Sztab VVeteranów - gry strategiczne, historia, militaria...
RECENZJE The Elder Scrolls IV: Oblivion [polonizacja]
AUTOR Mateusz 'Papkin' Witczak
Miłośnicy komputerowego odgrywania ról odstawieni jak szczury na otwarcie kanału, portfele - zapełnione przygotowanymi miesiące wcześniej banknotami, zaś Empiki - oblegane. To może oznaczać tylko jedno - premierę kolejnego znakomitego RPGa, który zawładnie naszym czasem z siłą wiecznie żywych klasyków - Baldur's Gate, Planescape Torment, czy Daggerfalla. Oblivion nadszedł… (Czy zabrzmiało to dostatecznie melodramatycznie?) (Tak - Volt.) Może lepiej - Oblivion czeka na śmiałków, którzy zażegnają konflikt między dobrem i złem. Teraz dobrze? Pisanie wstępu nigdy nie było moją mocną stroną, więc do rzeczy.

Przyjdzie nam zanurzyć się w świat Cyrodil nad wyraz szybko w stosunku do premiery na Zachodzie, a przynajmniej biorąc pod uwagę ilość tekstu do przetłumaczenia. Co to bardziej porywczy zakupili grę w oryginalnej wersji językowej nieco wcześniej, zaś zlokalizowana wersja pojawiła się na sklepowych półkach 7 lipca. Ba - Cenega dołożyła wszelkich starań, aby data ta stała się czymś naprawdę wyjątkowym, wykładając niemałe pieniądze na promocję i gwarantując ekskluzywne wydanie gry. Do pudełka prócz płyty z grą dołączono CD lokalizujący i aktualizujący grę, bonusową płytę pełną mniej lub bardziej interesującego reklamowego śmiecia, przewodnik, instrukcję, sporych rozmiarów mapę świata gry (bardzo ładną zresztą) oraz obszerny poradnik - nic tylko brać. Całość zaś można nabyć za 130 złociszy. Nie jest to mało, ale jak na tytuł tej klasy, który może dostarczyć nie dni, a tygodni, czy nawet (przy rozsądnym miarkowaniu) miesięcy przygód - warto. Jeśli lubisz gry w oryginalnej wersji językowej - nic nie stoi na przeszkodzie, aby łatki lokalizującej w ogóle nie instalować. Cenega coraz częściej decyduje się na takie rozwiązanie i trzeba przyznać, że pod tym względem wyprzedza konkurencję o głowę i zamyka jadaczki przeciwnikom polonizacji.

Trochę szkoda, że edycja (czyli gra w oryginale) udostępniona 21 kwietnia (notabene dzień po premierze na Zachodzie) tak bogata nie była. Gorszej próby pudełko skrywa w sobie płytę DVD z grą, instrukcję i mapę, czyli, jakby nie patrzeć - ułamek tego, co otrzymaliśmy w polskim wydaniu, za cenę niższą o dychę. Ale cóż - jak się nie ma co się lubi... Dystrybutor zachował się za to bardziej niż fair i udostępnił wszystkim, którzy zakupili grę już wcześniej możliwość zainstalowania łatki polonizującej, którą można pobrać za pośrednictwem sieci. Co prawda nie zajmuje ona mało, bo aż 203 MB, ale w dobie sieci szybszej niż Struś Pędziwiatr chyba nie stanowi to aż takiego problemu. Instalacja wymaga zaktualizowania gry do wersji 1.1.
Wydanie, wydaniem, ale jak się sprawdza sama polonizacja? Cóż - przy takiej ilości tekstu wpadki były nieuniknione. Choć gra trzyma gardę całkiem sprawnie i na jakiś większy babol, czy literówkę się nie natknąłem, kilka zgrzytów jest. Choćby nakładające się niekiedy na siebie opisy efektów mikstury podczas warzenia tejże w specjalnym menu. Innym razem napotykamy się na "niedźwiedzia brązowego". Niby wszystko dobrze, ale czy nie lepiej byłoby nazwać go, po prostu "niedźwiedziem brunatnym"? Rażą niekiedy rozbieżności między nazewnictwem rosnących dookoła roślin ze składnikami, które możemy z nich uzyskać. Na samym początku rozgrywki zamiast szczurów natknąłem się na dwa nieprzetłumaczone "raty". Ot - takie tam głupotki na które właściwie nie zwraca się uwagi, a które niekiedy mogą jednak ukłuć w oczy co to większych zgryźliwców.

Raz zdarzyła się też misja, w której miałem podsłuchać rozmowę podejrzanego kupca i przedstawiciela miejscowego elementu. Wtem podszedł do mnie posłaniec z wiadomością od bogatego leniucha i zagadał. Kłopot w tym, że gdy skończył swój monolog i wręczył mi pewien list, podpisy do dialogu tamtej dwójki już się więcej nie pojawiały, a ten przecież trwał w najlepsze.

To jednak tylko i wyłącznie dyrdymałki, które większego wpływu na ocenę lokalizacji nie mają. Całość zrealizowano bardzo porządnie, z należytym rozmachem i starannością. Powiem więc tak - zdecydowanie ocenę o jakąś połówkę zwiększa niezwykle ekskluzywne wydanie, ale i sama lokalizacja sprawdza się naprawdę dobrze. Jeśli jeszcze nie zdecydowałeś się na kupno, a z RPGami jesteś po imieniu - do sklepu marsz!
METRYCZKA
WERDYKT
GRAFIKA-
DŹWIEK-
GRYWALNOŚĆ-
+ piękne wydanie!
+ lokalizacja bardziej niż przyzwoita.
+ łatki lokalizującej wcale nie trzeba instalować.
- nakładające się na siebie efekty mikstur
- drobne babolki.
OCENA PLAYBACKU
9
MOIM ZDANIEM
Marcin 'mCrvn' Karwiński
Kwestia polonizacji zawsze była bardzo ciężką sprawa przy wydawaniu gier z inszymi dialektami "na pokładzie" aniżeli nasz własny. I choć, co potwierdzają przykłady, gry - w szczególności RPG - da się dobrze spolonizować to nie zawsze ciężka praca polonistów i tłumaczy spełnia swe zadanie należycie. Dobrze spolonizować grę niekoniecznie ma znaczyć w pełni bajerancko. Nie to żebym był uprzedzony, ale cała ta zabawa w "odwracanie uwagi" dodatkami niezbyt mnie rusza. I tak o nich zapomina się dość szybko ;-)

Inną kwestią jest zaś sam poziom tłumaczenia. O wpadkach nie powinno być raczej mowy. I nawet jeśli by przymknąć oko na te wspomniane przez kolegę "potknięcia" trzeba wyróżnić parę kwestii. Chodzi mi o klimat - atmosferę jaką budują dialogi... Gra w wersji angielskiej miała to do siebie, że czuło się jakby przeniesionym do epoki "magii i miecza". Po spolonizowaniu takie przeczucie zdarza się znacznie rzadziej, a kiedy się to już stanie, to "jedzie" sztucznością, niczym gra naszych chłopaków na mistrzostwach...

Cóż mogę powiedzieć? Gdzież temu spolszczeniu do słynnych Wrót Baldura... Icewindy, Planescapy czy Nocki Neverwintera... Każdy z tych tytułów wydaje się, takie subiektywne odczucie, wypadł o niebo lepiej na polu utrzymania atmosfery oryginału językowego. Samo rzucenie druzgocącym tłumaczeniem w Bard's Tale sprawia, że polski Oblivion z podkulonym ogonem chowa się pod łózkiem... Ale ja się przecież nie znam, a moje zdanie się nie liczy... Choć może jednak mam rację?