Czarne brzmienia, ciemne ulice, tańczące nastolatki, piwo w plastikowych, czerwonych kubkach, azjatyckie fury po optycznym tuningu, wygadani kierowcy, gorące kobiety i NOS na pokładzie… widziałem to już tyle razy, że czasem modlę się o jakąś normalną grę wyścigową pokroju Test Drive: Unlimited czy Colin (pokój jego duszy) McRae Rally. Niestety, naczelny wiedział lepiej ode mnie, czego mi trzeba - Juiced 2 wylądowało z hukiem na moim umęczonym biurku. No cóż, darowanemu koniowi nie zagląda się między zęby, toteż dzielnie przystąpiłem do kolejnych kilkunastu godzin męki pośród rapu, tyłeczków i błyszczących gablot prosto z taśmy produkcyjnej. Niestety, rany po ProStreet nie zagoiły się jeszcze do końca, nie obejdzie się bez porównań.
Po całkiem niezłym intro (mającym tyle wspólnego z realizmem, co system zderzeń w Pro Street) trafiłem do dyskotekowego menu, porażony różem, podskakującą bryką i basami z moich głośników. Po założeniu ciężkiej bluzy z kapturem oraz spodni z krokiem w kolanach w końcu poczułem się swojsko, załapałem zajawkę i uderzyłem w tryb kariery.
A tam, ziomek, same dziwy. Pierwszym zaskoczeniem była możliwość stworzenia własnego rajdowca. Nie tylko wybrania jednego z kilku gotowych modeli, ale również modyfikacji dużej liczby szczegółów twarzy, wybór ubrania etc. Całkiem przyjazny dla gracza zabieg, zwłaszcza w porównaniu z grą od EA, gdzie sterujemy pajacem w czerwonej koszulce, który nigdy nie zdejmuje hełmu. Może nie dostaliśmy tyle opcji edycji, co w TDU czy… Simsach, niemniej zabieg zaliczam zdecydowanie na plus, w końcu mogę chociaż w małym stopniu utożsamić się z moim kierowcą… Poza tym nie zmuszam go do noszenia obciachowych ciuchów. To, że modele postaci nie wyglądają zbyt dobrze, to już inna bajka ;).
Potem już tylko dwa rajdy gotową, super wypasiona furą (chwyt ala Most Wanted - pokazanie maksymalnych możliwości maszyn), aby po chwili zacząć od samego początku z "surową", salonową bryczką, którą sami sobie wybieramy. Tak się składa, że cenię sobie styl i gust, toteż Gran Torino bez wahania wylądował w moim garażu. Chwilę potem zaczęła się prawdziwa kariera. Nawet rozbudowane to bydle.
Awansujemy w pokaźnej liczbie lig, zaczynając od zupełnego amatora, kończąc na profesjonalistach zamykających się w elitarne kółeczka. Wiecie, ci ludzie, którzy nawet spryskiwacze do szyb mają wypełnione NOS. Pierwsze wyścigi to oczywiście bułka z masłem. Standardowo - grzejemy do dechy, nie musimy nawet specjalnie puszczać gazu na zakrętach. Prowadzi się prosto, bezstresowo, powoli i gładko. Sęk w tym, że przyjemność jest wtedy niemal zerowa. Po kilkunastu wygranych wyścigach i odblokowaniu kilku ulepszeń (poprzez specjalne zadania podczas rajdów, świetny pomysł) w końcu zaczęła się prawdziwa zabawa. Juiced 2 działa w myśl zasady - im szybciej, tym lepiej. Nie przerażajcie się mozolnym początkiem, im dalej, tym ciężej. W końcu wyścigi zaczynają stanowić dla nas wyzwanie, jazda prawdziwą rywalizację, a po wygranej bierzemy głęboki oddech, świadczący o uldze.
Zanim jednak dojdziemy do tego momentu, czeka nas bardzo mozolna praca nad własną furą. Poza prostym ulepszeniem bebechów mamy również możliwość optycznego tuningu (też mi ciekawostka, zupełnie się tego nie spodziewałem). Możemy dodawać spojlery, zderzaki, kolorować szyby, lakierować karoserię, dodawać rury wydechowe, montować nowe maski, zmieniać zawieszenie, wielkość kół i tym podobne. Dodatkowo dochodzi do tego możliwość "nadrukowywania" na samochód grafów, rysunków, logo etc., cokolwiek sobie wybierzemy z dosyć różnorodnej gamy wzorów do wyboru. Oczywiście najpierw musimy je sobie odblokować. Do świeżych pomysłów zalicza się tuning tylnej klapy (śmiejcie się lub nie, ale żaden NFS tego nie miał), modyfikacja drzwi i sposobu ich otwierania, możliwość ingerowania we wnętrze samochodu (kierownica, fotele) czy… wybór tablicy rejestracyjnej z własnym napisem. Takie małe szczegóły, a cieszą. Chociaż brakuje tutaj niepotrzebnych udziwnień nowej generacji (czytaj: autoscupltcośtam od EA), gotowe części, które możemy zamontować na naszej gablocie, zostały wykonane zróżnicowanie i ciekawie, każdy znajdzie coś dla siebie.
