Jak nietrudno się domyślić, podstawę tego ostatniego stanowią piosenki najlepszego zespołu na świecie - The Beatles. Z racji tego, że słucham ich niemal codziennie, byłem bardzo ciekawy, jak scenarzyści i reżyser wykorzystają utwory "Żuków" w swoim filmie. Miałem pewne obawy, czy aby twórcy potrafili wykorzystać potencjał drzemiący w piosenkach. Ten temat oczywiście poruszymy, ale teraz skupmy się na fabule.
Głównym bohaterem Across the Universe jest młody (na oko dwudziestoletni) Brytyjczyk o imieniu Jude. Pewnego słonecznego dnia postanawia wyruszyć do Stanów Zjednoczonych, by znaleźć swojego ojca, który opuścił rodzinę dawno temu. Tatusia oczywiście spotyka i obydwaj panowie umawiają się, że nie będą sobie wchodzić w drogę. Zupełnie przypadkowo Jude spotyka Maxa - szalonego zawadiakę, który zamiast uczyć się pilnie przez całe ranki, woli imprezować z kumplami. Nasz Brytyjczyk zaprzyjaźnia się z nim. I tak rozpoczyna się wielka amerykańska przygoda Jude'a, która zmieni jego życie. Jak nietrudno się domyślić, nasz bohater spotka (między jedną balangą a drugą) miłość swojego życia. Razem z Lucy będą musieli sprostać wielu trudnościom, jakie zgotuje im los, bo w końcu miłość nie składa się tylko i wyłącznie z pozytywnych rzeczy. Jak widzicie, Drodzy Czytelnicy, fabuła jest, delikatnie mówiąc, sztampowa. Ten film byłby skazany na klęskę, gdyby nie jeden mały element, sprawiający, że Across the Universe ogląda się z dużą przyjemnością.
Tym elementem jest muzyka. Szlagiery Beatlesów są wspaniale wkomponowane w film. Wróć! Sytuacja jest właściwie odwrotna. To film został skonstruowany pod piosenki "Żuków". To właśnie one są głównym bohaterem opowieści. Nie żaden Jude, nie żadna Lucy, tylko "Girl", "Let it be", "Love me do", "While my guitar geantly wheeps" (i wiele innych) są bohaterami Across the Universe. W odróżnieniu od innych filmów, aktorzy są tu jedynie tłem dla fenomenalnych utworów The Beatles. We wstępie napisałem, że miałem wątpliwości, jeśli chodzi o wykorzystanie piosenek. Na szczęście twórcy stanęli na wysokości zadania. Użycie każdego utworu jest uzasadnione fabularnie i widz nie ma wrażenia, że coś wciśnięto na siłę. Każda scena śpiewu została kapitalnie zrealizowana. Praca kamery, kostiumy, dekoracje, po prostu wszystko wykonano wzorowo. Często zastosowano dwuznaczności. Na przykład, gdy żołnierze niosą Statuę Wolności i śpiewają "She's so heavy". Piękna metafora. Niekiedy piosenki zilustrowane są czymś, co przypomina majaki szaleńca, ale skoro dany utwór jest taki...
Nadchodzi pora na podsumowanie. Powiem tak. Gdyby Across the Universe było pozbawione ballad Beatlesów, otrzymalibyśmy kolejne kiepskie romansidło, na które nie warto byłoby spojrzeć. A tak, dzięki umiejętnemu wykorzystaniu "Żuków", świetnej pracy kamery, nienachalnym wątkom filozoficznym i przyzwoitej grze aktorskiej mamy film, który, według mnie, jest - co najmniej - bardzo dobry. Polecam!