Należałem do "7", tej "słynnej" organizacji, na pewno o niej słyszałeś, nie raz było o nas głośno. W każdym razie zajmowaliśmy się zabijaniem, nie ważne dla kogo - ważne było, ile ten ktoś dawał. Raz pojechaliśmy do Wenezueli, miało być prosto i szybko. Tak jak zwykle. Coś nie poszło. Zginęło chyba 25 Wenezuelczyków. Zginęli też pozostali najemnicy, którzy byli ze mną. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wziąłem to, co chciała "Siódemka", ale komu miałem to oddać? Wydawało mi się, że oni poszli do piachu, tam była taka masakra, że sam się dziwiłem, że żyję. Więc chyba mogłem to sobie zatrzymać, nie? Wróciłem do Stanów. Za długo na wolności nie pożyłem, fakt, szybko mnie dorwali. Dostałem wyrok. Kara śmierci.
Szczerze? Czekałem na ten dzień. Czekałem aż mnie zabiorą z tego więzienia, pojedziemy tam, gdzie mamy jechać, posadzą mnie na tym fotelu i już, po sprawie. Kiedy jechaliśmy na miejsce wykonania wyroku, przyglądałem się innym skazańcom. To dziwne uczucie, gdy patrzysz na człowieka, którego znasz i wiesz, że to straszne bydle. Wcześniej zabijał bez mrugnięcia okiem, a teraz? Najchętniej narobiłby pewnie w pory i popłakał się ze strachu. Cóż, każdy człowiek jest inny. Był tam niejaki Lynch, totalny świr. Podobno zabił swoją żonę, chociaż sam się do tego nie przyznaje. Mówił, że ją kochał, że to nie mógł być on, przecież dawał jej wszystko, z regularnym biciem włącznie. Ma schizofrenię, bierze jakieś tabletki, ale najwyraźniej wtedy zapomniał. A kiedy zapomina, robi się agresywny, wiesz, nie panuje nad sobą. No i ją zarżnął.
Pamiętam, że myślałem o Jenny, mojej córce, wspominałem ci o niej. Nagle ten Lynch mówi, że mam zasłonić głowę. Pomyślałem, że znowu nie wziął tych tabletek, wie, że zaraz może mieć atak i że będzie chciał się na mnie rzucić. Ale nagle huk, słychać strzały, wyją syreny - co jest?! Jacyś kolesie każą nam iść, tzn. mnie i temu świrusowi. Domyślasz się od kogo są ci ludzie? Ta, to "Siódemka". Zabrali nas. Myśleli, że ich wtedy, w Wenezueli, wrobiłem. Ja naprawdę myślałem, że oni nie żyją. To nie było tak, że ich wystawiłem, powtarzam ci! W każdym razie to było najmniej ważne, przynajmniej dla mnie. Wiedziałem, że będą chcieli sami mnie odstrzelić, zemsta jest przecież słodka, nie? Jednak najpierw kazali mi odzyskać, to co im niby zabrałem. Co mi to miało dać? Nic, jednak mieli moją byłą żonę i córkę. Dali mi trzy dni. Inaczej one zginą. Nie miałem wyjścia. Na dodatek ten cały Lynch miał mnie obserwować, nie mógł pozwolić żebym uciekł. Trzeba przyznać, że mi kilka razy pomógł. Skubany świetnie strzela. Ale to świr…
Nie mogę powiedzieć, że się lubiliśmy. On był dziwny, miał swój świat. Zresztą, w tej sytuacji nawet jakby co chwila rzucał żarcikami i tak by nie zrobił na mnie lepszego wrażenia. Chociaż jest stuknięty, wydaje mi się, że czasami starał się myśleć bardziej racjonalnie ode mnie, ale kiedy w grę wchodziło życie mojej rodziny, nie było czasu na dłuższe myślenie. Jednak mimo że czasami się zastanawiał, to często zdarzało mu się nie zabrać ze sobą tych swoich tabletek. Wiesz ile mieliśmy przez to problemów?
