FILM Węże w Samolocie
AUTOR Michał 'Miguel' Kurowski
Jaka jest receptura na dobry horror? Każde społeczeństwo ma swoje sposoby. Azjaci przykładowo, kreują najczęściej historie o nawiedzeniach, które zazwyczaj przypominają o tragicznych zdarzeniach z przeszłości jednego z bohaterów. Tutaj mamy i duchy, i klimat, i czasami też strach. Nic więc dziwnego, że "The Ring" czy "Dark Water" cieszą się tak ogromną popularnością. Natomiast Amerykanie całkiem inaczej podchodzą do sprawy. Mają trzy główne sposoby, aby przestraszyć widza: za pomocą brutalności (patrz "Wzgórza Mają Oczy"), za pomocą nawiedzonych domów (patrz "Dom Na Przeklętym Wzgórzu") oraz za pomocą niebezpiecznych dla otoczenia zwierząt. Reżyser "Komórki" i "Oszukać Przeznaczenie 2", David R. Ellis, postanowił odświeżyć nieco ten ostatni typ grozy filmowej tworząc "Węże w Samolocie".


Screen
Węże w samolocie



Sean Jones jest przypadkowym świadkiem brutalnego mordu, dokonanego na prokuratorze przez szefa mafii. Agent FBI, Nelville Flynn, chroni chłopaka przed szajką i transportuje go na proces z Hawajów do Los Angeles. Jako środek transportu wybierają samolot pasażerski, zajmując przy tym całą pierwszą klasę, odpychając innych, którzy chcieli wygodniej spędzić podróż. Nie mając większego wyboru wszyscy uczestnicy lotu zajmują dowolne miejsca siedzące. Całość przebiega spokojnie do czasu, gdy z bagażowni wydostaje się setka jadowitych węży naszprycowanych substancjami, powodującymi u gadów ogromną frustrację. Rozpoczyna się walka na śmierć i życie.

Na początku warto wspomnieć, że "Węże w Samolocie" to projekt wirtualny. Przez rok internauci wysyłali swoje propozycje rozwinięcia akcji w tym filmie. Wybrano najlepsze i złożono w jeden scenariusz, który ma wystarczyć na 105 minut kinowej zabawy. Moja ciekawość tym samym wzrosła jeszcze bardziej, gdyż takie pomysły rzadko są realizowane, ze względu na niepowodzenie tego typu produkcji.


Screen
Węże w samolocie



Pierwsze co rzuca się w oczy, to niestety fatalny scenariusz. Posiada on masę luk, niedomówień oraz bezsensownych zdarzeń. Za każdym razem jest się do czego przyczepić. A to dopiero początek. Najpierw film przybiera stylistykę filmu sensacyjnego, by w kolejnych minutach wprowadzać kino grozy z niebezpiecznymi wężami na czele. Całość doprawiona jest głupimi komediowymi wstawkami, które można by określić mianem "American Pie" z czarnym (bardzo czarnym) humorem. Wydaje się więc, że dostaniemy wybuchową mieszankę horroru akcji z dużą ilością żartów sytuacyjnych. Niestety to tylko złudzenia. Przedstawiane gagi rzadko kiedy śmieszą, są uciążliwe i chcemy, aby jak najszybciej znikły sprzed naszych oczu.
Pozostaje więc stwarzanie suspensu. Z przykrością stwierdzam, że twórcom tego elementu również nie udało się zgrabnie wprowadzić. Ilość węży, które krążą po samolocie i atakują podróżnych, nie przeraża. Nawet ścieżka dźwiękowa nie pomaga w budowaniu napięcia. Podczas seansu towarzyszy nam zero emocji. Jedynie możemy się skrzywić, gdy jednemu pasażerowi, po ukąszeniu zaczynają mocnym strumieniem wypływać białka z oczu.

