RECENZJE Ankh
AUTOR Krzysztof 'Voltaire' Sykta
Małpa z wołem tańczy pospołem, tańce, hulanki, swawole, beczkę piwa stawiaj wole! Lecz wół ze smutkiem powiada, chcecie zrobić ze mnie dziada! Przecie jest już po kolacji, tak więc, wole, nie masz racji!

Nie, to nie jest scenka rodzajowa rozgrywająca się w restauracji sejmowej tudzież kancelarii ministra ds. wychowania narodu w trzeźwości. Dzisiaj danie główne stanowić będzie Ankh, gdzie nic nie jest takie, jakie być powinno, a wszystko dokoła tańczy w feerii barw i kolorów, zanurzonych po łokcie same w kompocie złożonym z humoru i autoironii. Bo humor to jest to, co nas podnieca, szczególnie w przygodówkach, gdzie miast tępego łażenia i klikania na wszystkim co popadnie możemy śmiało wyginać ciało, zanosząc się od radosnych wygibasów.


Screen
Prawdziwe oblicze Sfinksa



Kiedy imć Papkin głosem stanowczym zapowiedział mi, iż oto Ankha recenzować mam (mistrz Yoda obraca się w grobie) przejrzałem na szybko screeny dostępne na sieci i pomyślałem krótko i dobitnie: cóż to za badziewie?! Garść informacji, jakoby przy produkcji maczali palce goście odpowiedzialni m.in. za Monkey Island, co później okazało się jedynie chwytem marketingowym, bo rola ich sprowadzała się jedynie do konsultacji, spowodowała podwyższenie pulsu i szybsze bicie serca połączone ze skurczem przepony. Może być ciekawie… I oto Ankh po wielu perypetiach zawędrował na mój twardy dysk, a droga to była żmudna i nieciekawa, gdyż jak do tej pory żaden polski wydawca - pomidory w ich stronę - nie pofatygował się by tę gierkę ściągnąć na nasze rodzime podwórko.

Gasimy światło, włączamy grę. Dziewczynie mówimy, że czeka nas spotkanie z prezesem. Wyłączamy tlena i kneblujemy kota. Ankha pora zacząć, a pierwsze podejście było niezbyt udane. Bo oto w ustawieniach graficznych postanowiłem zaszaleć i włączyłem wszystko na maksa, nie koniecznie kolonko. I oto świat gry zaczął skakać niczym żaba w 11 miesiącu ciąży, tudzież Oblivion w wysokiej rozdzielczości. Nie ma to jak dynamiczne cienie, więc nie pozostało nic innego, jak zredukować shadowsy na medium. I oto grać mogłem już spokojnie, płynnie niczym po trzech butelkach wódki… mineralnej.

Już po kilku minutach następuje całkowita asymilacja. Wcielamy się w rolę Assila, syna egipskiego architekta, odpowiedzialnego m.in. za monumentalną rzeźbę Sfinksa w stylu rococo. Jak wiec nie trudno się domyślić akcja rozgrywa się w bliżej nieokreślonej starożytności, wśród piasków słonecznego Egiptu, otyłych faraonów, mających córki ponętne, niczym te z Pieśni nad pieśniami.

Assil jest gościem o ciętym języku, gębie niewyparzonej, tryska humorem i dowcipem. Kobiety jeszcze nie ma własnej, ale w trakcie gry wręcz zacznie przed nimi uciekać, a one nieraz wybawią go z sytuacji bez wyjścia, wyciągając z otchłani piekielnych…. Assil jak to typowy nastolatek umawia się z kumplami po kryjomu na piwo w pewnej opuszczonej piramidzie, z dala od nad wszystkim czuwającymi rodzicami. Na miejscu okazuje się, że z jednej strony piramida nie jest tak do końca opuszczona, a z drugiej ekipa zapomniała otwieracza do butelek… Z połączenia tych dwóch rzeczy pozostanie nam pewien amulet w kształcie tytułowego Ankha - egipskiego symbolu życia wiecznego (samo słowo "ankh" oznacza życie) oraz nieubłagana klątwa Ozyrysa. Czas się więc spieszyć, a że jedyną osobą w całym królestwie zdolną do ściągnięcia klątw jest faraon, wyruszamy więc do jego pałacu…


Screen
Krokodyl Gotowy na Wszystko



I tu de facto zaczyna się właściwa gra utrzymana w konwencji klasycznej przygodówki point & click. Bohater jest nieśmiertelny, kieszeń ma przepastną i bezdenną, a wszystko sprowadza się do interakcji miedzy różnymi postaciami, z którymi przyjdzie nam nawiązać mniej lub bardziej zażyłe kontakty.

