Moi redakcyjni bracia ostatnimi czasy stroją sobie żarty z mojego szacunku dla absolutnie genialnego, wybitnego, doskonałego obrazu Francisa Forda Coppoli, jakim jest The Godfather (niedługo mogą się spodziewać schludnie zapakowanej ryby pod drzwiami swoich domów). Ojciec Chrzestny okazał się ucieleśnieniem marzeń o wybornym filmie gangsterskim. Po dziś dzień stanowi doskonały wzór dla wszystkich, którzy pragną wykreować ambitne kino mafijne. Cała trylogia pokazuje życie potężnych capo di tutti capi, którzy próbują egzystować jak najlepiej mogą. Starają się być dobrymi mężami, ojcami, a także dobrze kierować swoją "rodziną". Pierwsza i druga część zyskała uznanie na całym świecie i nadal zajmują pierwsze pozycje na listach najlepszych tworów kinematografii. Naprawdę wielu próbowało chociaż dorównać ekranizacji powieści Maria Puzo, ale jak na razie nikomu się to nie udało. Próbował Scarface, ale to trochę inna liga, Droga do Zatracenia też nie była tragiczna. Teraz przyszedł czas na American Gangster, który próbuje zrzucić Ojca Chrzestnego z tronu króla filmów gangsterskich. Czy mu się uda?
To, z czego się człowiek utrzymuje, jest dla mnie bez znaczenia, zrozumiano?
Czarnoskóry Frank Lucas od początku był nikim. Był jedynie kierowcą limuzyny, którą woził szefa. Żył w bardzo okrutnym świecie, pełnym twardych, bezlitosnych ludzi. By przeżyć, sam stał się jednym z nich. Powoli piął się po szczeblach mafijnej kariery. Już na samym początku filmu jesteśmy atakowani bardzo brutalną sceną, w której Frank najpierw masakruje pięściami twarz jakiegoś faceta, gangsterzy oblewają go (tego faceta) benzyną, a następnie, zapaliwszy cygaro, Lucas rzuca płonącą zapalniczkę prosto na związanego człowieka. Bez mrugnięcia okiem obserwuje, jak ten ginie w płomieniach. Ale któregoś dnia jego szef opuszcza ziemski padół (śmiercią naturalną) i Frank zostaje sam. Jego rodzina mieszkała w ubóstwie dość daleko od niego. Lucas okazał się jednak człowiekiem z głową na karku. Wiedział, jak sobie poradzić z przeciwnościami, jak stać się kimś więcej niż zwykłym cynglem (najemnym mordercą) u któregoś z Donów. Oglądając wiadomości usłyszał informację o amerykańskich żołnierzach przemycających z Wietnamu heroinę. Wpadł na genialny w swojej prostocie pomysł - po co "truć" ludzi narkotykami o kiepskiej jakości, skoro można dostarczyć im wartościowy produkt? Użył swoich kontaktów wśród żołnierzy, odbył podróż po dżungli Wietnamskiej, by w końcu dotrzeć do samego źródła - miejsca, w którym produkowane są używki. Jego "towar" był najwyższej próby i - co najciekawsze - tańszy niż u konkurencji. Przez to wszyscy poprzedni handlarze zostali wyrzuceni z interesu, a Frank uzyskał monopol na rynku narkotykowym. Stał się jedną z najważniejszych osobistości w całych Stanach, prawdziwym Amerykańskim Gangsterem.
Spędzasz czas z rodziną? Dobrze... Mężczyzna, który nie spędza czasu z rodziną nigdy nie będzie prawdziwym mężczyzną
On sam nie był duszą towarzystwa czy też imprezowiczem. Starał się jak tylko mógł, by zamaskować swoją przynależność do organizacji przestępczej. Nie spotykał się z żadnymi mafiosami, wszystkie rozkazy przekazywał przez swoich braci, którzy odbierali dla niego narkotyki. No właśnie - bracia. Otaczał się głównie własną rodziną (tą prawdziwą), dał jej nowe miejsce zamieszkania, opiekował się nią.
