I tutaj mamy do czynienia z wyludnioną planetą po tym, jak zalały ją góry śmieci. Właśnie to stało się powodem opuszczenia Ziemi przez wszystkich jej mieszkańców na statek kosmiczny Axiom. Podróż, która miała początkowo skończyć się po pięciu latach, "nieco" się wydłużyła i trwa już okrągłe siedem wieków. Ludzie za sobą pozostawili tylko zdegradowany ekosystem i małego robota sprzątającego o imieniu Wall.E. Ten przez 700 lat samotnie sprzątał efekty uboczne wysokiej konsumpcji, dokładnie tak jak został zaprogramowany, umilając sobie wolny czas oglądaniem w kółko kasety ze starym musicalem. W końcu "niebiosa" zsyłają mu towarzyszkę - Eve, nowoczesnego robota badawczego. Rozpoczyna się ciekawa znajomość, która doprowadzi Wall.E-go dalej, niż byłby w stanie przypuszczać.
Historia prosta jak budowa cepa, przynajmniej z pozoru. Bo rozwija się w zgoła nieoczekiwanym kierunku (dodam jedynie, że Wall.E w końcu opuszcza swój prowizoryczny dom). Jednak nie o efekt zaskoczenia tu chodzi.
Ale po kolei. Jak wygląda świat, który zamieszkuje samotnie robot? Bardzo przypomina ten pokazany w Falloucie. Może wydaje się to oczywiste, jednak chciałem wspomnieć o nim głównie dlatego, że spodobała mi się zachowana atmosfera amerykańskiego "miasta-utopii" rodem z lat 50. XX wieku - dookoła wzniosłe hasła, propagandowe filmy i reklamy, pełno billboardów. Może wygląda to nieco nierealnie (szczególnie jeśli wspomnę, że ostatni człowiek opuścił planetę w 2108 roku), ale to nawiązanie do amerykańskiego snu z połowy wieku jest bardzo miłym akcentem. Amerykańskiego snu o dobrobycie materialnym.
Ale nie o tym traktuje Wall.E. Choć wydaje się, że to tylko kolejna animacja dla dzieci, to tak nie jest. Obraz stawia ważne i niejednokrotnie kłopotliwe pytania, zadziwiająco aktualne w czasie, gdy realne jak nigdy dotąd staje się widmo kryzysu energetycznego. Czy naprawdę powinniśmy aż w takim stopniu iść z duchem czasu, rozwijać się gospodarczo, konsumować na potęgę, by doprowadzić potem do katastrofy ekologicznej? No i czy powinniśmy polegać coraz bardziej na maszynach i sprawić, by w końcu maszyna stała się bardziej ludzka niż człowiek? Bo w filmie ludzie także się pojawiają, są jednak kompletnie ubezwłasnowolnieni i zależni od technologii.
Ale pomijając wszelkie ambicje ideologiczne twórców - Wall.E jest po prostu znakomitym filmem, sprawdza się świetnie zarówno jako komedia, ale i jako - tak, tak - romans. Co jak co, ale Wall.E ma prawo czuć radość po spotkaniu pierwszej podobnej do niego istoty po 700 latach samotności. Utwór Miłość robotów z repertuaru Kanału Audytywnego nagle nabiera nowego znaczenia. Ale widzowie idą jednak na takie filmy do kina, by się pośmiać, a nie płakać. W tej kwestii Wall.E gniecie na łopatki chociażby przereklamowanego Shreka 3, głównie dlatego, że tutaj wszystkie gagi wydają się być tak naturalne, jak wszelki humor sytuacyjny w codziennym życiu. Jest nieskomplikowany i w tym tkwi jego siła. Możecie mi powiedzieć, że nie ma się z czego śmiać, jak na biednego robota spada sterta zardzewiałych rur czy jak ukryty za przeszkodą ledwo uchodzi z życiem przed ostrzałem z lasera, ale Wall.E jest tak sympatycznym "stworzeniem", że gęba sama się wykrzywia w uśmiechu. Nawet jeśli jesteś >18.
Jak to w animacji komputerowej, ważna jest też techniczna (czy, jak kto woli - estetyczna) strona obrazu. Nie można się do niczego absolutnie przyczepić, studio Pixar jak zwykle stworzyło wciągającą animację, niemogącą się może równać pod względem skomplikowania do tych ze stajni Dreamworks, ale jest na czym zawiesić oko. Wszelkie wytwory technologiczne są przedstawione idealnie i niezwykle szczegółowo (acz bez przesady, nie tworzy się efekt odrzucający z powodu nadmiernej drobiazgowości). Co ciekawe - wszelkie roboty w większym lub mniejszym stopniu przypominają ludzi. Sami ludzie zaś przypominają ich już coraz mniej, jednak o tym musicie przekonać się sami. W każdym bądź razie, wizja zbyt optymistyczna nie jest. Chciałbym jeszcze wspomnieć o pewnym drobiazgu - mianowicie film sprawia wrażenie, jakby był kręcony kamerą. Dużo tu charakterystycznych zbliżeń, gubienia ostrości, etc. Mała rzecz, a cieszy.
Tak jak i cieszy cały Wall.E, który jest najsympatyczniejszym i najprzyjemniejszym filmem, jaki dane mi było obejrzeć od ładnych paru lat. Obraz, jak już zdążyłem wspomnieć, powala swą naturalnością, a dzięki temu autentycznie śmieszy. A nawet wzrusza. Takiej reakcji nie wywołał u mnie wcześniej żaden inny film zrobiony za pomocą animacji komputerowej. Moim zdaniem - jeden z bezsprzecznie najlepszych filmów wszech czasów w swojej klasie. Odrobina magii zmieszczona w 98 minutach. Playback poleca jak diabli!