Dracula: Origin to nowe point'n'click studia Frogwares, twórców niekończącej się serii przygód Sherlocka Holmesa. Niektórzy wciąż z wypiekami na twarzy czekają na nowe przygody słynnego detektywa, innym wychodzi już to bokiem. Przewidując to, Hiszpanie proponują nam wcielenie się w łowcę wampirów.
Palcem po mapie…
Wszystko zaczyna się od listu Jonathana Harkera, bliskiego przyjaciela profesora van Helsinga. Śmiałek wybrał się do Transylwanii, by położyć kres występkom Jego Diabelskiej Mości. Sęk w tym, że była to jego ostatnia podróż. Tymczasem w Londynie zanotowano właśnie serię zabójstw. Co ciekawe, wszystkie wyglądały tak samo: ząbki w szyję i po sprawie. Bystry profesor natychmiast pojął, co się dzieje: Dracula osiadł w stolicy Anglii. Gdy we wszystko wplątana jest żona Jonathana, Mina, wszystko jest jasne: nie możemy zostawić tej sprawy nienaruszonej, Nie Scotland Yard, nie Wojsko Królewskie; to my w osobie Abrahama van Helsinga rozpoczniemy polowanie na najsłynniejszego wampira wszech czasów. Eksplorować jednak będziemy nie tylko ciemne, londyńskie uliczki. Przeniesiemy się do miasta faraonów - Kairu, przemierzając grobowce i arabskie targi, pojedziemy z odsieczą do Wiednia, by na samym końcu wycieczki zawitać do Transylwanii, miejsca zamieszkania Draculi.
Frogwares w "Początku" pokazało nam schematy znane z poprzednich produkcji z Sherlockiem Holmesem w roli głównej. Rzuca się w oczy przede wszystkim podobny interfejs. Tym razem w stosunku do poprzednich gier hiszpańskiego studia poczynaniami van Helsinga pokierujemy z perspektywy trzeciej osoby.
Czy jesteś mądrzejszy od piątoklasisty?
Przygodówka bez dobrych łamigłówek to jak bigos bez kapusty. Większość zagadek przygotowanych przez autorów sprowadza się do połączenia kilku rzeczy i wykorzystania tego na czymś. Takie kombinacje są na szczęście w większości logiczne, więc nie trzeba się sporo trudzić. W grze znajdziemy również sporo zadań matematycznych. Co prawda autorzy wymagają od nas tylko zdolności dodawania, ale niektóre liczby są tak skomplikowane, że bez kalkulatora się nie obejdzie. Gorzej ma się w sprawa z zagadkami logicznymi, które z zamierzenia miały chyba być tworzone dla masochistów. O ile np. tworzenie klucza z kawałków drewna albo dopasowywanie nazw do hieroglifów to ciekawe zadania, tak przesuwanie po kilkanaście razy świecidełek w celu zajrzenia do księgi Draculi czy przesuwanie kulek w celu otwarcia drzwi nie jest zabawne. Gdyby tylko twórcy dali nam jakieś wskazówki do rozwiązania tych kombinacji, nie czepiałbym się tego. Nic z tych rzeczy: life is brutal and full of zasadzkas…
Van Helsing vel Obieżyświat
Świat gry, który przedstawili programiści z Frogwares, jest bardzo mały. Twórcy sztywnie trzymają nas za rączkę, prowadząc od lokacji do lokacji. Na domiar złego system poruszania jest tragiczny; wielokrotnie musiałem się strasznie natrudzić, by trafić ikonkę ukazującą dwa buciki. Poza tym na ulicach tak gwarnego, jak mogło by się wydawać, Kairu, jest cisza i spokój, przekupy na targu nie wciskają nam badziewia, a gospodarz okolicznej gospody robi łaskę, proponując nam pokoik i przewóz.
Na szczęście w tych beznadziejnych momentach, gdy jesteśmy w kropce i stoimy, przychodzi nam z pomocą zbawczy przycisk SPACJA. Wciskając ten klawisz, na ekranie wyświetlają nam się wszystkie posunięcia, które możemy wykonać w danej lokacji. Przydatne rozwiązania, zwłaszcza wtedy, gdy brakuje nam jakiegoś przedmiotu aby popchnąć fabułę do przodu.
Widoczki (prawie) piękne…
Oprawa graficzna delikatnie kuleje. Doskonale widać, że twórcy od kilku lat jadą na jednym silniku graficznym. Niestety, czas robi swoje. Oko cieszą bardzo ładnie wykonane, dwuwymiarowe lokacje. Wnętrza budynków są pełne szczegółów, estetyczne i w pełni oddają klimat średniowiecza. Niestety, postacie, które zostały wykonane w pełnym trójwymiarze wyglądają bardzo słabo. Animacja kuleje pod każdym względem. Czynności wykonywane przez komputerowe postacie robią to klatka po klatce. W ich ruchach jest zero płynności. Jeszcze gorzej ma się sprawa, gdy oglądamy poczynania van Helsinga. Chcesz coś podnieść? Ekspres - profesorek się schyla a przedmiot sam ląduje w ekwipunku. Nie, nie w ręce - od razu leży w kieszeni. Następnym razem poproszę o czarodziejską różdżkę - będzie bardziej klimatycznie. Mimika ust, a raczej jej brak, to kolejny dowód na to, że twórcy polecieli sobie w kulki w aspektach technicznych Draculi. O dźwięku można powiedzieć tyle, że dobrze wpasowuje się w klimat gry. Są to utwory orkiestr symfonicznych o ciężkim brzmieniu, ale jakoś specjalnie wybitne te utwory nie są.
Frogwares lubi łamać stereotypy. Przecież większość z nas wyobraża sobie łowcę demonów jako odważnego, postawnego mężczyznę, wprawnie posługującego się drewnianymi kołkami. A van Helsing jest chudy jak szkapa, a przy tym mrukliwy jak sześciolatek witający się po raz pierwszy z nową klasą. To niesamowity sztywniak lubiący owijać w bawełnę. Na szczęście jego nieliczne żarty trzymają poziom. Betonu. Jednak to fatalne wrażenie zacierają postacie, z którymi spotkamy się w grze. Angielscy lektorzy wykonali kawał dobrej roboty. Śmieszy widok gościa, który z lubością wcina muchy pastwiące się nad kawałkiem mięsa leżącym na podłodze.
No i co?
Dracula: Początek to gra bardzo nierówna. Ma świetną fabułę, która wciąga, ciekawe lokacje i większość zagadek. Niby wszystko co powinna mieć dobra przygodówka, ale to bardzo dobre wrażenie psuje słaba grafika, fatalna animacja i denerwujące logiczne zagadki, do których przejścia nieraz trzeba sięgnąć po solucję. Mimo tego trzeba uczciwie przyznać, że produkcja studia Frogwares jest najbardziej udaną grą traktującą o księciu wampirów. Niewygórowana cena i znakomity klimat to zalety, dzięki którym można przełknąć te wszystkie techniczne niedogodności. Czekamy na sequel, oby jeszcze bardziej udany.