Ofiarował im bogactwo, którego nie zaznali przez całe swoje życie. Jego rodzeństwo otworzyło własne interesy, będące w rzeczywistości przykrywką dla machiny dystrybucyjnej. Cały proceder był doskonale zorganizowany, przez co amerykański wymiar sprawiedliwości był właściwie bezsilny. W końcu zadawanie się głównie z własną familią nie jest przestępstwem, prawda? Jednakże jego zainteresowanie rodziną było pozorne. Tak naprawdę wykorzystywał braci, którzy nigdy nie znaleźliby dobrze opłacanej, legalnej pracy. A gdy któryś z nich popełnił błąd - Lucas zdzierał maskę dżentelmena i stawał się brutalnym, agresywnym prostakiem, który nie przebiera w środkach, by ukarać nieposłusznego krewnego. I trzeba przyznać, że jego okrucieństwo mu się nie opłaciło, ale o tym za chwilę. Bardzo ujęła mnie scena (notabene wzorowana na Ojcu Chrzestnym), w której Frank modli się przy stole razem z rodziną, a następnie obserwujemy ludzi umierających tragiczną śmiercią przez jego narkotyki. Sugestywne i smutne.
Nigdy więcej nie wyjawiaj przy osobach spoza rodziny, co myślisz
Największym antagonistą Lucasa jest detektyw Richie Roberts. Można go nazwać (ze względu na charakter) jedynym praworządnym gliniarzem w mieście. Najważniejsza jest dla niego praca, którą wykonuje, przy okazji zaniedbując rodzinę. Traci wszystkich bliskich (ze swoją drugą połową i synkiem na czele), aż w końcu zostaje sam na świecie - kompletnie opuszczony i zdołowany. Jego żona wytyka mu niewierność, a on próbuje zmazać z siebie tę skazę, wykonując swoje zadanie najlepiej jak potrafi. Znalazłszy w bagażniku jakiegoś gangstera setki tysięcy (czy nawet miliony, nie pamiętam dokładnie) dolarów, niezwłocznie oddał je policji. Kolejnym przykładem jego uczciwości może być sytuacja jego przyjaciela, który okradł i zabił dilera narkotyków. Oczywiście Richie próbował go pojmać i oddać w objęcia policji, ale ten mu uciekł. Nadrzędnym celem lojalnego gliny jest dotarcie do najpotężniejszych ludzi związanych z handlem heroiną. Powoli rozpracowuje cały przestępczy świat, aż w końcu trafia na trop Franka. Dzięki bratu naszego czarnego Ojca Chrzestnego dowiaduje się o całym narkotykowym procederze.
Przychodzisz do mnie i prosisz: 'Donie Corleone, daj mi sprawiedliwość'. Nie prosisz jednak z szacunkiem. Ani myślisz nazwać mnie ojcem chrzestnym
Podsumowując - American Gangster jest filmem dobrym, lecz niestety nie wybijającym się ponad przeciętność. Mimo dobrej pracy kamery, przyzwoitej gry aktorskiej (Denzelowi Washingtonowi lata świetlne brakują do zdolności teatralnych Marlona Brando czy mojego ulubieńca Ala Pacino, ale odgrywa swoją rolę w akceptowalny sposób), bardzo gustownej, zróżnicowanej scenografii (zwróćcie uwagę na kontrast pomiędzy domem Lucasa a resztą miasta). Ojciec Chrzestny nadal pozostaje królem filmów gangsterskich. Muszę przyznać, że dystans między American Gangster a The Godfather nie jest niebotyczny, ale Amerykańskiemu Gangsterowi do mistrza jednak brakuje. Sądzę, że warto się na ten film wybrać. Nie powinniście żałować kwoty wydanej na bilety.
PS Śródtytuły zaczerpnięte z filmu Ojciec Chrzestny