Ciężko udzielić odpowiedzi na to pytanie, jest to wręcz niemożliwe. Głównie dlatego, że każdy z twórców miał całkowicie odmienną wizję autorską. Burton stworzył teatr groteski, będący hołdem dla komiksowych przygód Batmana oraz dla starych, amerykańskich filmów s-f. Dzieł Schumachera nie oglądałem, ale podobno niewiele straciłem. Nolan powiedział "stop" wizjom obu tych panów i pokazał, jak on to widzi. Wszystko zaczęło się w 2005 roku, wraz z premierą...
... Batman: Początek miał być wielkim powrotem do łask fanów (po chwilowej nieobecności w tychże łaskach za sprawą dwóch dzieł Schumachera), miał wyprowadzić Batmana z wieku młodzieńczego w dorosłość. Pod względem klimatu Nolan osiągnął niewątpliwie swój cel, ale pozostawił komiksowy podział między dobro i zło, a którego zniesienia tak bardzo oczekiwałem. The Dark Knight (tytuł oryginalny) powiela niestety błędy poprzednika.
Akcja obrazu dzieje się w nieokreślonym czasie po zakończeniu akcji Batman: Początek. W Gotham City pojawia się nowy prokurator okręgowy - Harvey Dent, który wypowiada otwartą wojnę przeciwko przestępczości zorganizowanej w mieście. W spółkę z m.in. Bruce'em Wayne'em (szefem wielkiej korporacji, w wolnych chwilach - tytułowym człowiekiem-nietoperzem) i porucznikiem Jimem Gordonem (szefem MCU, w skrócie - policyjnych jednostek specjalnych) sprawia, że sądy zapełniają się setkami kryminalistów. Na horyzoncie pojawia się jednak zagrożenie o wiele większe niż wszyscy ci gangsterzy razem wzięci - Joker, idealny przykład połączenia niesamowitego geniuszu z jeszcze większym szaleństwem. To właśnie on jest głównym problemem Gotham, wrzodem na tyłku nie tylko policji i zwykłych obywateli, ale i samej mafii. W pewnym momencie zaczynają ginąć zwykli ludzie, ale później śmierć ponoszą także i obrońcy prawa. Nie muszę chyba wspominać, że Batman i spółka mają prawo być wkurzeni z powodu tego stanu rzeczy.
Jest to historia, którą wszyscy dobrze znamy. Identyczna pojawiła się w Batmanie Burtona. Identyczna? No właśnie, różni się ona kilkoma "smaczkami". Na przykład tym razem Dent i Gordon nie są tłem dla całej historii, a jej niezwykle ważnymi elementami. Istotną przemianę przeszedł też Joker, tym razem z biznesmena, który przez przypadek uzyskał kredowy odcień skóry i nienaturalny grymas twarzy, stał się on wyrafinowanym kryminalistą. Geniuszem i psychopatą w jednym, co udowadnia nam chociażby pokazując swą sztuczkę ze "znikającym" ołówkiem, tłumacząc pewnemu gangsterowi pochodzenie blizn na swojej twarzy czy podczas policyjnego przesłuchania. Nie sposób przewidzieć jego następnego ruchu i to głównie ta postać napędza fabułę - widz nie może się doczekać, co też za kolejny chory pomysł zrodzi się w niezrównoważonej mózgownicy Jokera.