Miłym akcentem jest natomiast pojawienie się Samuela L. Jacksona w roli agenta FBI. Dobrego aktora zawsze ogląda się z przyjemnością, nieważne jak tragiczny jest sam film. Szkoda tylko, że ciężko jest mu podtrzymać niedociągnięcia jakie "Węże w Samolocie" posiadają. Tak to jest, gdy scenariusz zostaje zrobiony typowo pod publikę, bez cienia logiki i sensu. Sam aktor z resztą powiedział, że przyjął tę rolę bez czytania scenariusza, gdyż rozbawił go tytuł projektu.


Screen
Węże w samolocie



Najbardziej jednak dziwi sam fakt, iż film został dosyć ciepło przyjęty na Zachodzie. Na stronach zagranicznego portalu Rotten Tomatoes, "Węże..." dostały aż 69% pozytywnych opinii krytyków filmowych. Nie doceniali w tej produkcji niczego, ale podobno świetnie się bawili podczas jej oglądania. Po szerszej analizie przestaje mnie to dziwić. Amerykanie mają dosyć specyficzne poczucie dobrego smaku, dzięki czemu mogą przymknąć oko na dziury i niedomówienia w scenariuszu. Poszli na niego, bo chcieli się dobrze bawić i to dostali.

Polska mentalność jest jednak zupełnie inna. Podczas seansu "Węży w Samolocie" nie będziemy w stanie powiedzieć o filmie wiele dobrego. Otrzymaliśmy produkcję pozbawioną sensu, przepełnioną jadowitymi gadami i z dużą ilością luk w scenopisie. Po namyśle, jednak stwierdzam, że taka właśnie miała być. Szkoda tylko, że to rozrywka jedynie dla Amerykanów, a nam, Polakom, radzę omijać z daleka sale kinowe, w których ten film jest wyświetlany. Gorąco NIE polecam.
METRYCZKA
GATUNEKHorror, Thriller, Akcja
ROK PRODUKCJI2006
DYSTRYBUTORWarner Cinema
REŻYSER:David R. Ellis
SCENARIUSZ:Sheldon Turner, Sebastian Gutierrez, John Heffernan, David Loucka
OBSADA:Samuel L. Jackson, Julianna Margulies, Nathan Phillips
WERDYKT
GRAFIKA-
DŹWIEK-
GRYWALNOŚĆ-
OCENA PLAYBACKU
MOIM ZDANIEM
Marcin 'mCrvn' Karwiński
Prawdę mówiąc, jest to jeden z niewielu tytułów z jakim miałem ostatnio styczność i niestety o owym spotkaniu 3-go stopnia nie mogę powiedzieć nic dobrego. Ale wszystko po kolei...

Zacznijmy od fabuły... Nie ukrywam, iż jest ona wyssana z palca. Dlaczego? Po pierwsze - nie od dziś wiadomo, że transport świadków koronnych zawsze jest realizowany bez uprzedniego uprzedzenia linii (w szczególności bez informacji na kilka godzin przed...). Dlatego tak ciężko umieścić ładunek na pokładzie... Tu oczywiście "paczuszka" już czeka na "solenizanta".

Druga nieścisłość polega na tym, że przecież, nim coś znajdzie się na pokładzie statku powietrznego, odpowiednie służby przeszukują bagaże często z psami i specjalistycznym sprzętem. Tym bardziej jest to informacja pewna, że przecież film powstał po zamachach z NY... Dlaczego o tym piszę? Na miłość boską, jak to możliwe, że na pokład Boeinga, czy co to tam było, ktoś wniósł skrzynie wypełnione wężami z bombą najpewniej sentexową otwierającą skrzynię, z nadajnikiem czy zegarem...

Pomijam kwestie zebrania różnych gatunków węży i ich przesłania na piękne wyspy Hawajskie...

Bez dodatkowego komentarza pozostawię też fakt, iż przecież wiele z węży powinno zostać ogłuszonych/zabitych wybuchem... Część z gatunków herpetolodzy określają także kanibalistycznymi albo po prostu polującymi na inne węże. Większość żmij z filmu to także gatunki raczej samotnicze... Zatem owe szturmowanie masowe jest dość, prosto ujmując, dziwne.

