Code of Honor 2: Łańcuch krytyczny nie różni się niczym od Mortyra: Operacji Sztorm czy też Terrrorist Takedown 2. Owszem, mamy nową fabułę - tym razem nie jesteśmy supertajnym agentem, który w pojedynkę eliminuje trzy ważne postacie Trzeciej Rzeszy. Nie jesteśmy również członkiem elitarnego oddziału GROM. W CoH2 trafiamy na Gujanę Francuską, a konkretnie na wyspę Ile Rogal, gdzie źli terroryści przejęli kontrolę nad reaktorem jądrowym. Niestety, nie chcą go przerobić na maszynę do robienia czekolady, co jest powodem do zmartwień dla rządu francuskiego. Problem rozwiązać może tylko specjalny oddział Legii Cudzoziemskiej, którego członkiem jest właśnie nasz bohater.
Trzeba pochwalić twórców za oryginalność, bo motyw złych terrorystów kontra oddział dzielnych bohaterów wykorzystany był raptem 12248121 razy. No, ale chyba nikt nie oczekiwał jakieś fantastycznej historii, prawda? Jeżeli ktoś grał we wcześniejsze strzelanki stworze przez City Interactive, to zaraz poczuje się jak w domu. Od początku gry działamy w pojedynkę, cały czas walimy to przodu i strzelamy we wszystko, co się rusza. I tak do ostatnich napisów końcowych, czyli przez jakieś pięć godzin. Code of Honor 2 jest śmiesznie krótki, ale trzeba przyznać, że przez te kilka godzin nie nudzimy się - strzelanie do przeciwników daje jako-taką frajdę, oczywiście jeśli przymkniemy oko(w sumie drugie też lepiej zamknąć) na liczne niedoróbki, bo jako relaksator po ciężkim dniu spisuje się świetnie.
Oprócz strzelania do wyjątkowo głupiego mięsa armatniego, od czasu do czasu pojawią się przerywniki filmowe. Przyznam szczerze, że dialogi i zachowanie wirtualnych aktorów, po prostu załamuje. Sztuczne podsycanie emocji najzwyczajniej się nie sprawdza, bo gra nie ma żadnego klimatu. Jakoś mało interesowało mnie to czy terrorystom uda się wysadzić ten reaktor, czy też nie uda. Dialogi? "Kacza dupa" mówi wszystko, tak właśnie wyrażają się bohaterowie gry. No i jak tu utożsamiać się z główną postacią? Ale nie szukajmy sensu tam, gdzie go nie ma i darujmy już sobie wszystko to, co związane jest z fabułą gry. Oprócz strzelania do zwykłych terrorystów, przyjdzie nam się zmierzyć z helikopterem, który miał być czymś w rodzaju bossa. Wszystko w porządku, szkoda tylko, że walka trwa 10 sekund - wkraczamy na arenę, widzimy nadlatujący pojazd, w głośnikach słychać przejęty głos naszego dowódcy, który z emocji mało zawału nie dostaje. Rozglądamy się po lokacji i okazuje się, że nasz bohater to człowiek w czepku urodzony. Akurat przypadkiem znaleźliśmy wyrzutnie rakiet, namierzamy i eliminujemy zagrożenie. Zieeeew…
A jak jest z samymi terrorystami. Strasznie. O ile walczymy jeszcze w jakiś korytarzach czy też mniejszych lokacjach nie jest tak źle. Panowie nie mają gdzie uciekać, więc albo chowają się za najbliższą przeszkodą i od czasu do czasu wystawiają swój łeb, albo stoją jak te kołki i czekają aż ich zabijemy. Łatwo i przyjemnie, można by rzec. Gorzej jest jednak, kiedy rywale mają więcej miejsca do wykorzystania. Rywale latają po arenie jak głupi, nie mają żadnej taktyki, tylko chaos. Cud, że nie wpadają na siebie. Kiedy jest więcej przeciwników i większa lokacja, gra bardziej przypomina bezmyślną rzeźnie w stylu Painkillera. W Painkillerze mi to jeszcze odpowiadało, tutaj jakoś mniej. Aha, warto wspomnieć też o poziomie trudności, który jest bardzo niski - nawet na teoretycznie najtrudniejszym stopniu, trzeba się bardzo postarać, żeby zginąć. Nie mówiąc już o niższych poziomach trudności…
Lokacji jest w sumie mało, podczas tych pięciu godzin zwiedzimy ruiny starego więzienia (zarówno korytarze w budynku, jak i miejsca "na powierzchni)", opuszczony biurowiec (który do złudzenia przypomina ten z F.E.A.R, ale to chyba nikogo nie dziwi) i to wszystko. Zaraz, zaraz, gra City Interactive i nie ma w niej kanałów? Są, są, tyle że tutaj w postaci jaskiń. Zamiast w szambie, brodzimy w ładniusiej, czyściutkiej wodzie, w której może zaatakować nas niebezpieczny wąż. Boże…
Najlepsze zostawiłem sobie na koniec, bowiem to najważniejsza rzecz w Code of Honor 2. Nad tym programiści pracowali aż trzy miesiące! Nowością w CoH2 jest możliwość… tuningowania broni! Otóż niektóre giwery możemy ulepszyć - wciskamy jeden przycisk, czekamy z 10 sekund i broń, która strzelała serią, zamienia się w snajperkę. No super, szkoda tylko, że to nam się do niczego nie przydaje… I tyle można powiedzieć o broniach, bo reszta to nic specjalnego. Ot, standard, trzy karabiny, jakiś tam shotgun, zwykły pistolet, granaty i to wszystko. Ważne, że strzelają, reszta się nie liczy.
Jak już pewnie każdy wie, kolejne gry od City Interactive śmigają na Jupiter EX, nie inaczej jest i tym razem. O ile w korytarzach czy też zamkniętych pomieszczeniach gra wygląda całkiem znośnie, to kiedy wyjdziemy na powierzchnie, jest już dużo, dużo gorzej. Jupiter pasuje do ciemnych lokacji, na widoczki rodem z Far Cry to zdecydowanie za mało! Audio jest bardzo średnie, nie przeszkadza ani nie zachwyca.
Code of Honor 2 jest produkcją bardzo średnią. Jeżeli grałeś we wcześniejsze strzelaniny produkcji City Interactive, to zakup CoH 2 nie ma sensu, bo wszystko już widziałeś. A jeśli nie grałeś, to też nie warto wydawać tych 20 złotych, bo w tej cenie jest mnóstwo dużo lepszych tytułów. Słowem - da się pograć, ale w sumie nie warto.