Właściwa historia zaczyna się w chwili, gdy poznajemy Natkę - czyli w ogromnym skrócie najzwyklejszą studentkę kulturoznawstwa - kiedy dopada ją szara, polska rzeczywistość. Zostaje napadnięta w biały dzień, na przystanku, gdzie inni ludzie najnormalniej w świecie czekają na swój autobus. Pomoc starszego pana wydaje się dziwna, ale najgorsze miało nadejść dopiero w nocy, kiedy to Natka zaczyna widzieć Ciemność. Reszta powieści kręci się wokół bezdomnych z katowickiego dworca głównego, gdzie, jak okazuje się, Ciemność nie ma wstępu, a gdzie Natka ukrywa się przed nocą. Wszyscy chcą wydostać się z tego getta, gdzie egzystują i wrócić do normalnego życia, które każdy z nich - lepsze lub gorsze - stracił wraz z chwilą, gdy stał się Widzącym.
Infantylne? Owszem. Widać, że Ćwiek chciał pójść tą samą ścieżką, co podczas pisania "Liżąc ostrze", w tym, że i nowy pomysł i wykonanie nie są już tak pociągające jak w przypadku poprzedniej książki. Dostajemy nieco naciąganą historię, dość do tego, jakby było mało, przewidywalną wraz z bohaterami niby to wielowymiarowymi, a w zasadzie takimi samymi (choć nie jest to punkt całkowicie bez zalet, o czym później). Nie chcę wywołać wrażenia, że książka jest zła, a czytanie jej to strata czasu. Jest ona najzwyczajniejsza ze zwyczajnych, przeciętna wśród przeciętnych - nieporywająca, ale i ostatecznie nie nudna i pozbawiona wszelakich walorów artystycznych.
Warto więc owe walory wymienić. Mimo tego, co pisałem przed chwilą, są to postacie przede wszystkim. Osoby bezdomnych, które z najróżniejszych powodów zamknięte są na katowickim dworcu. Ich historie, choć w gruncie rzeczy podobne, są tak skonstruowane, że widzimy w nich ludzi moralnie niejednoznacznych. Uwagę przykuwają postacie starej prostytutki, literata, czy górnika. Daje to bardzo pozytywny efekt i, co według mnie jest miarą wielkości papierowych dusz, można je polubić lub nie. Dla przykładu powiem, że "Liżąc ostrze", prócz tego, że było doskonałym przykładem powieści sensacyjnej z elementami grozy, to nie dawało nam tej możliwości. Na listę zalet pozycji wpisać można także język, który - choć momentami nienajlepszy - ogólnie jest poprawny i dobry. Nie ma tej lekkości i nie porywa niczym ten z "Kłamcy", choć niewiele się zmienił od tamtego czasu.
Po jeszcze lepszym "Kłamcy 2" i bardzo dobrym "Liżąc ostrze" spodziewałem się czegoś lepszego. Jestem zawiedziony, a książki "Ciemność płonie" na pewno nie poleciłbym znajomemu, ale również nie jestem w stanie powiedzieć, że nie warto jej przeczytać. Osobiście uznaję ją za najgorszą z dorobku Jakuba Ćwieka, choć nie jest to literackie dno. Jak to zwykle bywa, niektóre jej elementy na pewno pozostaną w pamięci dłużej niż inne. A tymczasem czekamy na ciąg dalszy "Kłamcy" z nadzieją, że będzie to Loki dobrze nam znany. "Kłamca 3" już w listopadzie.