15 lipca 1410 roku, masy rycerstwa Unii Jagiellońskiej starły w proch siły Zakonu Najświętszej Marii Panny w jednej z największych bitew „pancernych” późnego Średniowiecza. W każdym razie tak to wygląda na pierwszy rzut oka. Gdyby przyjąć, że o wielkości danego starcia świadczą wykopane przez archeologów szczątki i szkielety, to należałoby uznać, że… bitwa pod Grunwaldem nigdy nie miała miejsca.

bitwa pod grunwaldemZgadza się, do tej pory nie zlokalizowano grobów ani szkieletów dziesiątek tysięcy rycerstwa jakoby poległego na „zielonych polach” obok Stębarku. Bo też i tak na dobrą sprawę do tej pory nie przeprowadzono bardziej zaawansowanych prac archeologicznych, a te, które miały miejsce w czasach powojennych, do niczego specjalnego się nie dokopały. Być może nie szukano w odpowiednich miejscach, teren uległ znacznym zmianom i zlokalizowanie faktycznego miejsca bitwy w obecnych czasach jest praktycznie niewykonalne. Z drugiej strony, relacje o wyrżnięciu w pień znacznej części sił krzyżackich przy znikomych stratach własnych („poległo dwunastu z naszych znaczniejszych rycerzy”) przypominają nie tak dawne briefingi nt. starć w Iraku czy Afganistanie. W relacjach pisanych przez zwycięzców niemal zawsze panuje tendencja do zawyżania wysokości strat zadanych przeciwnikowi i pomniejszania własnych.

Nikt też w tamtych czasach nie prowadził bitew na „wyrżnięcie do ostatniego człowieka”. Wystarczy przytoczyć relację jak jeden z rycerzy niemieckich  – Dypold Kokeritz von Dieber z Łużyc – bez trudu podjechał do Jagiełły i wyzwał go na pojedynek. Króla jednakże powstrzymano, a w jego zastępstwie starł się na kopie Zbigniew z Oleśnicy, rzecz jasna Niemca roznosząc na strzępy. I nawet ta informacja nie może być traktowana jako stuprocentowo wiarygodna, bo pisał ją akurat „znajomy” Zbigniewa, stąd też wszelkie wielkie uczynki i dzieła na polu bitwy tegoż ostatniego mogą być jedynie kreacją autorską kronikopisarza. Zabrakło tylko krzyża ognistego na niebie, głosu Chrystusa i rozrąbania pięciu smoków i dwóch bazyliszków walczących w barwach Zakonu.

Długosz dostarcza nam również wielu innych ciekawych relacji, chociażby o chłopach obserwujących starcie na sześciu dębach, rosnących pośrodku pola bitewnego, czy o rzuceniu się polskich sił do „degustacji” krzyżackiego wina z zajętych taborów. Raczy nas też opowieścią o tym, jak to Litwini „uciekali aż na Litwę”. W zasadzie niemal wszystko co wiemy o przebiegu Bitwy opiera się na jego relacji, tudzież na wcześniejszej – powstałej w tym samym roku, w którym miało miejsce starcie – Kronice Konfliktu. Do źródeł kronikarskich zawsze trzeba podchodzić z pewnym dystansem, a Długoszowi w szczególności zarzuca się jedno: Litwinów nie znosił, Witolda wręcz nienawidził, stąd też jego opis przebiegu starcia, pomimo fascynujących szczegółów w jakiejś części, niewiadomo czy mniejszej, czy większej, może być tendencyjny i niewiarygodny. Jagiełłę przedstawiał wręcz jako płaczliwego starca na pasku krakowskich panów.

W nawiązaniu do dzisiejszych czasów warto wspomnieć jeszcze o jednym aspekcie wojny polsko-krzyżackiej. Kampanię wojenną poprzedziły równie intensywne zabiegi dyplomatyczne oraz propagandowe, jak również kilka zamachów skrytobójczych. Co prawda Polaków i Litwinów nie nazywano „terrorystami”, ale użyto ówczesnego odpowiednika: „poganie”. Świat Zachodu ruszył więc ochoczo do walki z „poganami ze wschodu”, dowodzonymi przez poganina-Jagiełłę, i równie przewrotnymi Polakami. Polscy „agenci wpływu” tworzyli własny obraz Zakonu, jako instytucji barbarzyńskiej i zdeprawowanej, co z chęcią pociągnął dalej jeden z największych polskich pisarzy historical fantasy – Henryk Sienkiewicz. Jego wizja znana nam jest bardziej dzięki monumentalnej ekranizacji w reżyserii Aleksandra Forda, który pewne wątki stonował.

Wiadomo, że po polskiej stronie walczyły m.in. oddziały litewskie, smoleńskie, tatarskie, Ślązacy i grupa wyjątkowo tchórzliwych Czechów, których dwukrotnie z powrotem jakoby zaganiano na pole bitwy. Przeglądając informacje o siłach krzyżackich do niedawna jeszcze z trudem można było znaleźć jedną informację – po stronie wojsk zakonnych walczyło sporo Polaków, a dokładnie Dolnoślązaków i Pomorzan, na czele z księciem szczecińskim, którego herold był jednym z tych, co wręczali dwa nagie miecze (na Jagiełłę bardziej podziałałyby pewnie dwie nagie Litwinki, ale to już szczegół).

Obraz wojsk krzyżackich to w powszechnej opinii masa ciężkozbrojnego rycerstwa z czarnymi krzyżami na białych płaszczach, taki wizerunek odmalował Ford w swym filmie i taki też gości w naszej pamięci. Problem tylko w tym, że ciężkozbrojnych Braci Zakonnych, stanowiących elitę dowódczą sił pruskich, było na polu bitwy tylko… 250, (a w całym państwie zakonnym 570), z czego większość zginęła (na czele z Wielkim Mistrzem Ulrichem) w bezpośrednim, bitewnym starciu.

Jeżeli chodzi o krzyżacką piechotę i wilcze doły – wiadomo, że stanowią one późniejszy dodatek (czytaj: konfabulację) i ani nie było żadnych kuszników, ani też wojska krzyżackie nie miały czasu na kopanie pułapek, w które zresztą same by powpadały, gdyby przeprowadziły bezpośrednią szarżę, miast czekać na uderzenie wojsk polskich.

Kronika Konfliktu nie wspomina nic o upale, w którym to jakoby grzać się mieli zapuszkowani rycerze (większość chorągwi i tak stanowili lżej uzbrojeni jeźdźcy stanowiący świtę każdego kopijnika), zamiast tego pisze o ciepłym deszczu, który zmył kurz z końskich kopyt. Nie wspomina też nic o pierwszym uderzeniu prawego skrzydła przez „popędliwego i niecierpliwego” Witolda – wojska miały ruszyć na siebie frontalnie staczając się w dolinkę…

W zasadzie nie wiadomo dokładnie ile osób walczyło po obu stronach, ile zginęło, ile uciekło, ile dostało się do niewoli, jak dokładnie przebiegało starcie. Wiadomo jedno – po zniszczeniu sił krzyżackich w bezpośredniej bitwie wojska polskie rozbiły się o mury Malborka i po nieskutecznym oblężeniu musiały powrócić do rodzimych stron. Potęga Zakonu została nadłamana. Krzyżacy z pozycji agresora musieli przejść do defensywy, tracąc Pomorze Gdańskie, a następnie ulegając sekularyzacji. Jednakże nierozwiązana kwestia Prus na stałe zaciążyła na historii regionu i stosunkach polsko-niemieckich, stając się jedną z przesłanek napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę w 1939 roku.