Model jazdy w Juied 2 jest tak samo prosty, jak fabuła w Oblivionie. Samochody prowadzą się niemal doskonale, gdyby tak samo prowadziło się realne maszyny, prawo jazdy zdałbym za pierwszym podejściem. Przy prędkości 100 km/h samochód nawet nie zapiszczy gumą przy ostrym skręcie. Lekki poślizg zdarza się po przekroczeniu magicznej bariery 150 km/h, ale w większości przypadków jest on w pełni kontrolowany. Samochody trzymają się drogi jak czołgi, śmiało możemy gnać do przodu na złamanie karku. Oczywiście potem, gdy gra nabiera rumieńców, jest nieco ciężej i czasem naprawdę warto użyć hamulca (dla wyjątkowo opornych polecam przynajmniej zdjęcie nogi/palca z gazu) aby nie zaliczyć miłego sam na sam z jedną z band, która tylko na nas czeka. Jak zwykle w tego typu grach, hamulec ręczny zostaje naszym najlepszym przyjacielem, używamy go na większości zakrętów, poślizgi służą nam natomiast jako o niebo lepsza alternatywa od zakręcania. W końcu czym jest zaliczyć Mitsubishi Evo całe rondo na dźwigni ręcznego, każdy to potrafi! Wiem, bo muszę jakoś dojeżdżać do pracy.
Ku mojemu przerażeniu, podczas 20-30 wyścigu doszedłem do zdumiewającego odkrycia: w Juiced 2 jest system zniszczeń! Czemu aż tyle mi to zajęło? Wbrew pozorom gram z włączonym monitorem, problem polega na tym, że aby uszkodzić w tej grze brykę, naprawdę trzeba mieć talent. Jeden rodzaj hardkorowych graczy przechodzi gry na czas, drugi nie może stracić nawet grama życia, trzeci młóci na poziomie trudności "fuckin' impossible", czwarty stara się rozwalić fury w Juiced. Nie jestem typem maniaka, toteż udało mi się jedynie wyrwać klapę silnika z zawiasów oraz stłuc tylne światła. Chyba nie o to chodziło ludziom z Juice Games. Panowie - albo robicie wyścigi z modelem zniszczeń, albo prostą wyścigówkę nastawioną na odbijanie się od band via kuleczka we flipperze. Tego, przykro mi mówić, niestety nie da się połączyć. Potem wychodzi właśnie coś takiego.
Bardzo ciekawie prezentują się natomiast tryby rajdów. Najprościej jest mi je podzielić na te, w których ścigamy się z innymi graczami, oraz te, podczas których jeździmy sami, mamy jednak określone zadania do wykonania.
Wyścigi grupowe to między innymi standardowy rajd - pierwszy na mecie wygrywa. Mutacją tego trybu jest eliminacja. Tutaj co okrążenie odpada ostatni rajdowiec. Jak łatwo się domyśleć, wygrywa ostatni na torze. Najoryginalniej prezentował się jednak maraton, można go pokonać w dwojaki sposób. Albo pokonujesz te 13-17 mil z zaciśniętymi zębami, albo, co zdaje się być o wiele, wiele lepszym rozwiązaniem, siedzisz na ogonie każdego z przeciwników na tyle długo, aż Ci po prostu dostają cykora i się wycofują. Przedstawia to specjalny pasek, który pojawia się, gdy jesteśmy odpowiednio blisko pojazdu przeciwnika. Najtrudniejszą hybrydą rajdu jest jednak wyścig, w którym liczy się zarówno pozycja na mecie, jak i to, aby ani razu nie uderzyć w barierki. Przynajmniej ten tryb uczy ostrożności oraz pokory podczas jazdy.
Na sam koniec zachowałem świetny drift. W porównaniu ze swoim odpowiednikiem z ProStreet wypada o niebo lepiej. W Juiced 2 ślizganie się jest bardziej wymagające, o wiele szybsze, dynamiczniejsze, przyprawia o adrenalinowy zawrót głowy oraz, co najważniejsze, zamiast irytować - daje ogromną frajdę. Dodajmy do tego innych przeciwników na torze oraz cel zaliczenia linii mety jako pierwszy. Słodko. Wyścigi grupowe charakteryzują się ponadto koniecznością utworzenia własnej ekipy. Dopiero wtedy zyskujemy dostęp do zawodów drużynowych - niemal najlepiej opłacanych imprez w grze. Warto postarać się o dobrego towarzysza. Chociaż każdy z nich wygląda jak niedojda, warto skupić się na ich umiejętnościach, zaprawiony w rajdach kompan jest później cenniejszy niż złoto.