Na szczęście, gdy tylko zapomnimy o tych szczegółach, tytuł wydaje się być ciekawy, gdyby nie kolejna rysa na szkle... Otóż węże, choć graficznie zbytnio się nie kłócą z realnymi postaciami, to sztuczne ich umieszczanie jako elementów scen niemalże dowcipnych psuje ogólny przekaz - thriller/akcja kłóci się z tymi niskich lotów gagami. A fantazje w formie, i tu zapodaję lekkiego "spoilera", gracz konsolowy (wyraźnie słuchajcie - konsolarz!) gra w "konsolowe symulatory lotu" i dzięki temu umie od ręki pilotować jumbojeta... Tia bo uwierzę, że konsole są platformą dla prawdziwych symulatorów... Najwyższa pora zacząć szkolić pilotów na konsolowych produktach... Jakaż to by była oszczędność... I te certyfikaty - SONY PS2 CERTIFIED FLYER :D Naprawdę, film mógł zyskać nieco mroczniejszą formę. Ach i szkoda, że jednak zakończenie jest iście amerykańskie...

Istotną informacją jest jednak fakt, iż tytuł nie ma w zasadzie nic wspólnego z innym "hamerykańskim" wymysłem o podobnym tytule "Snakes on a train" (ten film po ang. to "Snakes on a plane"). To dobrze... Jakby tu jeszcze dopchać chybioną otoczkę mistyczno-mitologiczno-religijną z "kolejowej" wersji, to "Węże..." byłyby całkowicie niestrawnym gniotem poniżej kategorii Z, a tak dumnie mogą atakować grupę C albo D. :D

Co do gry aktorskiej - czego tu się dziwić - film miał być thrillerem i powinien był nastawić się na akcje, co też robi - gra aktorska schodzi na dalszy plan (sztuczne węże są bardziej realne jak aktorzy... grrr!). Cierpi na tym przekaz - przecież wielu z aktorów nawet mniej "obcykany" filmowy smakosz potrafi skojarzyć z sukcesami scenicznymi i naprawdę wysokim poziomem kultury aktorskiej. Jackson reklamujący swoim nazwiskiem ów film, gra, jakby nie mógł. W sumie, mógłby zostać producentem i na tym zakończyć, a w roli "good cop'a" można by obsadzić jakąś nową twarz - produkcja pewnie by na tym jeszcze zyskała...

Wtórująca Julianna też miała swoje zwyżki - tu przedstawia poziom postaci tła z kolejnego "pacyfikatora" Seagalowskiego... To naprawdę żadna radość tak ocenić skądinąd bardzo dobrą zazwyczaj odtwórczynię cięższych przypadków. Szkoda, naprawdę szkoda... A mogło być tak pięknie - te słowa cisną się na me usta...

O sposobie kręcenia czy ogólnie pojętej reżyserii też dużo nie powiem - bo i nie ma o czym - najnormalniej w świecie jest to "szara, zwykła robota". Zero niespodzianek... brak polotu.

Odczucia na koniec? Kocham węże i żmije - z przyjemnością oglądałem kostarykańskie żararaki w żywych pomarańczowych barwach kąsające pasażerów... I na tym chyba koniec, bo ludzie nie kochający beznogie "wije" z tytułu nie znajdą tu raczej nic ciekawego. Całość (impresja postprojekcyjna) wpasowuje się w klimaty gumowych "Anakond", komputerowego "Ataku Pająków" i po części "Arachnofobii" i "Bezlitosnych zabójców". Jeśli powyższe tytuły (którykolwiek) nie znalazły w widzu fana, to powinien on omijać salę projekcyjną "ssssyczącego lotu" szerokim łukiem.

Na pocieszenie dodam co innego - jedyny pozytywny akcent w filmie - do kina trzeba iść z dziewczyną... Najlepiej nawet żeby trochę się bała węży. Wtulenie albo prośba o zmianę lokacji na coś przytulniejszego gwarantowana. I to by było na tyle, jeśli chodzi o pozytywne aspekty filmu spod batuty Ellisa.