Kane & Lynch. Niczym Uma Thurman i David Carradine. Para bezwzględnych zabójców, z których nie wiadomo, kto jest większym dewiantem. Śmierć to dla nich chleb powszedni. Pociągniecie za spust niczym otwarcie puszki z piwem. Gra, która na Zachodzie znalazła się w ogniu groteskowej krytyki (bo nie ważne, czy się pisze dobrze, czy źle, ważne by mówić i pozostawać w kręgu zainteresowania), mniej lub bardziej pozytywnych opinii, a początkowo głównie negatywnych, w końcu zawitała na nasz rynek, również spotykając się z mieszanymi odczuciami - od zachwytu po niesmak.
Coś jednak w tej pozycji jest, co nie pozwala przejść obok obojętnie. W końcu w ciągu dwóch miesięcy sprzedała się w nakładzie ponad 1 miliona kopii. Nasz grajświatek jaki jest, każdy widzi, piractwo pleni się niczym Albańczycy w Kosowie, a łatka kilku nieudanych polonizacji potrafi zaciążyć na danym wydawcy (to ci co sp… Far Cry'a?). Kane & Lynch w naszym kraju wydane zostało sumptem Cenegi Poland, to jedna rzecz. Druga jest taka, że po raz kolejny (po BioShocku) odwalono kawał cholernie dobrej roboty!
Polonizacja ma charakter kinowy, a w samym pudełku znajdziemy dwie płytki dvd. Pierwsza zawiera oryginalną grę, druga łatkę zmieniającą napisy na te bardziej zrozumiałe dla rodzimego odbiorcy. Rozwiązanie proste, skuteczne i zwiększające miodność z gry. Jak się komuś nie podoba, może zostać przy oryginalnej wersji anglojęzycznej. Ktoś chce zakosztować wersji polskiej? Wystarczy wgrać sobie patcha. A nie bez kozery napisałem "zakosztować". Za polską wersję językową odpowiada bowiem po raz kolejny studio Albion Localisation, które wcześniej maczało swe łapki przy BioShocku i Oblivionie wraz z dodatkami. Zresztą, wystarczy nadmienić, że pracują w nim ludzie odpowiedzialni za spolszczenie Planescape Tormenta i obu części "Baldursów". Marka sama w sobie, niczym tłumaczenia Bartosza Wierzbięty.
A jak się ma współpraca Albionu z Cenegą? Porównując kolejne produkcje: coraz lepiej. Jakość dialogów nie ustępuje w niczym tym z BioShocka czy wcześniejszych pozycji. Bo w branży translatorskiej nie wystarczy znać dobrze angielski - trzeba jeszcze biegle władać naszym językiem, a to akurat panom z AL wychodzi bez problemów.
Przejdźmy więc może do samego tłumaczenia. Zachowano oryginalne głosy aktorów, co jest sporą zaletą, trudno mi wyobrazić sobie tę grę z dubbingiem. A same teksty są… co tu dużo mówić, tak przesycone przekleństwami, że Wiedźmin z tym swoim jednym "ch…m" i dwoma "k…mi" może się schować w kąciku i zapłakać ze wstydu. Teksty lecą tak mocne, że głowa boli. A gdy zestawimy je z chorymi akcjami Lyncha i wyjątkowo czarnym humorem, to przepona sama skacze ze śmiechu. Tak, ta gra w najmniejszym stopniu nie zraziła mnie ani odrzuciła, jak co niektóre polskie filmy wciskające przekleństwa na siłę i bez powodu. Kane & Lynch pod względem fabularnym to mistrzostwo świata, choć do Maxa Payne'a czy Call of Duty 4 troszkę brakuje.
Rzecz jasna taka ilość wulgaryzmów może się nie spodobać. Tak samo nie każdemu mogą podobać się filmy Tarantino czy dzieła Burtona. Ale nie oszukujmy się, gdyby twórcy wcisnęli nam złagodzone tłumaczenie (pokroju tego z Gears of Wars czy CoD 4), to głosy krytyki byłyby jeszcze większe! Ujmę rzecz więc po imieniu: odwalono kawał nieprzeciętnie dobrej językowo roboty, nasi protagoniści walą równo niczym banda kryminalistów, bo takimi są. Że niby powinni recytować Pana Tadeusza? No dajcież spokój. Brawa dla Cenegi za odwagę wpuszczenia tak "dorosłego" tłumaczenia na rynek. Bo to nie jest gra dla dzieci czy niedojrzałych emocjonalnie osób. No i może stąd też słynne reklamy (nie, to nie było specjalne zagranie, niemieccy wydawcy przerazili się nieco na widok maltretowanej kobiety).
A jak wygląda reszta wydania? 26-stronicowa, cienka instrukcja na szczęście w pełnym kolorze i w zasadzie nic więcej. Pytanie tylko co mielibyśmy jeszcze w środku mieć. Garotę? Kastet? Pistolet ca. 9 mm z logiem "Kane and Lynch"? No, w sumie dobry poradnik by nie zawadził. Albo płytka audio. Ale nie rozpieszczajmy się.
Na koniec kilka słów o samej grze, czyli czego zabrakło w recenzji powyżej. Zbyt krótka, to fakt. Intensywna - też prawda. Symulacja tłumu robi wrażenie i przygotowuje do niespodzianek w Splinter Cell: Conviction. Scena w Mizuki miażdży. W zasadzie mamy do czynienia z takim GTA (rozwałka gliniarzy) w wersji sfabularyzowanej. Misje w Hawanie to już chyba ukłon w stronę CoD 4, niestety średnio udany. Ale możliwość kierowania kilkunastoma (!) towarzyszami broni robi wrażenie. Szkoda tylko, że od razu giną za zakrętem.
Co jeszcze jest ciekawego, a o czym nie przeczytacie w żadnej innej recenzji? Genialne w teorii multi, w którym robimy z kumplami skok na kasę. Kto zgarnie więcej, ten wygrywa. Zabijamy wspólników, zostajemy zdrajcą. Giniemy - wchodzimy w skórę najbliższego policjanta, zyskując możliwość zemsty i dodatkowych punktów. Zaraz… Dlaczego napisałem "w teorii"? Bo otóż zarówno mecze rankingowe jak i "player" wymagają złotego konta Live! Skandal? To mało powiedziane! W GoW-ie starcia nierankingowe możliwe były na srebrnym koncie… Przy klikaniu na odpowiednią pozycję Multi gra za każdym razem wyrzucała komunikat "nie jesteś zalogowany do usługi Live!" pomimo tego, że byłem. Dopiero wycieczka po googlach pozwoliła naświetlić problem. Na szczęście pozostaje jeszcze trzecia opcja "System Link", która w instrukcji za bardzo wyjaśniona nie jest. W każdym razie nie znalazłem w "linku" żadnego serwera gotowego do gry (same puste pozycje), a moja sesja nie doczekała się dołączenia przez kogokolwiek. Smutne… Multi to jednak nie sprawka polskiej wersji, ale już producentów zachodnich, po raz kolejny po GoW-ie niszczących potencjał rozgrywek złotymi kartami Live!.. Dziękuję, obejdzie się.
Czy więc warto kupić? Zdecydowanie tak, ale na allegro, gdzie tytuł ten kosztuje już połowę tego, co w sklepie. W każdym razie - polską wersję mogę polecić bez zmrużenia jednym okiem. Genialna fabuła, duża dawka akcji, świetne tłumaczenie. Szkoda tylko, że całość można skończyć w kilka dni, tudzież trzy wieczory.