PUBLICYSTYKA Historia pewnego konkursu
AUTOR Patryk 'Spekkio' Zasępa
Razu pewnego do polonistki mojej przyszła informacja o konkursie pod tytułem "Unia Europejska za 100 lat". Był to konkurs literacki, którego uczestnicy mieli za zadanie opisać Unię Europejską za lat 100 w formie opowiadania, wywiadu i czegoś tam jeszcze. Informacja zezłościła moją kochaną polonistkę, bo okazało się, że termin oddawania prac upływa za 4 dni (a więc lekki poślizg w przesyłce). Ponieważ chętnych do konkursu nie było, moja polonistka jako osoba zaradna i jednocześnie straszna powiedziała krótko: kto na konkurs ma pracę napisać i wskazała tu 4 klasowych kujonów (w których mnie nie było).

Następnego dnia okazało się, że żaden z wybranych nie pomyślał o napisaniu pracy. W zasadzie to nie spróbował nawet zacząć myśleć o myśleniu. Złość straszna wezbrała w mojej polonistce, a ja jako osoba honorowa i w ogóle ładna zaofiarowałem się swoim udziałem. Ale to nie wystarczyło, o nie! 4 klasowych kujonków miało w domu pracę do napisania, ale to na nich moja polonistka była zła.

Chciałem zgłosić się już dnia pierwszego, ale poczułem się urażony nie będąc osobą wytypowaną przez nauczycielkę. W domu jednak złość mi przeszła i powróciło poczucie uczniowskiego obowiązku i człowieka ratującego honor własnej klasy. Aha!

Forma opowiadania jest czymś co strasznie, strasznie mi odpowiada. Czymś do czego zgłaszam się jako pierwszy, bo dość mam wydumanych konkursików gramatycznych czy ze znajomości "Pana Tadeusza". Dość mam olimpiad, gdzie pełno kujonów. Kujonów, których rodzice trzymają pod kloszem, którzy rzadko wychodzą z domu, którzy muszą dostawać piątki, ale broń Boże czwórki, bo to dla mamy zawód. Zastanawiający jest fakt zabijania ducha młodzieży przez ich własnych rodziców. Jeśli faktycznie zastanowić się nad kujonami, na których inni uczniowie spoglądają z zazdrością - ile z nich wie co będzie robić w przyszłości? Moja siostra, która ukończyła szkołę ze średnią powyżej 4.5 do dziś nie wie, a ma już 20 lat.

Wracając do konkursu - pracę napisałem, łącznie z 3 kujonami, bo ostatni (notabene największy z nich) zaczął tylko myśleć. I nagle szok! Jak to? Komputeropis na 7 stron czcionką 9?! To da się tak? A my mamy tylko 3 strony A4 odręcznie (po wklepaniu w Worda wychodzi jakieś 1.5 strony). Oddałem swą pracę bez cienia emocji, że to coś paranormalnego, ale w oczach mi się szkliło, kiedy spoglądałem na ich prace. Napisałem lipne opowiadanie - amatorskie do bólu, ale na potrzeby konkursu absolutnie wystarczające. Tymczasem klasowe mastahy przynoszą kpiny w stylu suchych opisówek: "samochody są plastikowe i jeżdżą na sok marakujowy, domy latają w powietrzu, jest więcej igrzysk i mniej chleba…". Wiecie o co mi chodzi, prawda?

Pomimo, że jestem ładny, jestem też okrutny, wiem. Lajf is brutal, kolego. Ja już od jakiegoś czasu nie noszę różowych okularów. W każdym razie po jakimś czasie otrzymałem telefon ze szkoły, w którym zostałem poinformowany, że konkurs wygrałem. Super, prawda? Ale, zaraz, co było główną nagrodą? Dowiedziałem się dopiero wówczas, że wyjazd do Brukseli. Ale nie mogę jechać, bo nie mam paszportu (nie pytajcie się jak w tych czasach można go nie mieć, po prostu można). Szybko wyrobić też się nijak nie dało, bo wycieczka za tydzień. I to tyle.

Na tym skończyłby się mój epizod z konkursem, gdyby nie kilka faktów, które nastąpiły potem. Otóż, organizatorem konkursu był taki miejski brukowiec, który wychodzi tylko w obrębie Częstochowy. Kupiłem tego brukowca, żeby przeczytać co napisali. Napisali, że wyróżnili coś koło ośmiu prac (dokładnej liczby nie pamiętam), ale co tam widzę! Obok mnie nazwisko jednego z kujonów z mojej szlachetnej klasy. I co śmieszne on również dowiedział się o tym ode mnie. A telefon to już dostał na dzień przed wyjazdem i pojechał.
Jednak pierwszą osobą, której powiedziałem o artykule była moja kochana polonistka, która natychmiast zaprowadziła mnie i tego drugiego przed oblicze dyrektora. To co przeżyłem w gabinecie wryło mi się w mózg jako bardzo przykre doświadczenie, na które nijak nie idzie spojrzeć przez różowe okulary. Ponieważ mój kumpel z klasy jedzie do Brukseli był w gabinecie półbogiem. Był wychwalany, gratulowano mu i poklepywano po plecach. Polonistka, którą tak szanuję mówi, że on się uczy jest OCZYTANY i INTELIGENTNY! A ponieważ też w jakiś dziwny sposób znajdowałem się w tym samym pomieszczeniu stwierdziła, że jestem zdolny, ale leserowaty (gwoli ścisłości - jestem, ale z polskiego i tak mam piątkę <img src=" border="0" />). Mimo wszystko zapłonęła we mnie iskierka gniewu. On oczytany i inteligentny? Kurwa mać! Jestem pewien, że nigdy nie przeczytał książki z własnej inicjatywy. Ba, on nawet lektur nie czyta, bo jedzie na opracowaniach. Nie jest też osobą inteligentną pomimo dobrych ocen. Sam przeczytałem w życiu mnóstwo książek, tak dużo, że nie jestem w stanie zliczyć i mam ochotę dać w ryj każdemu, kto patrzy na mnie jak na dziwaka kiedy o tym mówię.

