Zacznijmy jednak od historii Nintendo. Wszystko zaczęło się w Japonii, w mieście Kioto gdzie w roku 1889 została założona firma produkująca karty do gry, Nintendo Koppai, przez Fusajiro Yamauchi. Nie będę was zalewał szczegółami dotyczącymi tego okresu, wspomnę jedynie, że firma przeżywała różne okresy, zaś w okresie dobrej kondycji finansowej próbowała swych sił w sektorze taksówek, telewizji, żywieniowym, "love hoteli" i wielu innych. W końcu, na przełomie lat 60. i 70. zwinęła wszystkie te biznesy oprócz zabawek, wtedy też w firmie pojawił się Shigeru Miyamoto. Dzięki niemu Nintendo weszło na rynek konsol i w efekcie, w 1985, skonstruowało Nintendo Entertainment System (NES). Konsola ta wyciągnęła rynek gier video z zapaści w jakiej się znajdował po krachu w 1983. Firma zaczęła budować swoją pozycję i dzięki konsolkom SNES i GameBoy kontrolowała na początku lat 90. przygniatającą większość rynku.
Monopol czy hegemonia zawsze się jednak kiedyś kończy. Nintendo zresztą samo sobie sprezentowało taki los. Podczas prac nad N64 korporacja myślała nad zmianą kartridżów na płyty kompaktowe. W tym celu nawiązała współpracę z Sony... i po jakimś czasie się rozmyśliła. W efekcie w 1994 roku światło dzienne ujrzała Playstation, która była wynikiem nowo nabytych doświadczeń Sony. N64 ukazał się dwa lata później i mimo przewagi technologicznej (w tym gałki analogowej, która znalazła się później i tak w Dual Shocku) przegrał walkę z PSX. I tak nastąpiła zamiana miejsc, na rynku konsol domowych zarządziło Sony, zaś Nintendo wróciło do swojej GameBoyowej twierdzy. I rozmyślało nad GameCube, który również okazał się niewypałem. Ta porażka i zapowiedź wejścia Sony na rynek handheldów zmieniła politykę firmy. Odeszła od klasycznych konsol i postawiła na niszę, niszę dobrze rokującą, lecz również niezwykle ryzykowną.
Nintendo Dual Screen
W efekcie w 2004 roku dostaliśmy NDS, konsolkę, która stanowiła wręcz preludium do Wii. Dwa ekrany, w tym jeden dotykowy umożliwiły zupełnie nowe podejście do gier i kwestii sterowania. W związku z tym NDS stało się oazą nietypowych gier, jak Brain Age, które przyciągają osoby niezwiązane z grami, a odstraszają, przynajmniej częściowo, fanów Quake'a. Kieszonsolka Nintendo ma w ofercie kilka pozycji, które mogą przyciągnąć graczy komputerowych, jak SimCity czy zapowiadana konwersja przygodówki Benoita Sokala, Sinking Island. Ubolewać można tylko nad słabą specyfikacją techniczną (analogicznie do Wii) i ubogim wachlarzem możliwości multimedialnych. Opera to za mało, by móc konkurować na tym polu z kombajnem Sony, Playstation Portable.
Wii
Później, w 2006 roku, nadszedł czas na Rewolucję. Wii od początku wzbudzało multum ambiwalentnych uczuć. Z jednej strony to coś nowego, innowacyjnego, a z drugiej strony, zbyt nietypowego i wręcz infantylnego. Dlatego większość graczy spisała nową konsolę Nintendo na straty, skupiając się na pojedynku Xbox 360 i PS3. Zlekceważono Wii do tego stopnia, że Peter Moore z MS nie bał się mówić o Xboksie 360 i dopełniającej go Wii, obracając to w zarzut wobec wysokiej ceny PS3. Jak dzisiaj widać, głównym konkurentem okazało się właśnie owo niepozorne pudełeczko. Wii oferuje przede wszystkim innowacyjne sterowanie. Zresztą, któż z nas nie widział reklam z osobami grającymi w Wii Sports lub nie dzierżył, choćby w Empiku, Wiilota?
Za innowacją w sterowania pójść miały nowatorskie gry. Czy je dziś mamy, można się sprzeczać, ale oryginalne i nietypowe, na pewno. Najgłośniejszy przykład to Cooking Mama, przykład jak z mozolnej czynności zrobić kasowy hit. Jest to zresztą ulubiony przedmiot krytyki Wii. Brakuje na tą konsolę tzw. gier poważnych czy raczej takich, w których leje się krew. Konsolę zdominowały produkcje typu casual, nastawione na rozgrywkę towarzyską (która notabene jest niewątpliwą zaletą sprzętu Nintendo), choć oczywiście nie brakuje produkcji ciekawych, tych mrocznych jak Resident Evil, tych typowych jak Medal of Honor lub też produkcji samego Big N, Super Mario Galaxy, Metroid Prime czy Zelda, by wymienić kilka.
Firma
Długo by jeszcze wymieniać atuty najnowszej konsoli Nintendo, jak choćby Mii, Virtual Console czy Wii Channels, jednakże w dobie Xbox Live! nie są to zalety przeważające o wyniku starcia. Ono nadal jest zresztą nierozstrzygnięte. Posiłkując się bowiem danymi z VG Chartz wynik prezentuje się następująco: 22 mln dla Wii; 17 (lub 18 mln jak chce John Schappert) dla Xbox 360; 10 mln dla PS3. Oczywiście, Wii objął zdecydowane prowadzenie, ale czynników jest zbyt wiele, by stwierdzić, że już ktoś wygrał ten wyścig. Mimo że Xbox 360 startował rok wcześniej, nie zdołał zdobyć choćby części rynku japońskiego, zaś Wii jest konsolą ciekawą, lecz niewiadomo jak jeszcze rynek może się rozrosnąć i ilu przyjąć nowych graczy (którzy stanowią, jak się wydaje, główne źródło jej klientów), PS3 natomiast po radykalnych obniżkach ceny, zaczyna się wreszcie sprzedawać. Oddzielnym torem biegną sprawy związane z handheldami. Tutaj Nintendo ma pozycje zdecydowanego hegemona przy 67 mln NDS do 31 mln PSP. Choć Sony i tak może sobie pogratulować, w końcu to ich pierwszy raz na tym rynku.
Usadowiona w Kioto i prowadzona przez Satoru Iwatę firma ma ogromny powód do dumy. Weszła w niszę, która mogła i dała w efekcie przewagę, ale na dobrą sprawę Nintendo mogło również zbankrutować lub popaść w marazm. Na razie może się cieszyć ze znakomitej dynamiki wzrostów zarówno przychodów, jak i zysków, choć konkurencja również czyni tu postępy (dywizja MS odpowiedzialna za rozrywkę zaczęła przynosić zysk! Wreszcie, po kilku latach...). To jak kondycja firmy będzie wyglądać za rok, dwa, zależy tylko od zarządu firmy. Jedno jest pewne, w jej dobrym utrzymaniu na pewno pomoże Wii Fit. Szkoda tylko, że Polska jak zwykle jest na uboczu tej wielkiej walki.