Pierwszy rzut oka iii... jest pięknie. Silnik z Lost Planet raduje oczy i sprawia, że chce się zobaczyć więcej. Ruszam zatem na pierwszego z przeciwników. Po skończonej walce, na usta ciśnie się tylko jedno stwierdzenie - najwidoczniej nie było potrzeby, aby zmieniać doskonałe. Bo co tak naprawdę nowego reprezentuje sobą DMC4? W zasadzie, oprócz grafiki i fabuły, za dużo tego nie ma... z jednej strony to nawet dobrze, z drugiej zaś jest ryzyko, że gra z powodu braku świeżości stanie się zwyczajnie nudna (a gdzie tam). Mamy więc dopracowany niemal do perfekcji system walki, mroczną muzykę i dźwięki znane z poprzednich części (zagrzewająca do boju szybka nuta podczas walk, yeah!), no i oczywiście ten tajemniczy, prawdziwie soczysty klimat. Niektórzy mawiają, że ten, kto nie idzie do przodu, ten się cofa, jednakże DMC naprawdę niepotrzebne są zmiany, abyśmy o nim znów na długo nie zapomnieli.
Twórcy postanowili nieco urozmaicić rozgrywkę, dodając, podobnie jak w drugiej odsłonie, oprócz Dantego jeszcze jedną grywalną postać - Nero. Można by rzec, że wygląda identycznie jak nasz łowca demonów, z tym wyjątkiem, że o parę lat młodziej. Wyposażony jest w długi, przekozacki miecz, który ja zapewne musiałbym ciągnąć po podłodze, dwie spluwy i nienaturalnie wielką, białą, demoniczną łapę. Jest ona na tyle silna, że bardzo łatwo można przy jej pomocy płatać przeciwnikom przeróżne figle. Weźmiesz takiego za fraki i rzucisz o ziemię. W przypadku bossów można pokusić się również o jakieś specjalne kombosy (gdy bydlak jest osłabiony, naciskasz jeden przycisk i podziwiasz, jak podczas króciutkiej cut-scenki Nero robi mu niemałe "kuku"). Jest też przesiąknięta mocą - może na wzór Spider-Mana "wyczarować" nieskończenie długą linę, dzięki której będziemy mogli, w określonych miejscach rzecz jasna, przeskakiwać przeszkody czy przyciągać do siebie wrogów. A przynajmniej ja tylko tyle widziałem - w miarę postępów w grze, będziemy mogli kupować sobie nowe kombosy i umiejętności jak to zwykle bywało w Devilu.
Jednak należy pamiętać, że bez względu na to, jaką postacią przyjdzie nam kierować, wciąż głównym narzędziem zniszczenia będzie potężne ostrze. Dzięki niemu możemy wręcz ciskać przeciwnikami w dowolnym kierunku, niby przy pomocy wielkiej maczugi. Na dokładkę dochodzą jeszcze wspomniane guny, chociaż pełnią funkcję co najwyżej wspomagaczy, bo skuteczność mają wyjątkowo niską. Jedyne, na co można narzekać, to poziom trudności. Zwłaszcza jeśli porównać go do tego z "trójki". W tej części przeciwnicy ulegają naszym atakom wyjątkowo szybko.
Po przejściu mniej więcej połowy gry, wracamy do łask Dantego, a Nero schodzi nieco na boczny plan. Rozgrywka trochę się wtedy zmienia, przynajmniej wizualnie. Nasz stary przyjaciel dysponuje innymi umiejętnościami i odmiennym stylem walki. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że... Przemierzymy z nim dokładnie te same levele, przez które przedzieraliśmy się razem z Nero. Tylko że teraz od końca - wracamy na samiutki początek przez wszystkie zaliczone wcześniej poziomy. Powtarzają się nawet bossowie. Capcom dał ciała na całego, widocznie w kluczowym momencie zabrakło pomysłu. A szkoda, oj, szkoda.
Podsumowując - nie ma zbyt wielu zmian, aczkolwiek w przypadku DMC takowe nie są aż tak wymagane. Seria bowiem, już dawno osiągnęła genialny poziom i nie musi się starać o nowe patenty. Ważne, że nie jest coraz gorzej.
Ocena wstępna - 9-