Poziom przestępczości w Gotham City niebezpiecznie wzrasta. Gangi mafijne rywalizują między sobą chcąc osiągnąć jak największe zyski. Na horyzoncie pojawia się jednak Joker, który wywołuje solidne zamieszanie wśród gangsterów, próbując zebrać jak najwięcej pieniędzy z rabunków i zarządzać metropolią. W celu zwiększenia liczby złapanych złodziei, Harvey Dent proponuje nowe taktyki rozpracowywania nielegalnych organizacji i startuje w wyborach na prokuratora okręgowego Gotham. Nie wierząc jednak w możliwości Denta, Gordon prosi o pomoc Batmana. Wkrótce, wszyscy połączą siły, aby zmierzyć się z nieobliczalnym Jokerem. A on tylko na to czeka...
Mroczny rycerz spełnia się idealnie jako film dla Amerykanów. To typowa hollywoodzka produkcja, która poziomem odstępuje od zwykłych ekranizacji komiksów i wchodzi w bogaty wachlarz kina akcji, oferowany przez liczne kalifornijskie studia. Lecz odstępstwo od groteskowości Burtona i kiczowatości Schumachera powoduje, że na tle tych tytułów obraz wyróżnia się realizmem i naturalnością. Zauważyć to można w zarysie psychologicznym bohaterów. Bruce Wayne nie jest pokazany jako prawowity obrońca obywateli Gotham, ale jako snobistyczny i momentami egoistyczny bogacz kierujący się wyłącznie emocjami. To próba ogołocenia superbohatera z większości jego pozytywnych cech. Wynik tego eksperymentu jest pozytywny, bowiem analizujemy moralne dylematy Batmana, nie wiedząc do końca do czego tak naprawdę nas to doprowadzi. Dlatego przez pogłębianie niepewności, poszerzana jest również koncepcja złego Batmana, zawieszonego w próżni i niepewnego swojego następnego ruchu.
Dzięki takiemu przedstawieniu akcji, postać głównego herosa jest spychana na bok, a na pierwszy plan wstępują antybohaterowie historii. Najpierw Joker - charyzmatyczny, bezwzględny i nieprzewidywalny przestępca o nieprzeciętnym poczuciu humoru. To on jest największym atutem produkcji. Przerysowana rola Jacka Nicholsona z Batmana Tima Burtona jest niczym w porównaniu z naturalnie przerażającą kreacją Heatha Ledgera. Jego maniakalne spojrzenie na społeczeństwo amerykańskie stanowi podstawowy i najbardziej wciągający wątek całej fabuły. Kontrola nad mafijnymi przywódcami, gra psychologiczna z ludźmi na statku, czy rozmowy ze zwykłymi obywatelami na przyjęciu - to właśnie te sceny zostają w głowie, aniżeli potyczki Wayne'a z własnym sumieniem bądź innymi złoczyńcami. Poza tym, interesująco wypada również dość niedbała i niewyraźna charakteryzacja Jokera, dzięki której możemy wywnioskować, że autorzy chcieli pokazać przynajmniej najdrobniejszy element człowieczeństwa w tym nieobliczalnym czarnym charakterze. Zatarcie publicznej maski jest jednak kolejną zabawą, bo granica między prawdą a fałszem jest tu zacierana bardzo często przez jego gierki słowne. I właśnie dlatego, to on jest tu głównym bohaterem, a nie Bale w stroju nietoperza. To Joker na bieżąco komponujący symfonię zniszczenia i chaosu, a reszta postaci nieświadomie odgrywa ją w tym samym czasie.
Drugim bohaterem zdecydowanie przyćmiewającym Batmana jest Harvey Dent, który na początku nie wydaje się być wyjętym spod prawa. Fani pamiętają go jako "Dwie Twarze", alter ego Jokera, jeśli skonfrontujemy wersje Burtona i Schumachera. W Mrocznym rycerzu relacja między bohaterami jest inna. Nolan analogicznie prezentuje Denta i Wayne'a koncentrując się na ich duchowej przemianie. Batman z aroganckiego i egoistycznego staje się męczennikiem w oczach ludu dla ocalenia godności innego człowieka, a Dent, odwrotnie, robi się żądny zemsty i kieruje się emocjami, co odrobinę różni się od kreacji Tommy'ego Lee Jonesa z Batman Forever. Ta odnowa stawia jednak produkcję w schematycznym świetle amerykańskiego patosu. Jest to element zakorzeniony na stałe w historii Stanów Zjednoczonych i sięga aż po czasy Benjamina Franklina, od którego ludzie brali przykład i pozostawiali zacofany purytański sposób myślenia. To tradycja, więc przemiana staje się istotnym elementem każdego filmu ważnego dla amerykańskiej kinematografii.
I poprzez kultywowanie tejże tradycji, film Nolana staje się zbyt wydumany i pompatyczny. Ta kryminalna opowieść będąca kontynuacją pomysłów z Batman Begins staje się patriotyczną walką o lepszą Amerykę. Może funkcjonować jako komentarz polityczny na nadchodzące wybory prezydenckie w USA lub po prostu w formie metaforycznej walki między piekłem i niebem. Każdy dokona swojej interpretacji, lecz zawszę będzie ona epicka i wyolbrzymiona. Dlatego Amerykanie są tak zachwyceni produkcją. To kolejna walka dobra ze złem, w której Stany są osłabione, ale ostatecznie dosięga zwycięstwa. Widać to szczególnie w niedopasowanym i denerwującym zakończeniu z heroiczną przemową na pierwszym planie. To sygnał, że mimo wszelkich skojarzeń, to tak naprawdę komercyjny produkt Hollywood i takim pozostanie do końca.
A jest ku temu jeszcze kilka powodów. Nie dość, że schematyczna i niepotrzebnie wydłużona struktura przytłacza istotne wątki fabularne, spowalniając tym samym akcję, to w dodatku, bogactwo nierealistycznych efektów specjalnych burzy mrok tej epopei kryminalnej. Poprzez wykorzystanie różnych wymyślnych gadżetów spada wiarygodność naturalizmu jaki jest potęgowany przez twórców już od pierwszych minut. Wiadomo, że widz oczekiwał ekranizacji komiksowych pomysłów, ale urzeczywistniając nawet te elementy charakterystyczne dla historii obrazkowych, z poważnego thrillera akcji staje się wydmuszka mieszająca Wroga publicznego z Transformersami. Pewnie był to świadomy zabieg, aby film nadal pozostawał jedynie kinem rozrywkowym, ale od reżysera Memento i Bezsenności można oczekiwać znacznie więcej.
Kevin Smith porównał Mrocznego rycerza do drugiej części Ojca Chrzestnego. Jest w tym stwierdzeniu ziarenko prawdy, bowiem obraz jest zdecydowanie lepszy od Batman - Początek lecz miano kultowego zyskał jedynie dzięki tragicznej śmierci Heatha Ledgera. Doskonała rola Jokera jest jedynym elementem, który wyróżnia produkcję na tle innych pozycji kina akcji. Epickość przemienia się bowiem tutaj w patetyczność i pompatyczność serwując tak naprawdę sprawdzone i znane rozwiązania otoczone mroczną aurą nadchodzącego chaosu w mieście Gotham. Jak na ważny i rewolucyjny film, to jednak zbyt mało.