FILM Rocky Balboa
AUTOR Michał 'Ender' Grązka
[b]Z pewnością niejeden fan serii filmów o przygodach najsłynniejszego boksera Hollywood, Rocky'ego, wyraził niemałe zmartwienie faktem o powstaniu kolejnej odsłony kinowej o twardym zawodniku, który zawsze pomimo wszelkich przeciwności losu raz po raz podnosił się do walki. Czy podobnie jak w wykreowanym przez Stallone'a scenariuszu, twarda rzeczywistość nie zdoła powalić mistrza na deski i na ekranach kin nie zawiedzie on wszystkich oczekujących na powrót "Włoskiego Ogiera"?

Rocky Balboa
Rocky Balboa



Szczerze mówiąc, oczekując na film z Rockym Balboa miałem wiele powód do obaw. To w końcu legenda, która lata świetności ma już za sobą i naprawdę ciężko kogoś takiego przywrócić do życia w na tyle udany sposób, żeby przy okazji nie znudzić widza i nie zhańbić wielkiego pięściarza.

Znaczna część filmu opiera się na wspominkach Rocky'ego, widzimy jego samego w nie najlepszej już formie, zmagającego się z nowymi problemami - już nie na ringu, ale w codziennym życiu. Jako wdowiec bardzo często chodzi na grób swojej żony, z której śmiercią wciąż stara się pogodzić. Nie utrzymuje też najlepszych kontaktów z synem, który czuje się niezręcznie mając za ojca kogoś, kto dla wielu wciąż jest idolem i niejako rzuca cień na swojego potomka. Balboa prowadzi też małą restaurację, w której często gości swoich dawnych rywali. To kolejna okazja do przesiadywania z przyjaciółmi i wspominania starych, dobrych lat.

Rocky Balboa
Rocky Balboa



Tymczasem obecnie na ringu króluje czarnoskóry Mason Dixon. Jest on niekwestionowanym mistrzem, a wygrywając przez brutalny nokaut zaraz po rozpoczęciu się pojedynków bynajmniej nie zjednuje sobie fanów i kibice raczej nie są zadowoleni z jego kariery. Ścieżki obecnego lidera ringu i starego, ale wciąż pamiętanego przez tłum Rocky'ego krzyżują się po raz pierwszy, gdy w telewizji zostaje wyświetlona komputerowa symulacja walki obydwu bokserów w chwilach ich szczytowej formy. Oczywiście nie jest wielkim zaskoczeniem, że nasz dzielny bohater nawet w animacji pokazuje na co go stać i pokonuje rywala. Ten ciąg wydarzeń sprawia, że dawny czempion odkłada na chwilę kierowanie restauracją na dalszy plan i ostro bierze się za trening, aby na nowo uzyskać licencję i spróbować swoich sił w mało znaczących sparingach. Gdy jednak media dowiadują się o powrocie sławy, wydarzenia nie mogłyby potoczyć się inaczej, niż tak, żeby w końcu doszło do końcowego pojedynku Balboa vs. Dixon.

Rocky Balboa
Rocky Balboa

Oglądając większą część tego głośnego filmu byłem po prostu mocno znudzony. Osobiście uważam, że chyba więcej emocji można czerpać z patrzenia na zawody w curlingu. Istotnie, wszystko strasznie się tu rozwleka. Jeśli ktoś jest wielkim fanem historii najsłynniejszego pięściarza i z zapartym tchem śledził poprzednie części sagi, to kto wie, może wszystkie te odwołania do wydarzeń z przeszłości, których jest cała masa, sprawią, że zakręci mu się łezka w oku, a cały obraz będzie odebrany jako udane przypomnienie świetności Rocky'ego, a nie jak to miało miejsce w moim przypadku, gdy cały czas miałem wrażenie, że jest to zbyt naciągnięty i zrobiony bez pomysłu zlepek starych dziejów z paroma nowymi wątkami. To, co mnie już kompletnie dobiło, to wspomniana animowana walka, która była transmitowana na żywo w telewizji i na którą wiele osób patrzyło z zapartym tchem, a o której wyniku decydował komputer. Po pierwsze - to kompletna bzdura, bo przecież maszyny nie mają zdolności myślenia, nie przeanalizują wszystkich wad i zalet obydwu zawodników, żeby potem móc w minimalnym choćby stopniu odwzorować rzeczywistą potyczkę. Druga kwestia - kibice, Dixon i ogólnie pół świata boksu przejęło się wynikiem, jakby to co najmniej Rocky oświadczył, że oto on wyjdzie i położy obecnego mistrza na deski. Sam Mason tak się zawziął, że gdyby w pięć minut po obejrzeniu sztucznego pojedynku spotkał swojego wroga, zawołałby kumpli z osiedla (bo przecież w TV wyraźnie pokazywali, że sam nie da sobie rady) i wkopaliby starszemu facetowi, zanim zdążyłby cokolwiek powiedzieć.

Rocky Balboa
Rocky Balboa



Na korzyść filmu działają elementy komediowe. Starych bokserów (których spotkamy dość sporo) najwyraźniej poczucie humoru nie opuściło i wciąż są w stanie rzucić do siebie jakąś ciętą ripostą, czy choćby zażartować z własnego wieku i starzejącej się wraz z nimi formy. Niestety ogólną ocenę psuje przewidywalność. Gdy tylko pojawia się jakiś liczący się rywal - logiczne robi się, że Rocky przywdzieje znowu rękawice i ruszy, aby prać go po pysku. Klimat poprzednich części zawiał lekko, gdy można było usłyszeć dobre i sprawdzone kawałki muzyczne, podczas gdy na ekranie widzieliśmy morderczy trening głównego bohatera.

Rocky Balboa
Rocky Balboa



Jeśli miałbym całą moją opinię uogólnić i powiedzieć wprost - warto, czy nie, stwierdzam, że zdecydowanie szkoda czasu i pieniędzy, bo nie zobaczymy w nowej części przygód boksera nic nowego, nie zachwycimy się szczególnymi zwrotami akcji, za to mamy szansę okropnie się wynudzić. Jeśli jesteś jednak zaciekłym fanem serii - z pewnością znajdziesz w tej produkcji sporo zalet, które wystarczą, żeby uczynić oglądanie Rocky'ego Balboa opłacalnym.
METRYCZKA
GATUNEKDramat / Sportowy / Akcja
ROK PRODUKCJI2006
REŻYSER:Sylvester Stallone
SCENARIUSZ:Sylvester Stallone
OBSADA:Sylvester Stallone , Burt Young, Antonio Tarver, Geraldine Hughes, Milo Ventimiglia
MOIM ZDANIEM
Bartosz 'qjin' Woldański
Nowy, stary Rocky jest dość strawnym filmem, ale zdecydowanie za mało w nim akcji. Jest przegadany, przez co może nudzić zwykłego widza, który kochał stare produkcje filmowe z Sylwestrem "Rocky" Stallone'em. Pozycja ta na pewno zaciekawi fanów - jest w nim sporo odniesień do poprzednich części. I zapewne tacy obejrzą ostatniego Rocky'ego, a reszta? Mogę zgadywać - najzwyklej sobie odpuści, bo tak naprawdę film niczym specjalnym nie przyciąga do kin. Ja, który obejrzał wszystkie części po kilka razy, nie żałuję aż tak spędzonego czasu z nowym Rocky. Drażnił mnie tylko slang, jakim posługiwał się główny bohater, no ale trzeba być nowoczesnym. ;)