poświęconych grom komputerowym. Może wtedy przejrzysz na oczy i dowiesz się, że gra nie jest taka, jak ją wielu na całym świecie maluje.

Komandor qjin

Mass Effect zbiera noty co najmniej wysokie i bardzo wysokie, w okolicach 90-100 punktów procentowych. Jeden z wiodących portali wystawia notę 97%, podobnie zresztą jak moi redakcyjni koledzy-konsolowcy, zafascynowani najnowszym arcydziełem BioWare. Gra roku, erpeg lata, wydarzenie miesiąca. Medialna ekscytacja została rozpętana na dobre. Być może się starzeję (w końcu), ale jak dla mnie Mass Effect to jedno wielkie rozczarowanie, porównywalne z Assassin's Creedem.

Nie powiem, oprawa audio-wizualna wgniata w fotel, reżyseria poszczególnych cut-scenek jest mistrzowska, podobnie jak dialogi i gra wirtualnych aktorów. Dodatkowo "powracają" starzy bohaterowie, czego do tej pory chyba nikt nie zauważył. Kaidan Alenko przemawia do nas głosem Cartha Onasi z obu części KotOR-a (w tej roli Raphael Sbarge), komandor Shepard w żeńskiej wersji głosem Bastilli (Jennifer Hale). Efekt niesamowity, jakbyśmy zobaczyli te same postaci w innym widowisku. Do tego filmowość ujęć i dynamiczny montaż. Momentami odnosimy wrażenie, że bierzemy udział w wirtualnym filmie na poziomie "Łowcy Androidów" Riddleya Scotta czy "Raportu Mniejszości". Tyle że… to wrażenie znika gdzieś po wyjściu z Cytadeli i oddaniu "ogromnego" świata w nasze ręce. Możemy lecieć gdzie chcemy, choć tak naprawdę nie mamy gdzie się udać.

Na początku zawsze ważny jest rekonesans.

Na początku zawsze ważny jest rekonesans.

Pomiędzy wspaniałym początkiem a równie świetnym zakończeniem w tej samej Cytadeli (nazwa jakby skądś znana…), rozwiera się przed nami twórcza i fabularna pustka, o którą posądzać można by prędzej ekipę z Obsidianu, mającą kilka wtop na koncie, ale nie BioWare. Cztery lokacje z wątkiem głównym, które wręcz rażą niewykorzystanym potencjałem i z czego w zasadzie tylko dwie (Feros i Noveria) mają jakieś większe aspiracje do tworzenia wątków pobocznych. Virmire to już tylko jedna wielka strzelanina w rajskich klimatach. Gears of War z elementami rpg.

Po męczącej podróży i 12 zjazdach windami…

Po męczącej podróży i 12 zjazdach windami…

I nawet te dwie "rozbudowane" w cudzysłowiu lokacje wydają się być tylko cieniem KotOR-a, gdzie zwiedzaliśmy siedem ogromnych światów. Ograniczone dialogi, słabe i nudne questy, niewielkie mapy. Do tego niezbyt udane i stojące na średnim poziomie modele postaci. Wręcz szokująco odstające poziomem od głównych bohaterów i mieszkańców Cytadeli.

Cała galaktyka do dyspozycji, a twórcy raczą nas dwoma przygnębiającymi lokacjami. Żadnych dżungli. Żadnych pustyń. Żadnych miast. Można zapytać, gdzie im do piękna oceanów Manaanu czy posępności Akademii Sithów z Korriban… Bo statystyczny gracz potrzebuje w miarę szybkiej akcji i żeby nie było zbyt skomplikowanie, nazbyt długo. 25 godzin gry maksymalnie. A może to tylko iluzja?

Shepard zawitał do swej kolejnej klientki.

Shepard zawitał do swej kolejnej klientki.

