Akcja rozgrywa się w fikcyjnym Basin City. Jest to prawdopodobnie jedno z najgorszych miejsc na ziemi. Funkcjonuje jako odzwierciedlenie piekła na ziemi i jest nazywane Sin City, czyli Miastem Grzechu. Ekranizacja Rodrigueza przedstawia nam trzy powiązane ze sobą epizody, rozgrywające się w tytułowej metropolii. Pierwsza z nich opowiada historię Hartigana, jednego z prawych policjantów, który próbuje ocalić małą dziewczynkę z rąk brutalnego mordercy - syna senatora Basin City. Druga koncentruje się na postaci Marva, wrobionego w zabicie złotowłosej prostytutki imieniem Goldie. Trzecia przedstawia nam Dwighta - mordercę ze zmienioną twarzą. Zabija on człowieka dręczącego prostytutki (Jackiego), który na nieszczęście okazuje się policjantem. Wraz z Gail i jej gangiem ulicznic Dwight wyrusza na wojnę przeciwko skorumpowanym służbom Basin City.
"Sin City" stało się produkcją rewolucyjną. Po raz pierwszy udało się idealnie odwzorować klimat z rysunkowego pierwowzoru. Rodriguez nie stworzył ekranizacji komiksu - on (dosłownie) przeniósł komiks na kinowy ekran. Wszystko za pomocą techniki "digital backlot". Najpierw kamerą cyfrową nakręcono sceny z aktorami na tle "green screen", a później uzupełniano resztę przy użyciu komputera. Efekt końcowy wypadł znakomicie. Basin City jest mroczne, deszczowe i totalnie bez nadziei na odratowanie. Nigdy nie wiadomo, kto wyjdzie zza rogu. W dodatku Rodriguez cały czas konsultował swoją pracę z drugim reżyserem - Frankiem Millerem we własnej osobie. Dlatego też stylistykę Millera można zauważyć w każdym ujęciu. Widać ogromną dbałość nawet o najmniejsze szczegóły oraz stylizację na lata 50., zgodnie z zasadami rysownika - mnóstwo broni palnej (rewolwery i kolty rodem z II Wojny Światowej), brak we wnętrzach rozbudowanych technologii, a muzyka skomponowana przez Rozdrigueza miesza ze sobą improwizacyjne motywy jazzowe z hollywoodzkimi pasażami orkiestralnymi, co jeszcze bardziej nakreśla styl z tamtego okresu.
Film można nazwać współczesną reprezentacją obrazów noir. Takie wrażenie wywołuje nie tylko mroczna wizja skorumpowanego miasta, ale przede wszystkim charakterystyczny dla gatunku styl opowieści. Bohater każdego z epizodów prowadzi osobistą pierwszoosobową narrację, wyjawiając nam swoje myśli. Identyczna sytuacja była ukazana u Dicka Traciego czy też Dwighta Bleicherta - głównego protagonisty z ostatniego filmu Briana De Palmy "Czarna Dalia". W tę stylistykę wprowadzono nieskomplikowane zagadki, ale są one rozwiązywane przez wyjątkową brutalność, która epatuje z ekranu jedną barwą (żółtą bądź białą, w zależności od bohatera). Co więcej, cała produkcja jest zaprezentowana w formie narracji szkatułkowej. O rozwiązaniu wątków rozpoczętych na początku dowiadujemy się w odpowiednim momencie w końcowych scenach. Jest to zdecydowanie bardziej atrakcyjna metoda niż ta z wersji reżyserskiej. Tam bowiem przedłużono cały film zaledwie o 18 minut (i to przede wszystkim w historii o Hartiganie), a poszczególne epizody odgrywane są w ustalonej kolejności ("Klient ma zawsze rację", "Bolesne pożegnanie", "Krwawa jatka" i "Ten żółty drań").
Gdyby jednak nie scenariusz i aktorzy, film mógłby okazać się klapą. Gwiazdorska obsada wykreowała swoje postacie wyśmienicie. Bohaterowie nie do końca pasują do brudnego wyglądu Basin City. Każdy z osobna walczy z niesprawiedliwym systemem rządzącym miastem. Najbardziej widać to u Hartigana (Bruce Willis), który jest chyba jedynym porządnym policjantem w metropolii. Podobnie z Marvem. Umięśniony oprych załatwiający wszelkie sprawy dyplomacją pięści został rewelacyjnie wykreowany przez Mickiego Rourke'a. Ten profil wydaje się być uzupełnieniem jego roli Harriego Angela u Alana Parkera. Nie dość, że rozbudowuje stylistykę noir, to jeszcze rzuca zabawnymi tekstami rodem z najlepszych produkcji Tarantino. Nawet morderca Dwight (Clive Owen) jest swego rodzaju wyrzutkiem w Mieście Grzechu i chce nareszcie odnaleźć spokój u boku swojej Gail. Ta barwna paleta bohaterów uatrakcyjnia film pod każdym względem.
"Sin City" stał się filmem kultowym i trudno się temu dziwić. Nie dość, że jest rewolucyjny w formie realizacyjnej, to jeszcze klimat brudnej wizji miasta przyciąga widzów niczym magnez. Obraz jest współczesną wizją czarnego kryminału, która odniosła sukces. Rodriguez zapowiedział, że wraz z Millerem pracują już nad częścią drugą i trzecią. I jest niemal pewne, że w przyszłości owa trylogia stanie się "lekturą" obowiązkową, taką jaką dziś są trzy części "Ojca Chrzestnego".