Doświadczenie z gabinetu dyrektora zapamiętam na długo. Zapamiętam na długo jak zachowała się w stosunku do mnie szkoła. Bo szkoła potrzebowała swojego przedstawiciela - laureata konkursu. Laureatów było dwóch, ale tylko jeden otrzymał nagrodę, więc o nim trzeba mówić głośno - "SŁUCHAJTA, TEN BYŁ W BRUKSELI I WYGRAŁ KONKURS, a ten też wygrał, ALE TEN BYŁ W BRUKSELI". Nie chcę komentować tutaj stosunku jakości naszych konkursowych prac (a dam sobie rękę odciąć, że moja była warta o wiele więcej od jego "samochody są plastikowe i jeżdżą na sok marakujowy").

I tutaj też mógłby się skończyć mój epizod z konkursem, ale się nie skończył. Moja polonistka, do której szacunek lekko się skruszył, ale wciąż był możliwy do odbudowania kazała mi jak najszybciej się z nią zobaczyć. No to przychodzę. Okazuje się, że moja praca spodobała się w redakcji szczególnie i mam się z nimi skontaktować. W porządku, dzwonię i pytam się o co im chodzi. Chodzi im o to, że moja praca bardzo im się podobała, ale nie ma zakończenia. Pytam się jak to? Przecież praca ma dwie strony - koniec i początek. Sekretarka (bo z nią gadałem) jednak twierdzi, że nie - że końca nie ma i czy może ktoś ten koniec dopisać, bo będą drukować. Mówię, że sam napiszę, bo nie będzie mi żaden ktoś brudził w moim tekście (a myślę sobie - nic nie napiszę, bo jest skończone). A ona dalej, żebym przyszedł do redakcji, bo naczelna chce mnie poznać.

Przychodzę, pytam o naczelną. Przywitałem się z naczelną, a ona zaczęła piszczeć: "Dziewczyny! To on!" i wszystkie posikały się w majtki i zemdlały. A tak naprawdę to zmarszczyła brwi i zaczęła się zastanawiać co ja od niej chcę i w ogóle co ja tutaj robię. Po chwili usłyszałem zgrzytnięcie - to tryby w jej mózgu, bo skojarzyła kim ja jestem, ale i tak się mnie pyta co ja tutaj robię. Myślę sobie "WTF?!". Mówię jej co mi mówiła sekretarka przez telefon, a ona oczy stawia i nie wie co powiedzieć. Przedstawiła mnie jakiejś kokietce-redaktorce, której to podobno moje opowiadanie tak strasznie do gustu przypadło. I to ona bardzo by to zakończenie chciała. Mówię jej, że mogę napisać, ale to będzie dłuższe od tego co już przesłałem. I tym zdaniem nie wiedzieć czemu wprawiłem w śmiech obie. Okazało się, że w tej redakcji również nigdy nie widzieli żeby jeden człowiek tyle napisał, a jak to ma być jeszcze dłuższe to ja prawdopodobnie jestem z Marsa.

Dżizus, pomyślałem. Co za świat… Tymczasem ten drugi wrócił z Brukseli i dostarczył mi zabawnych rewelacji. Okazało się, że do Brukseli miało jechać nie 8, ale 2 osoby. Jednak wyróżnione prace były 3 - w tym moja. A ponieważ ja nie miałem paszportu to problem sam się rozwiązał. Niestety jeszcze jeden zwycięzca zrezygnował z wyjazdu i WTEDY wsadzono w autokar mojego kumpla z klasy tego co, SŁUCHAJTA, TEGO CO BYŁ W BRUKSELI! SŁYSZYTA?! Jako osoba pokrzywdzona wymyślono mi jednak nagrodę zastępczą - wycieczkę do miasteczka Poraj. Taka malownicza mieścina 30 km od Częstochowy. Zabawne, nie?

Organizacja konkursu i sam konkurs to dla mnie przeżycia, które dziś wspominam zarówno z rozbawieniem, złością, smutkiem i pokrzywdzeniem. Zabawne jak niesprawiedliwe jest życie. Bo tu chodzi o coś więcej niż głupi, wieśniacki konkurs wymyślony przez nieudolnych organizatorów.