Ostatni raz z dobrą komedią miałem do czynienia dość dawno temu - a ogromnej frajdy dostarczyła mi wtedy książka Winstona Grooma - "Forrest Gump". Dotąd żadna inna nie zachwyciła mnie tak, jak właśnie przygody nierozgarniętego tytułowego bohatera i od tamtej pory do wszelkich innych tytułów tego samego typu podchodzę bardzo sceptycznie. Chociaż najnowszy twór spod pióra Moore'a nie jest do końca rasowym przedstawicielem tego gatunku, to, nie trzymając dłużej w napięciu, jako komedia sprawdza się bardzo dobrze. Zalatuje co prawda nieco romansem noir, ale pod żadnym pozorem nie uchybia to temu tytułowi, wręcz przeciwnie. Potem, niestety, autor postanowił obrać inną taktykę i pojawia się sporo chaosu, co powoduje, że dalsze rozdziały "Ssij, mała, ssij" czyta się już z mniejszą determinacją. Niemniej jednak książka posiada to "coś" i tak od pierwszych stronic wsysa niczym wygłodniały wampir krew.
Jak można było dowiedzieć się z poprzedniej części - Jody, piękna rudowłosa kobieta, zostaje przemieniona w wampirzycę, a także spotyka swoją przyszłą miłość - młodszego od siebie pisarczyka Thomasa C. Flooda, który w kontynuacji "Krwiopijcy" zostaje przez nią nieumarłym - to jest wampirem. Jak to przyjął, zdradzać nie mam zamiaru. Jednakże jako para muszą teraz zdecydować co robić dalej. Poznają swoje możliwości, próbują prowadzić przyzwoite życie (jak na wampiry, rzecz jasna), ale sytuacja przyjmuje w późniejszej części taki obrót, z którego trudno będzie się wykaraskać. Nie dość, że Zwierzaki, pod dowództwem pomalowanej na niebiesko dziwki o imieniu - uwaga! - Blue, odwróciły się ku Tommy'emu, to na dodatek nie koniec (nie)miłych wrażeń, czyhających na nich w mrocznych zaułkach San Francisco.
Fabuła jest lekka i przyjemna w odbiorze. Każdą stronę pochłaniałem niczym głodne psisko swoją karmę. Choć było kilka gorszych momentów, w których zabrakło zarówno emocji, ale także "tego czegoś", to w ogólnym rozrachunku "Ssij, mała, ssij" w tej kwestii wypada naprawdę nieźle. Szczególnie - mimo niezbyt dobrego pierwszego wrażenia - urozmaicenia w powieści wprowadzają opisy Abby Normal, nienormalnej pomagierki Mrocznego Pana, Flooda.
Jej opowieści są tak głupie, że aż śmieszne. Przyznam, że po przeczytaniu paru stron przedstawiających opis sytuacji z punktu widzenia Abby nie tryskałem entuzjazmem, ale jej "kroniki" na szczęście przyjęły tendencję wzrostową, która utrzymała się aż do samego końca kontynuacji "Krwiopijcy". Niestety, zakończenie jest nieco rozczarowujące i odnosi się wrażenie, że uważanemu za jednego z najwybitniejszych amerykańskich satyryków zabrakło konceptu na finał.
Bohaterowie są dużym plusem nowej powieści spod ręki Christophera Moore'a, aczkolwiek im dalej, tym autor poświęcał mniej czasu głównym charakterom. Może to przez pojawienie się większej ilości postaci, które nie tyle, że przyćmiły Jody i Flooda, ile po prostu zostały bardziej, niż na początku, wplecione w scenariusz "Ssij, mała, ssij".
Szkoda, naprawdę szkoda, że amerykański autor nie zdołał utrzymać wysokiego poziomu, jakim zostajemy uraczeni przez pierwsze kilkadziesiąt stron. Co prawda druga połowa nie została totalnie spaprana, paręnaście momentów było równie wyśmienitych, co wcześniejsze, a dialogi nadal śmieszne i głupie zarazem. Brakowało mi potem aury mistyczności, po prostu zrobiła się z tego jeszcze większa bajeczka niż można było oczekiwać po kilkunastu rozdziałach.
Rozczarowanie szybko nie prysło. Nadal uważam, że losy Jody, Tommy'ego i reszty ekipy oraz ich zaciekłych wrogów zostały przedstawione nie w taki sposób, jak trzeba. Zrobiło się za bardzo mdło, przez co "Ssij, mała, ssij" straciła w moich oczach. Mimo uszczerbku na klimacie, dla fanów powieści Moore'a pozycja obowiązkowa. Amatorzy komedii w formie książkowej, jeśli nie mają niczego lepszego pod ręką, też narzekać nie będą, gdyż zrecenzowane przeze mnie love story odpręża oraz swoimi absurdami i niezgorszymi dialogami poprawia humor. Co do ostatniego - zaręczam. Choć uprzedzam, że niekoniecznie przypasuje on każdemu.