Na dodatek wszystko maksymalnie uproszczone. Można odnieść niemiłe wrażenie, że ME to KotOR w wersji dla osób ograniczonych umysłowo. Walka na granicy absurdu przeważnie z jednym, góra dwoma rodzajami przeciwników. Żadnych bossów. Wystarczy jeden na końcu gry. No bo po co gracze mają się męczyć po drodze. Do tego skrzynki wypełnione po brzegi najlepszymi możliwymi giwerami. O ile w KotOR-ze znalezienie jakiegoś lepszego przedmiotu wymagało wysilenia szarych komórek tudzież wykonania jakiegoś subquestu, tak tutaj dosłownie na każdym kroku czeka na nas najlepszy możliwy sprzęt, który i tak do niczego się nie przydaje, bo przeciwnicy prezentują poziom intelektualny droidów z Mrocznego Widma. Pamięta ktoś własnoręczne tworzenie przedmiotów ze znajdywanych komponentów? W ME system sam za nas tworzy przedmioty z inteligentnego omni-żelu, zasypując nas nowymi zabawkami po wejściu do opcji ekwipunku.

Zawodzi więc świat przedstawiony i krótkość rozgrywki, zawodzi walka i nieprzemyślane do końca drzewko rozwoju. Po zwiedzeniu dwóch-trzech planet nasi bohaterowie zmieniają się już w herosów. Brakuje nawet tak prostej rzeczy jak mini mapy w rogu ekranu! Zamiast niej mamy tylko radar, wskazujący cele na mapie. W trybie pauzy nie możemy się poruszać i zmieniać widoku, nie da się też grać inną postacią - zawsze kierujemy Shepardem, korzystającym z cech innych osób przy otwieraniu zamków etc. Szybciej, prościej, lepiej?

Spotkanie było wyjątkowo owocne…

Spotkanie było wyjątkowo owocne…

Zawodzi wreszcie momentami fabuła, w której nie znajdziemy żadnego clif-hangera czy zaskakującego zwrotu akcji, na poziomie odkrycia kim tak naprawdę jest główny bohater gry, kto kim manipuluje i o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Pojawia się również kilka sporych rozmiarów niespójności, których nie będziemy zdradzać, by nie psuć komuś fabuły.

W ME wszystko jest więc jasne od początku i nic nas za bardzo nie zdziwi. Do tego nasi przeciwnicy i główny boss przypominający postać z kreskówki albo ogrodu Gucwińskich. Bo czy wyglądający jak zwierzak jaszczurowaty Sareth może kogokolwiek przestraszyć? Czy taki boss wzbudza trwogę czy raczej rozbawienie i traktowany jest niezbyt poważnie? Do mrocznych Sithów mu zdecydowanie daleko… Bo o wiele straszniejszy jest wróg, którego nie jesteśmy w stanie pokonać i przed którym musimy uciekać, niż "chłopiec, a raczej jaszczur do bicia"…

W końcu gaża komandora jest wyjątkowo niska.

W końcu gaża komandora jest wyjątkowo niska.

Poza tym wiadomo, wróg musi zostać odpersonalizowany, najlepiej przedstawić go jako zwierzę, robota lub zombie. Straszliwa rasa, która 2 tys. lat wstecz podbijała Galaktykę okazała się być jakimiś… insektami przypominającymi modliszki. Z człowiekiem nie przyjdzie nam się zmierzyć, jeśli już to wyjątkowo rzadko. Człowiek przez duże C staje się ostoją przeciwko temu, co człowiecze nie jest, a przez to Mass Effect zbliża się momentami niebezpiecznie w obszar bajek - dzielny myśliwy Shepard walczący ze złym wilkiem Sarethem…

Po skończeniu ME zagrałem po raz kolejny w drugiego KotOR-a odkrywając piękno tego ostatniego. Cechy specjalne postaci, system wpływu (influence) na towarzyszy podróży. Możliwość stania się naprawdę Złym, a nie tylko gburowatym "renegatem". Do tego wszechogarniająca Tajemniczość, świetne i długie narracje, a do tego… humor. Tak, w ME nie znajdziemy żadnego zdania z odrobiną ironii czy dowcipu, jakiejś ciętej riposty. Wszystko musi być umaczane w ciężkim sosie patosu.

Niestety, praca na boku szybko wyszła na jaw.

Niestety, praca na boku szybko wyszła na jaw.

Gra roku? Produkt Idealny? Najlepsze "erpegie" od czasów Planescape Torment? A może po raz kolejny dajemy sobie robić papkę z mózgu uznając momentami dziecinną, nudną i upupiającą opowieść za dzieło geniuszu? Mass Effect potrafi zachwycić. To prawda. Potrafi też niestety rozczarować.

Komandor Voltaire