Dwie rzeczy wyróżniają Ankha z tłumu mniej lub bardziej udanych produkcji. Po pierwsze humor, po drugie oprawa. Gra od pierwszych chwil powoduje nieustające skurcze żołądka! Powiem tak, przez pierwszą godzinę uśmiałem się więcej, niż na niejednej komedii. A samo poczucie żartu jest na dość wysokim poziomie, już na samym początku zahaczając o autoironiczne żarty z gatunku. Spotykając niezbyt rozwiniętych zamachowców, możemy ich dokładnie wypytać m.in.. czy do przejścia tej gry będzie potrzebne walktrough (oczywiście, że tak! Dostępne w promocyjnej cenie na stronie producenta!) i czy przypadkiem nie jest to kolejna produkcja zawierająca zagadki dźwiękowe i z kolorami :D Część żartów zahacza o czarny humor, części wyrosła broda (skórzane wdzianka i pejcze;)… ale bez dwóch zdań uśmiać się można na całego, choć w drugiej połowie już niestety nieco rzadziej niż na samym początku…
Każda z postaci jaką napotkamy jest świetnie zarysowana i ma własną osobowość. Doprawdy trudno zapomnieć trzech izraelitów palących fajki wodne i udających się na exodus, pewnego niewolnika po wyjątkowo szalonych przejściach, gamoniowatych sprzedawców skorpionów czy na wpół ślepego handlarza bielizną damską. A to tylko niewielki przekrój. Moim faworytem do tytułu największego rozśmieszacza jest pewien nieszczęsny i zdesperowany krokodyl… Nie tylko postaci utrzymane są w stylu wczesnego Monty Pytona. W krzywym zwierciadle przedstawiono szereg lokacji: myjnia dla wielbłądów, stoisko z fishburgerami i gromadą wygłodniałych kotów, ambasada arabska z pewną… niespodzianką dla odwiedzających, czy sama rezydencja Faraona pełna śladów libacji…

Wspominałem o oprawie, a ta jest naprawdę wysokich lotów. Całość otoczenia utrzymana jest w klimacie kreskówkowym, udającym klasyczne produkcje 2D, jednakże wszystko to opiera się na w pełni trójwymiarowym silniku. Nie możemy dowolnie zmieniać i ustawiać kamery, jednakże ta sama wędruje za nami, lub gdzieś z boku pokazuje akcję, dokonując zbliżeń w momencie podejścia do jakiejś postaci. Wszystko jest radosne, cukierkowe, utrzymane w klimatach niemalże reggae, rastafarian i totalnego luzu. Dźwięk też jest niezły, muzyka mile łaskocze ucho, a już na samym początku przywita nas piosenka o urokach Egiptu w wykonaniu Zespołu Pieśni i Tańca faraona Tut-After-Noona. Wszystkie dialogi są mówione, a lektorzy wypadają niemal tak samo przekonywująco jak ci z The Curse of Monkey Island.


