Bo praktycznie nawet tak męska książka jak Męska sprawa nie jest aż tak męska, jak powinna być. Może to trochę zawiłe, to prawda, ale wszystko w swoim czasie.
Fabuła tejże powieści mogłaby spokojnie konkurować z największymi klasykami kina akcji. Pewnie poległaby, ale walkę by podjęła. Głównym bohaterem Męskiej sprawy jest Adam Gawlik, absolwent zasadniczej szkoły zawodowej w Żarach. Poznajemy go w momencie, gdy myśli właśnie o pójściu do technikum, jednak warunki w jego domu na to nie pozwalają - brat alkoholik, nie lepsza bratowa oraz ich dwójka dzieci, którymi Adam musi się wiecznie opiekować. Pomoc przyszła z najmniej oczekiwanej strony - mianowicie jego nauczyciel polskiego z podstawówki, profesor Kwiatkowski, zaoferował mu miejsce do nauki. Przekazał mu jednak znacznie więcej aniżeli poprawne składanie zdań czy to, że Mickiewicz wielkim poetą był - stał się jego mentorem i pokazał wszystko, czego sam się nauczył jako żołnierz. A był prawdziwą maszyną do zabijania. Jako perfekcyjnie wyszkolony zabójca, Adam trafił wskutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności do obozu szkoleniowego służb specjalnych w Riazaniu, a w końcu wylądował w Afganistanie. Zwiedził połowę świata. Mógłbym powiedzieć i jeszcze więcej, ale ten grzech popełnił już wydawca, zdradzając na tylnej okładce wydarzenia, które mają miejsce w drugiej połowie powieści.
Fabuła faktycznie o wiele bardziej nadawałaby się do wysokobudżetowego filmu akcji aniżeli do powieści (nawet nie sensacyjnej, a akcji właśnie). Również za sprawą nagminnie wykorzystywanego tu motywu zemsty. Adamowi nigdy nie jest dane być szczęśliwym, zawsze znajdzie się "coś", co zakłóci mu spokój duszy. Motyw, który potrafi się przejeść każdemu fanowi hollywoodzkich strzelanin. No i udowadnia brak lepszych pomysłów autora.
W Męskiej sprawie przeszkadzał mi również pewien brak konsekwencji - raz Kędzierski opisuje bardzo dokładnie pewne wydarzenie (nawet jeśli nie jest aż tak istotne dla rozwoju fabuły, a jest jedynie ozdobnikiem), a kolejne podaje nam jedynie w formie krótkiej notki. Bardzo to denerwuje pod koniec, kiedy to czytając kolejne strony oczekujemy epickiego opisu, a dostajemy zaledwie kilka stron bardzo ogólnego streszczenia zdarzenia.
Tam, gdzie zawodzi fabuła i sposób jej prowadzenia, nie mam nic do zarzucenia, jeśli chodzi o jej przedstawienie. Autor pisze dość swobodnym stylem (nie mylić z luźnym), co momentami może sprawiać wrażenie, że pisarz korzysta z języka potocznego. Kiedy trzeba, oferuje nam jedynie zdawkowe informacje, innym razem zaś karmi nas dość dokładnymi i nadzwyczaj sugestywnymi opisami. Szczególnie zapadły mi w pamięć sceny torturowania jeńców lub próby "rozwiązania języka" przeprowadzane na mieszkańcach wiosek w Afganistanie - ma szokować i robi to. Warto wspomnieć też o wszechobecnych wulgaryzmach - Kędzierski nie boi się ich użyć, przez co obraz uzyskuje na autentyczności. No bo kto to widział żołnierza wrzeszczącego "ojej, motyla noga!" zamiast "o żesz k***a mać, ja j***ę!"?
Ale, ale - co znowu za babskie duperele zostały wplecione pomiędzy te wszystkie wiązanki? To proste - miłość. Wszak Adama poznajemy w chwili, gdy jest na nią najbardziej narażony - gdy jest jeszcze nastolatkiem po zawodówce. No i bardzo ważny jest też motyw rodziny i przyjaźni (że tak ośmielę się zaspoilerować - również pod koniec akcji). Wspomnę jedynie, że momentami autor wybitnie przesadził, a czytelnikowi zbiera się na wymioty. Kompletnie bez sensu. Gdyby temu elementowi poświęcić znacznie mniej miejsca, efekt końcowy stałby się o wiele przyjemniejszy.
A tak? Mamy powieść, która wciąga, choć tak na dobrą sprawę nie do końca wiadomo dlaczego. Niby wszystko jest na miejscu, ale fabuła jest miałka i cholernie przewidywalna, zdająca się dążyć do nieuchronnego końca. Gdyby Kędzierski zajmował się tworzeniem scenariuszy, dostalibyśmy do rąk bezpretensjonalny film akcji. Ale kinematografia rządzi się swoimi prawami, literatura swoimi. Da się przełknąć, i to z przyjemnością, lecz dla kogoś bardziej wymagającego Męska sprawa jawić się będzie zapewne jako kiszka. Smutna prawda. Widocznie za mało Forsytha czytałem, że mi się prawie spodobało...