Kojarzysz kiedy napadliśmy na bank? Sam mówiłeś, że w telewizji była straszna nagonka na policję. W każdym razie powiem ci jak to było wewnątrz. Wszystko już się układało, mieliśmy wychodzić po cichu, nikt (oprócz kilku policjantów) nie ucierpiał, więc było czysto. I nagle coś mu odwaliło! Zaczął strzelać do zakładników, powybijał wszystkich. Policja musiała zareagować. Byli wszędzie, myślałem, że z tego piekła nie wyjdziemy. Jakoś się udało…
Gdzie jeździliśmy? Trochę się świata zwiedziło. Najpierw był ten bank, ale to już u nas, w Nowym Jorku. Potem pojechaliśmy do Japonii (Swoją drogą - czego ta skośnooka młodzież słucha?! Musieliśmy wejść do jednej z dyskotek, jakieś walenie, a nie muzyka! No i pełno nawalonych nastolatek. Jednak gdy tylko usłyszeli strzały od razu uciekali), potem znowu małe akcje u nas, jeszcze jeden wypad do Japonii, no i ta przeklęta Hawana. Łącznie 16 misji. Powiem ci, że szybko to minęło, chyba za szybko. Jednak tyle emocji, akcji, adrenaliny to ja dawno nie miałem, więc… Cóż, tego mi było trzeba. Nawet jeśli w tak małej dawce.
Jak się pewnie domyślasz, we wszystkich tych miejscach nie było czasu na negocjacje. Życie mojej żony i ukochanej córki było w niebezpieczeństwie, więc trzeba było działać szybko. Chcesz wiedzieć jak to jest, kiedy nad twoją głową świstają wystrzelone naboje? Najważniejsze w tej całej zabawie jest to, żeby unikać otwartych przestrzeni. Dlatego też musieliśmy korzystać z osłon, których, na całe szczęście, było pełno. A to chowasz się za murkiem i stamtąd prowadzisz ostrzał, a to za ławką, czy też za samochodem. Wybijasz wszystkich dookoła i idziesz dalej. Męczące? Jak każda robota, ale za to ta, jest strasznie satysfakcjonująca.
Czy mi się podobało? Wiesz, wiedziałem, że muszę działać szybko, inaczej one zginą, ale z drugiej strony… przecież ja od dawna zabijałem, to był mój… zawód? Kiedy biegałem ze spluwą, czułem, że żyję! Ja wiem, że to śmieszne, ale ty tego nie zrozumiesz. W każdym razie to nie było tak, że tylko szliśmy i zabijaliśmy. Owszem, wszystkie zadania do tego się sprowadzały, ale trzeba przyznać, że większość z nich była dokładnie zaplanowana i praktycznie każde z nich się od siebie różniło, więc o nudzie nie było mowy. Raz napadamy na bank w Stanach, potem strzelanina w Tokio, następnie odbijamy dawnych kolegów z więzienia, na koniec trafiamy do ogarniętej wojną domową Hawany. Nie, o nudzie nie było mowy…
Gdzie mi się najbardziej podobało? Chyba jednak misje w Tokio. Tak, o nich szybko nie zapomnę. Najpierw ta dyskoteka, gdzie przez przypadek trafiłem kilku młodych Japończyków… No co się tak patrzysz? Wiesz jak było ciemno? Poza tym tam był taki chaos, że pewnie jeszcze więcej padło staranowanych, a nie od moich strzałów. I nie tylko ja strzelałem, pamiętaj o tym. Wiem, wiem, już wracam do tematu. Potem ten "szturm" na wieżowiec. O tak, to piękne uczucie kiedy spuszczasz się w dół na linie na tak wielkim budynku. Było ciekawie. No i nie wolno zapomnieć o tych walkach na ulicy, gdzie japońska policja dała nam ostry wycisk. Z drugiej strony interesujący, jeśli mogę to tak nazwać, był atak na więzienie. Wiesz, policja nie wie czy ma się zająć nami, czy też tym, że ¾ załogi uciekło. Też było o tym głośno w mediach, nie? Za to nie podobało mi się w Hawanie, to nie mój klimat. Wiesz, tam trwała wojna domowa, to nie my byliśmy w centrum uwagi, a walki na ulicach były na porządku dziennym. Nikt nie zwracał uwagi czy strzelają się partyzanci, czy jacyś tam gangsterzy. Ja wolę kiedy to przeze mnie coś się dzieje, a tutaj? No i jakoś tak nieciekawie było; owszem, klimat walk zawsze pozostał, ale wcześniej było lepiej. Ale wtedy tak o tym nie myślałem, najważniejsza była akcja i chęć odzyskania córki.