Pojedynczy wyścig to w głównej mierze wyzwanie mające na celu odblokowanie nowych części do naszych samochodów. Wśród takich imprez jest jedna perełka, która spodobała mi się nad wyraz. Pamiętacie "Speed: Niebezpieczna Szybkość"?. W autobusie znajdowała się bomba, która miała się aktywować zaraz po tym, jak autobus zwolni do minimalnej prędkości. W Juiced jest podobnie. Osiągamy podaną wcześniej prędkość i nie możemy jechać wolniej. Niby nic, jednak na trasie z licznymi, ostrymi jak brzytwa golibrody zakrętami stanowi to prawdziwe wyzwanie. Jest jeszcze solowy drift oraz jazda na czas.
Z innych nowatorskich pomysłów warto nadmienić o DNA kierowcy. Wyobraźcie sobie, że komputer w czasie rzeczywistym analizuje waszą jazdę, aby potem ułożyć uproszczony diagram przedstawiający wasz rajdowy styl. DNA samo w sobie byłoby niczym więcej niż zbędnym dodatkiem, gdyby nie to, że to właśnie na kwasie deoksyrybonukleinowym skupia się wiele aspektów gry. DNA określa każdego z naszych rywali, pokazuje jego umiejętności oraz silne, jak i słabe strony. Możemy pobrać rajdowe DNA naszego znajomego, aby jego wirtualny odpowiednik towarzyszył nam w trybie kariery. To właśnie dzięki DNA oceniamy internetowych oponentów, ich umiejętności oraz stawki, które proponują za wygranie wyścigu.
Niestety, z grą przez Internet wiąże się pewien uciążliwy problem: oficjalnie w Juiced 2 sobie przez sieć po prostu nie pogracie. Juiced wspiera "Games for Windows", co znaczy mniej więcej tyle co: "Wasz kraj jest zbyt biedny, brudny i niedorozwinięty, aby mieć usługę Live. Brak tej usługi niweluje jednocześnie możliwość gry przez sieć." Na całe szczęście dla chcącego nic trudnego. Zainteresowanych zapraszam do publicystyki mojego redakcyjnego kolegi Voltaire'a, gdzie opisuje, jak zagrać w Gears of War, którą również wspiera GfW. Poszukajcie w poprzednim numerze.
Najwyższy czas zająć się grafiką i muzyką. To, co zobaczyłem w Juiced 2 było niezłe. 3 lata temu. Wszystko, co zobaczymy w grze jest nad wyraz proste, zubożałe, puste, kanciaste i nijakie. O ile modele samochodów jeszcze wyglądają dostatecznie, o tyle cała reszta kwalifikuje się co najwyżej pod kaszanę. Asfalt wygląda okropnie, efekty świetlne praktycznie nie istnieją, otoczenie wygląda jak świat ułożony z pudełek po mleku. Gdyby nie wcześniej wspomniane samochody, ocena spadłaby o kolejne oczko. Za kiepską grafiką zawsze w parze idą kiepskie trasy, to już naturalna kolej rzeczy w grach wyścigowych. Juiced 2 pod tym względem prezentuje się wybitnie dobijająco. Trasy są puste, ograniczają się do kilku przydrożnych elementów, nie mają w sobie nic ciekawego, niczym się nie wyróżniają, są nad zwyczaj sterylne i po prostu nijakie. Najgorzej wygląda to podczas nocnych rajdów przez miasto - wtedy każda trasa wydaje się być taka sama, bez wyjątku. Na wyróżnienie zasługuje jedynie teren pomiędzy nogami wieży Eiffla. Cała reszta może iść w odstawkę, zwłaszcza wyścigi dookoła Koloseum…
Muzyka jest w tym wypadku kwestią sporną, co jest już normą w grach tego typu. Osobiście nigdy nie byłem zwolennikiem rapu, toteż z uśmiechem przywitałem zespoły pokroju Prodigy i jego "Breathe" - bardzo miłe zaskoczenie. Mimo takich akcentów w Juiced 2 dominują czarne brzmienia i męczenie adaptera, toteż jeżeli jesteś uczulony na ten typ muzyki, do gry nie podchodź bez kija. Albo i dwóch. Najbardziej obiektywnie jak tylko potrafię: jestem skłonny powiedzieć, że muzyka odpowiednio wpasowuje się w klimat gry. Może nie jest to klasa pokroju pierwszego Undergrounda czy Most Wanted, niemniej konkurencja rośnie jak na drożdżach.
Jakie jest więc ostateczne wrażenie? Ku mojemu (i moich znajomych) zdumieniu, Juiced 2 dał mi o wiele więcej frajdy niż ProStreet. Gra, będąca zaledwie kalką wielkiego niegdyś oryginału, przebiła swojego prekursora, który aktualnie jest w wyjątkowo poniżającej formie. Juiced 2 sprawił mi o wiele więcej przyjemności niż najnowszy produkt EA, o wiele więcej, niż sam się spodziewałem. Gra jest prosta, brzydka, mało oryginalna i monotonna, niemniej jakimś cudem ma w sobie to coś, czego zabrakło ProStreet. Pod względem technicznym przegrywa w każdej niemal kategorii, niemniej ma coś, co potrafi przykuć do monitora. Nazywamy to grywalnością.