Sztab VVeteranów - gry strategiczne, historia, militaria...
FILM Miami Vice
AUTOR Natalia 'Dodod' Rutkowska
Screen
Miami Vice

Michael Mann jest jednym z ciekawszych hollywoodzkich reżyserów, a jego dorobek jest wyjątkowo różnorodny - począwszy od kostiumowego "Ostatniego Mohikanina", przez trzymającą w napięciu "Gorączkę" na kameralnym "Informatorze" z Alem Pacino i Russelem Crowem kończąc. Jak dotąd potrafił umiejętnie tworzyć dobre kino rozrywkowe z aspiracjami na więcej. Właściwie wszystkie jego filmy łączy mistrzostwo warsztatowe i dobry, czy wręcz bardzo dobry poziom artystyczny. Początkiem jego prawdziwej kariery było stworzenie scenariusza do "Policjantów z Miami" oraz wyreżyserowanie innego serialu - "Crime Story". Można zatem powiedzieć, że zabierając się za reżyserię filmu z Colinem Farrellem i Jamie Foxxem, Mann wrócił do korzeni.

Niestety, przez cały czas trwania "Miami Vice" zastanawiałam się, na co mu to było... Nie mogłam zrozumieć, co skłoniło tego dobrego reżysera do zrobienia tak miernego filmu z fatalnym scenariuszem. Mann miał niemal wszystko - pokaźny budżet, sprawdzoną markę serialu, gwarantującą zainteresowanie, charyzmatycznych aktorów. Zabrakło mu "tylko" podstawy - dobrego, trzymającego w napięciu scenariusza. Przez to film został skazany na artystyczną, a jak się później okazało także finansową porażkę (w USA zarobił jak dotąd jedynie ok. 60 mln dolarów).

Mamy do czynienia z prostą jak drut fabułą - dobrzy, twardzi gliniarze kontra źli bandyci z latynoskim akcentem, którym paskudnie z oczu patrzy. Sonny Crockett (Farrell) i Ricardo Tubs (Foxx) muszą przeniknąć do szeregów organizacji przestępczej, która szmugluje duże ilości narkotyków z Ameryki Pd. do Stanów Zjednoczonych. Przy okazji Crockett zakochuje się (niechcący oczywiście) w Isabelli (Gong Li) - przyjaciółce przywódcy gangu.

Screen
Miami Vice


W trakcie oglądania filmu nasunęła mi się taka oto myśl: wystarczyłoby takich dwóch "szeryfów" w Polsce i wszystko wróciłoby do normy. Posiadający wszechstronne umiejętności, żadna przeszkoda nie jest im straszna. Mają przeniknąć do gangu? Spoko. Mają szmuglować narkotyki? Spoko. Mają narażać się na śmiertelne niebezpieczeństwo? Spoko. Została porwana dziewczyna Tubbsa? Spoko (z lekkim drżeniem powieki...). Tylko kto by im dał służbowy samolot, służbową motorówkę, czy służbowe Ferrari? Z zawieszeniem samochodu byłby w ogóle problem np. na pierwszym progu zwalniającym lub najbliższej za nisko położonej studzience kanalizacyjnej...
W "Miami Vice" logika wyjątkowo szwankuje. Bo czy przeciętny amerykański oficer policji jeździ samochodem za ponad 300 tys. dolarów? Czy potrafi zarówno prowadzić wyścigową motorówkę i posiada licencję pilota? Dalej - czy dwaj detektywi mogliby skontaktować się z gangsterami bez zmiany nazwisk etc.? Ten brak logiki połączony jest z miernym aktorstwem - nie wiem, kto w filmie jest bardziej drewniany - Foxx czy Farrell, którzy z minuty na minutę wypowiadają coraz bardziej nadęte i bezsensowne kwestie. Cierpi na tym wątek romansu, ponieważ o ile Gong Li potrafiła wykrzesać z siebie jakieś emocje, o tyle Colin Farrell praktycznie przez cały film nie zmienił wyrazu twarzy. Wielka szkoda, ponieważ aktorzy odtwarzający główne role naprawdę posiadają potencjał. Wystarczy dodać, że Jamie Foxx w "Zakładniku" - poprzednim filmie Manna, stworzył pełnokrwistą i ciekawą postać.

Screen
Miami Vice


Ale największym błędem, jaki popełnił Mann i co doprowadziło "Miami Vice" do klapy (przede wszystkim chodzi mi o wątek finansowy) jest to, że przeniósł on punkt ciężkości filmu z wątku o narkotykach na wątek romansu Crocketta i Isabelli. Widz spragniony mocnych wrażeń po prostu się zanudzi, natomiast ktoś, kto oczekiwał czegoś ambitniejszego, bardziej skomplikowanego i dwuznacznego, również wyjdzie z kina nieusatysfakcjonowany. Przez ten zabieg dokonany przez reżysera, niezbyt widać wydane na produkcję pieniądze. Owszem, oglądamy na ekranie najdroższe samochody, najszybsze motorówki, markowe ciuchy, ładne widoczki. Ale film tak naprawdę jest widowiskowy tylko w kilku momentach.

Jednak "Miami Vice" posiada też pewne zalety. Przede wszystkim są to fantastyczne zdjęcia Diona Beebe, który pracował już z Mannem przy "Zakładniku". Niezwykle klimatyczne, dynamiczne i wyjątkowe; po prostu cieszą oko. Miłośnicy motoryzacji także nie powinni poczuć się zawiedzeni - silnik Ferrari wydaje bardzo apetyczne dźwięki. W końcu cieszy mnie występ gwiazdy wschodniego kina - Gong Li, która zaczyna z powodzeniem robić karierę w Hollywood. Jej gra nie jest może rewelacyjna, ale przynajmniej poprawna. Niestety, jeżeli chodzi o plusy, to byłoby na tyle...

"Miami Vice" zostało skazane na porażkę już na samym początku, w chwili pisania scenariusza. Być może Michael Mann doznał jakiegoś zaćmienia, ponieważ nic tak słabego i bezsensownego jeszcze spod jego ręki nie wyszło. Może chodziło o pieniądze, albo o presję wytwórni? Powinien jak najszybciej o "Miami Vice" zapomnieć i powrócić do poziomu jaki co najmniej reprezentował np. w "Zakładniku". Natomiast wybierającym się na film do kina pozostaje mi tylko film odradzić i ewentualnie zaproponować oglądnięcie go na DVD. Szkoda tych kilkunastu złotych.

Gatunek: akcja
Premiera: 26.08.2006 (Polska)
Reżyseria: Michael Mann
Scenariusz: Michael Mann
Występują: Collin Farrel, Jamie Foxx, Gong Li, Naomie Harris
Czas Trwania: 134 min.