Paradoksalnie, bo to wówczas gitarzysta Tony Iommi, basista Geezer Butler, perkusista Billy Ward i samozwańczy Książę Ciemności, wokalista Ozzy Osbourne, ogłosili powrót na scenę w pierwotnym, najbardziej rozpoznawalnym składzie. Od tego czasu Ozzy nagrał 3 solowe albumy (polecam zwłaszcza wydany niedawno Black Rain), jednak pod szyldem Black Sabbath nie powstała żadna studyjna płyta. Co prawda za pośrednictwem wytwórni Epic jeszcze w 98 wydana została koncertówka Reunion, a Sabbsi wystąpili kilkakrotnie na objazdowych festiwalach Osbourne'a - Ozzfestach - to jednak nie da się ukryć, że słuchacze czwórki z Birmingham mieli prawo czuć się zawiedzeni. Tym bardziej, że pod nieobecność Ozzy'ego, który został wyrzucony ze składu pod koniec lat 70 zespół nie tylko nie przestał istnieć, ale wydał kilkanaście płyt z Tony'm Martinem, Ianem Gillianem, Glennem Hughsem no i oczywiście Ronniem Jamesem Dio.
Niepozorny Włoch, który zaistniał współpracując z Ritchiem Blackmoore'm przy kilku pierwszych albumach rockowego Rainbow zasłynął niesamowicie mocnym, dzikim wokalem i nieprzeciętną osobowością sceniczną. Po kiepskich Technical Extasy i Never Say Die, gdy Ozzy rozpoczął udaną karierę solową, a wielu krytyków skazało Sabbsów na niebyt, Ronnie dokonał czegoś niemożliwego. Wydany w 80 roku Heaven and Hell nie tylko sprzedał się lepiej niż dwa poprzednie albumy razem wzięte, ale, może przede wszystkim, okazał się jednym z najlepszych i najważniejszych wydawnictw w historii grupy. Grupie udało się wypromować delikatne Die Young, jak i epickie Heaven & Hell, czy przebojowe Neon Knights. Nowy Sabbath stał się zespołem, który dobrze wpisywał się w nurt NWOBHM. Wysoką klasę potwierdziły dwa kolejne studyjne krążki - The Mob Rules (kawałek tytułowy złotymi zgłoskami zapisał się w historii heavy metalu lat 80 i był wielokrotnie coverowany przez najróżniejsze kapele) oraz wydany 11 lat później (po powrocie Dio do składu), niesamowicie ciężki i przytłaczający Dehumanizer. Nic więc dziwnego, że po przeszło 10 latach milczenia Tony postanowił zwrócić się właśnie do Ronniego. Muzycy wspólnie przygotowali 3 nowe kompozycje - The Devil Cried, Shadow of the Wind i Ear in the Wall, które uświetniły nadchodzące Black Sabbath: The Dio Years. To jednak nie koniec. Pod szyldem Heaven and Hell zespół z Vinny'm Apice na perkusji wyruszył w trasę, która objęła również Polskę, a z której pochodzi wydane niedawno Live From Radio City Hall.
Od razu trzeba powiedzieć, że dwupłytowy zestaw, jaki otrzymaliśmy, nie tylko spełnił wszystkie pokładane w nim oczekiwania, ale nawet przewyższył wydaną ćwierć wieku temu (w co naprawdę trudno uwierzyć!) Live Evil! I choć nie usłyszymy tu ani jednej kompozycji z ery Ozzy'ego - na otarcie łez otrzymujemy monumentalne Sign of the Southern Cross, z początku delikatne Failling of the Edge of the World, czy przytłaczające After All, a to właśnie w tych pierwszych kompozycjach potężny głos Dio sprawdza się najlepiej. W zestawie nie zabrakło, naturalnie, megahitów pokroju Heaven and Hell (który w katowickim Spodku był wykonywany ponad 20 minut, zaś na płycie słyszymy go przez "zaledwie" 15). Ta niesamowicie epicka kompozycja pojawia się zresztą na krótko przed żywiołowym, (ośmiominutowym) Neon Knights. Wszystkie utwory trwają tu zresztą o około połowę dłużej niż na wersjach studyjnych, zaś nowe riffy i partie wokalne wespół z momentami bardzo różnymi w stosunku do tych sprzed 20 lat interpretacjami sprawiają, że albumu słucha się z nieukrywaną przyjemnością. Tym bardziej, że pomimo bez mała 40 lat na scenie Dio wciąż potrafi wykrzesać z siebie mnóśtwo energii i, z całym szacunkiem dla Ozzmana, na żywo radzi sobie znacznie lepiej niż Książę Ciemności. Przy tym nawiązuje fajny kontakt z publicznością i nieustannie zaskakuje.
Live From Radio City Hall to zapis wspaniałego koncertu, a zarazem zapowiedź powrotu jednego z najlepszych zespołów wszech czasów. Dowodem niech będzie, że niedawno zapowiedziana została pierwsza płyta styudyjna formacji Heaven and Hell (pod tą nazwą występują muzycy, ponieważ teraz to Ozzy posiada prawa do marki Black Sabbath). Czapki z głów, bowiem na scenę powróciła, a może raczej - narodziła się na nowo - legenda brytyjskiego heavy metalu. Jeśli wierzyć zapewnieniom muzyków - z nowym materiałem zapoznamy się jeszcze w tym roku.