Wielka w tym zasługa oczywiście Heatha Ledgera, odtwórcy tejże roli. Jak wielu z Was zapewne wie, aktor zmarł na początku roku w wyniku przedawkowania leków (nie uważa się tego za samobójstwo), co właściwie z miejsca uczyniło jego rolę kultową. Sam jednak chyba nie zrozumiałem do końca fenomenu Jokera, według mnie wprawdzie Ledger zagrał naprawdę bardzo dobrze, wręcz znakomicie, ale żeby głosić jakieś peany na jego cześć? Bez przesady. Muszę jednak przyznać, że jest to pierwszy film od wielu miesięcy, w którym jeden aktor moim zdaniem zmiażdżył całą resztę obsady. I wcale nie dlatego, że reszta olała sprawę, bo nie można odmówić na przykład Oldmanowi czy Eckhartowi dobrych kreacji. Po prostu zagrał bardzo charakterystyczną i wyrazistą postać, nie dając przy tym plamy. Dodam jedynie, że z całej tej zgrai najgorzej zagrał Christian Bale, który sprawia wrażenie jakby najmniejszy ruch mięśni twarzy sprawiał mu ból i jakby zagrał w tym filmie "na siłę".
Już sama kreacja Jokera ukazuje, jak bardzo dzieło Nolana różni się od prześmiewczego, odlschoolowego Batmana według Burtona. Jak już wspomniałem, klimat stał się bardziej dojrzały, a film uwspółcześniony i urealistyczniony (co wprawdzie nie przeszkadza TIR-owi stanąć dęba tylko za sprawą stalowych linek czy dać przeżyć Wayne'owi upadek z wieżowca, ale nie ma co się czepiać szczegółów). Dla jednych to atut, dla innych wada, trzeba po prostu odpowiedzieć sobie na pytanie "które klimaty bardziej mnie rajcują?". Ale ostrzegam, w niektórych momentach ostro przegięto np. pod koniec filmu z komórkami. Mnie to jakoś nie odrzuciło, ale znajdą się i tacy, którym będzie to przeszkadzać.
Czas jednak na minusy większego kalibru. Mianowicie - gdy usłyszałem, że ktoś chce wreszcie zrobić poważny film o Człowieku-Nietoperzu, pomyślałem, iż nareszcie zburzy nieco wspomniany już klasyczny podział na dobro i zło. Jakiż był mój zawód gdy okazało się, że wszystko pozostało na swoim miejscu. Tak było w Batman: Początek, tak też i jest w Mrocznym rycerzu. No ale to w końcu film na podstawie komiksu, nie ma się co dziwić. Z ustalonego wcześniej porządku wyłamała się tylko jedna postać, co już można uznać za sukces. Najbardziej jednak denerwuje mnie fakt, iż w pewnym momencie pojawiło się sporo wygłoszonych formułek "pokazowych" - przepełnionych patosem i ckliwością. Może i mamy prawo być przyzwyczajeni do takowych, ja jednak liczyłem, że uda mi się ich uniknąć. Nic z tego.
To wszystko schodzi jednak na dalszy plan podczas seansu, kiedy to przez 140 minut jesteśmy wbici w fotel. Obraz wciąga niesamowicie od pierwszej do ostatniej sceny. Pod względem realizacji reżyser wykonał swoje zadanie niemal bez skazy, każda scena to świetna praca kamery, genialna muzyka (autorstwa panów Hansa Zimmera i Jamesa Newtona Howarda, naprawdę polecam zapoznać się ze ścieżką dźwiękową do filmu) oraz, oczywiście, świetne efekty specjalne. Spece od tychże wiedzą jak korzystać z usług kaskaderów, linek do nich podczepianych i komputerów. O wszelkich wybuchach, kraksach, bójkach, strzelaninach czy popisach sprawności fizycznej Bale'a (lub jego dublera) można powiedzieć jedno - mucha nie siada. Prawdziwa uczta dla zmysłów gwarantowana.
Warto było czekać na Mrocznego rycerza. Obraz nie jest wolny od wad i niedociągnięć, ale tak naprawdę nie ma czasu ich rozpamiętywać w kinie, gdy na ekranie tyle się dzieje. Film dostarcza mnóstwo godziwej rozrywki i nie daje o sobie zapomnieć po wyjściu z sali kinowej. Największa premiera Anno Domini 2008 i chyba nawet Hellboy nie będzie na tyle odważny, by zagrozić pozycji Batmana.