Oczywistym jest, że nie działałem sam. Na początku pomagał mi Lynch, ale potem, kiedy sprawy lekko się skomplikowały, musiałem mieć do dyspozycji większą pomoc. Teraz rozumiesz po co była ta wizyta w więzieniu? Trzeba było odkurzyć stare znajomości… Do dyspozycji miałem przeważnie cztery osoby, naturalnie to ja byłem "szefem". Ktoś musiał trzymać rękę na pulsie, inaczej wszystkich by pozabijali. Kiedy walka wre, nie ma czasu na jakieś zaawansowane komendy. Trzy krótkie rozkazy wystarczyły - "za mną", "atakuj wybrany punkt" oraz "idź do". Szkoda, że moi dawni koledzy nie grzeszyli inteligencją. Często podchodzili mi pod lufy, bądź też strzelali mi w plecy. Ja rozumiem, że czasami im podpadałem, ale żeby do mnie strzelać?! Banda głupków. Czasami sami wchodzili na otwarty plac i dawali się ostrzelać. Jednak ostatecznie tak źle nie było, bo gdy dostali kilka razy pod rząd, od razu uciekali się gdzieś schować.
Mimo że nie przepadaliśmy za sobą, to wiedzieliśmy, że tworzymy taki mały zespół, że jeżeli chcemy coś razem osiągnąć, to musimy współpracować. I tak, gdy za bardzo obrywałem, zawsze znajdował się ktoś, kto wbijał mi adrenalinę i mogłem walczyć dalej. Działało to też w drugą stronę - kiedy widziałem, że któryś leży na ziemi, musiałem podbiec i mu pomóc. Jak będziesz musiał kiedyś korzystać z tego syfu (owszem, pomocnego, ale zawsze syfu), to nigdy nie bierz go dwa razy pod rząd w krótkim czasie. Jeżeli przedawkujesz, nie ma wyjścia, musisz się pogodzić z Panem Bogiem.
Wspominałem o tym, że moi koledzy do inteligentniejszych nie należą, jednak ci, z którymi walczyliśmy, byli jeszcze gorsi. Niby chowa ci się taki za słupem, jednak czasami zdarza mu się zostawić nogę, rękę, a czasami nawet pół ciała. Dość często też sami chaotycznie się przemieszczali, co było dla mnie znakomitą okazją, żeby zakończyć ich marny żywot. Ogólnie nie było tak źle, każdy z nich stanowił jakieś tam wyzwanie, jednak spodziewałem się trudniejszej przeprawy.
Co teraz będę robić? Sam nie wiem, z chęcią zagram w tę grę, co to o nas zrobili. Jak się ona nazywa? Kane & Lynch: Dead Men, tak. Podobno całkiem niezła, to prawda? Coś gdzieś o tym czytałem, podobno świetna fabuła, mnóstwo akcji, charakterystyczni bohaterowie, filmowe wstawki. Ja się na tym nie znam, ale ktoś tak pisał. No i ma też kilka wad, że niby skopany system checkpointów, że nie można zapisać w dowolnym momencie i jak wyjdziesz z gry przed skończeniem misji, to po powrocie musisz zaczynać poziom od nowa. Ale to przecież szczegół, więc nie wiem po co się czepiać. O, właśnie, przypomniało mi się! Jeden ostatnio się za bardzo przyczepił i go zwolnili. Ja mu zresztą też swoje powiedziałem. No wiem, że obiecywałem, że z tym skończę, ale co krytykuje jak się nie zna?! Słyszałem, że gra jest świetna i to było dobre źródło informacji.
No dobra, idź już, za długo już tu siedzisz, mieliśmy tylko trochę porozmawiać, a ty pijesz już czwartą herbatę! Tylko napisz tam o mnie dobrze, chyba że chcesz żebyśmy cię odwiedzili z Lynchem. No przecież żartuje, nie bój się…