Kwiecień zapachniał wiosną, ciepłem i prostolinijnością i nie tylko w przyrodzie, ale również w kinematografii. Najpierw była Juno – historia siedemnastoletniej dziewczyny z przedmieść, obarczonej niespodziewaną ciążą, przypominająca nieco Wpadkę Judda Apatowa – teraz przyszedł czas na zbierający równie rozbieżne oceny Ogród Luizy.

Ogród LuizyJuż sam zwiastun, który miałem okazję oglądać przed seansem Juno, był na tyle intrygujący, że – obok Kochanic Króla i nowego Batmana – Ogród… awansował do miana obowiązkowej pozycji na wiosenne wieczory. Szczególnie z osobą płci pięknej u boku, preferującej kawałek bardziej ambitnego kina, aniżeli gnioty pokroju Ladies czy PS. Kocham Cię. A że sala kinowa świeciła pustkami (oprócz nas nie było dosłownie nikogo, nawet myszy w kącie, zajadającej resztki prażonej kukurydzy), zapowiadał się wieczór co najmniej ciekawy, niezależnie od poziomu filmu. W każdym razie, po raz pierwszy w swej historii mogłem spokojnie obejrzeć film, nie irytując się gawiedzią odbierającą komórki i szeleszczącą tysiącami papierków.

Początek, utrzymany nieco w konwencji Wesela, może i nie nastraja optymistycznie. Partyjna impreza Lecha Bartodzieja, kandydata na urząd burmistrza z partii, jako żywo przypominającej dno polskiej polityki, zostaje przerwana informacją o kolejnym wybryku Luizy. Osiemnastoletnia, chora na schizofrenię dziewczyna, a raczej już kobieta, w zwiewnej, błękitnej sukni tańczy na dachu domu. Zamknięta w zakładzie dla osób chorych psychicznych trafia do piekła, w których nie wiadomo, kto tak naprawdę jest chory: pacjenci czy sadystyczni opiekunowie. Jej jedyną ostoją staje się Fabio, gangster przygotowujący się do napadu na komendanta głównego policji.

Brzmi pretensjonalnie? Może, ale film Macieja Wojtyszka (nagroda specjalna jury na festiwalu gdyńskim w 2007 r.) z każdą minutą zachwyca coraz bardziej i wciąga w niesłychany sposób. Jeżeli podobało Wam się Juno czy Labirynt Fauna – Ogrodem Luizy będziecie równie zachwyceni. Jego lekkością, świeżością i magią.

Bo Ogród… to obraz bez wątpienia magiczny, a magia ta tworzona jest zarówno w sferze technicznej i audiowizualnej, jak i w merytorycznej i dialogowej. W każdym razie dawno nie widziałem filmu tak sprawnie nakręconego. Plastyczność niektórych kadrów zapada głęboko w pamięć. Fabio przyglądający się nagiej Luizie pływającej w basenie, Luiza pielęgnująca kwiaty w swoim ogrodzie, jej wizje złowronów, trącące nieco klimatem rodem z Silent Hill. W sferze technicznej wyróżniał się czysty i piękny obraz, jakiego dawno nie widziałem w kinie. Do tej pory większość projekcji raziła widoczną ziarnistą i słabą jakością materiału filmowego. Do tego fenomenalna ścieżka dźwiękowa, w delikatny sposób podkreślająca najważniejsze sceny. Po wyjściu z kina ciągle jeszcze słyszałem muzykę z końcowych ujęć.

Dzisiaj istnieje tylko „Dziś”. „Wczoraj” odeszło, przestało istnieć. A „Jutro”? O nim nie wolno mówić. Nad ranem rozwożone jest karetami. Lubisz „Dziś”?

Ogród Luizy to nie tylko świetne ujęcia, ale przede wszystkim najwyższej próby gra aktorska i dialogi, których ciężko szukać w polskich produkcjach. Patrycja Soliman („Jasminum” J.J. Kolskiego) w roli chorej psychicznie Luizy stworzyła kreację ponadprzeciętną i zaskakującą. Równie świetnie ze swych obowiązków wywiązał się Marcin Dorociński w roli Fabia czy nestor polskiego kina i jeden z najwybitniejszych polskich aktorów – Władysław Kowalski w roli mecenasa Frankowskiego. Jedynym zgrzytem był dla mnie występ Kingi Preis, jako zakładowej psycholog, choć może takie było jej zadanie by zagrać osobę nie do końca zrównoważoną. Mimo wszystko, tej pani już podziękujemy.

W Ogrodzie Luizy na uwagę zasługuje również stonowanie i delikatność. Nie znajdziemy tu bezmyślnego sypania k…mi i ch…mi, pomimo wglądu w gangsterski światek, sceny erotyczne stanowią prawdziwą erotykę, a nie wulgarne „machanie cycami” przed okiem kamery. Widać, że przynajmniej w niektórych sferach polskie kino ewoluuje.

Fabuła momentami zaskakuje humorem i to humorem z wyższej półki, nawiązującym do polskich realiów, nie tylko politycznych. W niektórych scenach cała sala (czytaj: ja oraz siedząca obok mnie niewiasta) zanosiła się śmiechem, czego nie mogę powiedzieć chociażby o takim Juno, który z każdym tygodniem traci w moich oczach.

Jak mówi jeden z bohaterów, „są słowa-hamburgery i słowa stanowiące wykwitną ucztę”. Podobnie możemy powiedzieć o kinematografii ujętej w szerokim zakresie, nie tylko polskiej. Są filmy-hamburgery, filmy-kebaby, „konsumowane na szybko i bezmyślnie”, po to, by chwilowo zapełnić wewnętrzną pustkę. Są też dania wykwintne, odsłaniające zasłonę rzeczywistości, dania na długo zapadające w pamięci, którymi delektować się możemy na wiele sposobów. I takim też filmem jest Ogród Luizy, jak dla mnie największa kinowa niespodzianka bieżącego roku i najlepszy polski film od czasów „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” M. Koterskiego. Polecam!

Gatunek: komediodramat
Rok produkcji: 2007
Dystrybutor: Film Polski
Reżyser: Maciej Wojtyszko i in.
Scenariusz: Witold Horwath
Obsada: Marcin Dorociński, Patrycja Soliman, Władysław Kowalski, Krzysztof Stroiński i in.

Premiera: 11.04.2008
Czas trwania: 100