Screen
Kair w pełnym 3D



Jeżeli chodzi o zagadki to te opierają się na starych sprawdzonych wzorach, czyli rozwiązanie najbardziej absurdalne jest najlepsze (do czego może służyć pieczony rak lub śnięta, śmierdząca ryba?), a każdą lokację należy przewertować staranni myszką, bo nigdy nie wiadomo, który przedmiot na stoisku da się podwędzić, a który tylko pooglądać… Takie rozwiązania z jednej strony zapewniają masę rozrywki w starym dobrym stylu i przez większość gry zmuszają do myślenia gdzieś na poziomie pierwszej Syberii. Przyznam się tu bez bicia, że w kilku momentach utknąłem na dobre, a samodzielne szukanie rozwiązań prowadziło do potęgującej się frustracji… A wszystko to bo w jednej z plansz nie zauważyłem jakiegoś drobnego przedmiotu, kluczowego dla rozwiązania aktualnego problemu… na samym końcu zapewnie nie jednemu z graczy podskoczy ciśnienie przy próbach podreperowania zdrowia głównego bohatera… Czasami do głowy przychodzą nam rozwiązania alternatywne, które za nic nie dają się zrealizować. Jakąś godzinkę spędziłem na próbach złapania do butelki myszy biegającej po więziennej celi, bo nie dane mi było wychwycić pewnego przedmiotu kluczowego dla przechytrzenia bestii czającej się w korytarzu… Warto również wspomnieć o tym, ze pewnym momencie, niczym w prastarym Maniac Mansion, przyjdzie nam kierować na zmianę dwójką bohaterów, z których każdy musi wykonać pewne czynności, aby pomóc drugiemu… Pomysł rewelacyjny, lecz niestety zaimplementowany tylko raz w trakcie całej rozgrywki…

Z powyższego opisu wyłania się opis gry niemal bez wad, w sam raz na jesienne popołudnie, bo jak wiadomo nic tak nie poprawia samopoczucia, jak zdrowy śmiech. Niestety, aż tak różowo nie jest.. Najważniejszą wadą gry, oprócz momentami irytujących zagadek, jest wyjątkowa jej krótkość. Szereg wątków aż się prosił o rozbudowę. W momencie gdy zaczynamy w pełni utożsamiać się z głównym bohaterem naraz wszystko się kończy… Samych plansz również za wiele nie jest. Większość czasu spędzimy na starym bazarze, wędrując pomiędzy nim, a pustynią. Znajdujemy jakiś przedmiot na pustyni, udajemy się z nim na bazar… Tutaj dostajemy nowy, korty z kolei otwiera nam nowe scenki na pustyni… i tak w pewnym momencie w kółko, a początek był nie powiem radosny i optymistyczny. Cała pozycję skończyłem w ciągu kilku niezbyt pracowitych wieczorów, co jak na tytuł mający ambicje do zamieszania wśród starej gwardii Microids stanowiło spore rozczarowanie…Ankh ma, a raczej miał, w sobie pewien potencjał, jednakże widać, że nie do końca wykorzystany. Już w tej chwili producenci zapowiedzieli dodatek i rozszerzenie pod nazwą Ankh: Heart of Osiris …Czy grę warto polecić? Wszystko zależy od ceny, z jaką zostanie wydana. Jeżeli będzie niższa niż trzy dyszki to bezapelacyjnie tak! Więcej ta pozycja niestety warta nie jest…


PS. Tytuł tej gry to Ankh, nie wiem skąd co niektórym recenzentom wziął się podtytuł "Tales of Mystery", który nie figuruje ani na pudełku, ani w menu tytułowym, ani na stronie developerów… cóż… prawdopodobnie pod takim tytułem gra została wydana w Niemczech w zeszłym roku, natomiast reedycja na rynek anglojęzyczny została przykrócona do samego Ankha…
METRYCZKA
GATUNEKprzygodówka point&click
PRODUCENTDeck13 Interactive
WYDAWCARebel Games
DYSTRYBUTOR PLbrak
WWWoficjalna strona
WYMAGANIAjakoby Pentium 4 1.5 GHz, 256MB RAM, karta grafiki 64MB (GeForce 3 lub lepsza) ale moim zdaniem komp powinien być z dwa razy silniejszy…
PEGI RATING:12+
WERDYKT
GRAFIKA8+
DŹWIEK8
GRYWALNOŚĆ8
+ cała beczka świetnego humoru:)
+ świetna oprawa wizualna
+ pełne udźwiękowienie
+ rozbudowane dialogi
+ zagadki
+ powrót do korzeni
- b. krótka!!! gdzieś na dwa wieczory…
- niektóre zagadki
OCENA PLAYBACKU
7