Książę Nuada zabijając swojego ojca zrywa pakt zawarty między mieszkańcami Ziemi oraz stworzeniami kryjącymi się w podziemiach wielkich miast. Pragnie, aby jego podwładni mogli swobodnie i bezstresowo funkcjonować na powierzchni bez bycia poniżanym i wyśmiewanym za bycie odmieńcami. Aby to uczynić planuje on powołać do życia niezniszczalną złotą armię, która została zbudowana po to, aby przywrócić na Ziemi należyty porządek. Potrzebne są do tego trzy części korony, dzięki czemu prawowity król może być również dowódcą tych maszyn bojowych. Jednakże ostatnią część posiada siostra Nuady - Nuala. Uciekła ona przed zagładą z rąk brata i natrafia na Hellboya i jego drużynę. Teraz, Czerwony ma tylko jedną misję - nie dopuścić do zniszczenia ludzkości przez złowrogiego księcia.
Stała się rzecz praktycznie niemożliwa. Po Złotej armii nikt nie spodziewał się cudów, a jednak druga część jest zdecydowanie lepsza od swojej poprzedniczki. Co jest tego powodem? Wytwórnia dała del Toro wolną rękę. Film nie jest oparty na żadnym konkretnym zeszycie, a reżyser popuścił wodze fantazji tworząc zamerykanizowaną wersję Labiryntu fauna. Nie dość, że obraz jest bogaty w ogromną liczbę wymyślnych stworów żyjących w podziemnym, alternatywnym świecie, to jeszcze sama struktura jest łudząco podobna. Pierwszy Hellboy był skierowany do fanów superbohaterów, drugi zaś ma w sobie znamiona baśni bardziej kolorowej i atrakcyjniejszej od mrocznego i poważnego oscarowego hitu, który nie wszystkim przypadł do gustu ze względu na dużą dozę brutalności. Wygląda jakby meksykański reżyser pod opieką hollywoodzkich producentów edukował niedoświadczonych kinomaniaków. Wykorzystuje podobny styl narracyjny co w Labiryncie serwując nie tylko dość dziecinne przedstawienie historii, ale dzięki bogactwu znakomitych efektów specjalnych wywołuje większe zainteresowanie niż w przypadku prequela.
Ale to nie wszystko. Sama postać Hellboya jest bardziej rozbudowana. Walka o swoje własne ideały została pokazana w realistyczny sposób. Czerwony staje się wyrzutkiem społeczeństwa niepopieranym przez Amerykanów. I brakuje tutaj tak bardzo denerwującego amerykańskiego patriotyzmu tak silnie wykorzystywanego w pierwszej części. Linia między dobrem a złem zostaje zatarta i nawet sam główny bohater waha się, którą stroną podążyć.
Co więcej, demon ma również problemy osobiste, sięga po alkohol oraz odczuwa niezdecydowanie jeśli chodzi o ratowanie świata przez zagrożeniem. Dylematy moralne przed jakimi autor stawia Hellboya z jednej strony podlegają schematom filmów o superbohaterach, ale ich rozwiązanie jest już zupełnie inne. Widać wpływ zagranicznej kinematografii na Złotą armię, co wychodzi obrazowi na dobre. Brak tu nadętego amerykanizmu oraz patetycznych przemówień jak w zakończeniu Mrocznego rycerza. W filmie del Tora jesteśmy nastawieni na baśń i spotkanie z niecodziennymi stworzeniami i to właśnie otrzymujemy. Jest to wyraźne odgrodzenie się od amerykańskiej władzy i walka z hollywoodzkim stereotypem komiksowego bohatera.
Lecz Hellboy II to przede wszystkim czysta i niewymagająca rozrywka z mnóstwem elementów humorystycznych. Charakterystycznych "one-linerów" jest tu znacznie więcej, a żart sytuacyjny znajdziemy na każdym kroku. Obraz jest atrakcyjniejszy ze względu na wykorzystanie sytuacji z prawdziwego życia i wprowadzenie ich do świata Czerwonego. Gdy w pierwszej części całość była napędzana przez zazdrość, tak tu najistotniejszym elementem jest kłótnia z ukochaną i sprowadzenie dialogu do różnic damsko-męskich. Oczywiście del Toro zadaje absurdalne pytania w stylu "Czy miłość między człowiekiem a demonem jest prawdziwa?" oraz co z tego wyniknie. Korzystając z wartkiej akcji oraz humoru rodem z Piratów z Karaibów autor podaje odpowiedzi w typowo amerykańskiej otoczce, lecz prezentuje się tu ona znacznie lepiej niż w przypadku innych tego typu produkcji. Twórcy nie przesadzili z ilością, a widzowie nie oczekują już trzymającej w napięciu mrocznej historii, jak było to w przypadku Hellboya. Już na samym początku Złotej armii dostajemy sygnał, że pora nastawić się na pozycję czysto rozrywkową. A dzięki rewelacyjnym efektom logicznie budujących alternatywny świat, trudno oderwać się nawet na chwilę.
Amerykańscy krytycy byli filmem oczarowani, natomiast polscy widzowie nie widzą w nim nic nadzwyczajnego. Fakt, nie jest to film głęboki, poważny czy nawet mocno realistyczny. Utrzymany raczej w charakterze baśni, ma być odskocznią od nolanowskiej mrocznej i depresyjnej wizji Gotham City, gdzie bohaterowie reprezentują cechy typowych hollywoodzkich postaci. A Hellboy nie dba o to. Czerwony w wersji del Toro przestaje myśleć o przeciętnych obywatelach i postanawia maksymalnie wykorzystać swój skrywany egoizm. Takiego buntu i zdecydowania chyba najbardziej brakuje w dzisiejszych ekranizacjach komiksów.