Rozmawiamy o przeszłości, tworzymy przyszłość, lecz jedyne, co trwa niezmiennie i w sposób nienaruszalny to wieczne Teraz. Wspominamy to, co wspominać jesteśmy w stanie, to, co utkwiło w naszym umyśle, zostawiło swój ślad, nie zostało wymazane.

Istnieje tak naprawdę tylko to, czego jesteśmy świadomi, to, co pamiętamy i co sami sobie uświadomić jesteśmy w stanie. Zdarzenie, sen, który miał miejsce, który przez moment przeistaczał nasze pojmowanie, kreował nowe wrażenia, wyzwalał dziesiątki emocji, powiązanych z sobą zapachów, barw i odgłosów, naraz wyparował. Zapominanie. W jednej chwili całość przeżywania fragmentu własnego jestestwa odchodzi w niebyt, pozostaje jedynie jakieś mgliste wspomnienie, że coś być może było; że może coś, kiedyś, jakoś miejsce miało. Pewien deprymujący szept ciała. Napięcie skóry na twarzy, zmrużenie oczu.

Człowiek jest tylko tym, co zdoła zapamiętać, tym, co zachowa w sobie. Cała ludzka dusza zawieszona jest na cienkich nitkach synaptycznych połączeń, całe wnętrze, które wydaje się być jedyne i na przekór wieczne, jest tylko chwilowym stanem. Ustawiczna zmiana. Permanentne dostosowywanie. Wynoszenie na ołtarz własnej niepamięci, kreowanie mitu własnej przeszłości, doskonałość utrwalona i powielona, schowana w szafie pełnym cieni.

Dany stan, chwilowa samoświadomość lub jej brak, odzwierciedla posiadany zasób wiedzy, nabyte doświadczenie, piętna zdarzeń, niosących z sobą najwyższy ładunek emocjonalny. W ograniczoności poznania ograniczone środowisko i zakres środków, zamknięcie w lukrowanej klatce, ułuda stabilności systemu.

Tylko ja i tylko jedno zamknięte życie. Jeden ciąg, pasmo sekwencji zdarzeń prowadzących ku wiecznej męczarni trwania w samym sobie, spoglądanie komuś w twarz, ekscytująca informacja, kimkolwiek by nie był, śpiewanie psalmów w gronie zelotów, z tym samym akcentem, ten sam głos w myślach po wieczność.

Po latach przypominamy sobie zdarzenia z młodości, rzeczy tak mało istotne, że wręcz niebyłe, z drugiej strony mające w sobie coś magicznego. Pewne chwile, momenty życia, które na wieczność zostały zaklęte.

Nie pamiętam, co wczoraj jadłem, co mówiłem, co myślałem o piętnastej trzydzieści osiem. Nie pamiętam, co będę robił jutro, za rok, miesiąc dwa, co sobie stworzę i udam, że to tylko przyszłość a nie chwila obecna. Lecz pamiętam słowo. Słowo boże, o ile bóg ma włosy splecione w warkocze, nie nosi bielizny pod koronkową sukienką. Pamiętam zapach jej głosu, dźwięk jej ciała.

Nic więcej wtedy nie było, nic nie zaistniało. Chłonąłem rzeczywistość w jej nierealności. Taką, jaka istniała pomiędzy dwojgiem osób, pomiędzy dwojgiem zagubionych dłoni. Ekstrakcja wrażeń. Myśl błąkająca się po odludziu.