Pod koniec marca 2006 r.  na ekranach kin zadebiutował obraz Guillermo del Toro, hiszpańskiego twórcy, mającego na koncie tak znane pozycje jak Hellboy czy Blade II. W zasadzie poza „300” jedyna ważniejsza premiera początku wiosny, reklamowana jako ucieczka w świat baśni od okropieństwa wojny, uhonorowana trzema Oscarami i szeregiem pomniejszych nagród.

Labirynt Fauna

Labirynt Fauna

Nie da się ukryć – dla wielu osób film stanowi dość szokujące zaskoczenie, a wszystko przez dość pokrętną kampanię reklamowo-recenzencką, skupiającą uwagę na wymiarze fantastyczno-nadprzyrodzonym, w dowolnym zestawieniu z takimi sloganami jak „arcydzieło”, „wizualny majstersztyk” czy „kochający faun wśród wróżek i kwiatków”. Powiedzmy sobie otwarcie. Labirynt Fauna nie jest filmem dla dzieci, nie jest też filmem dla co bardziej wrażliwych osób. Jest baśnią w pierwotnym tego słowa znaczeniu, obrazem okrutnym, momentami przerażającym, ale posiadającym pewien głębszy wymiar, coś co nie daje nam spokoju przez dłuższy czas po projekcji. Elementy baśniowe stanowią de facto jedynie pewne klamry i punkty kulminacyjne. Dwa światy, świat realny i ten wyimaginowany przenikają się nawzajem tworząc swoisty spektakl śmierci i poświęcenia.

Przyznam się szczerze, że przez pierwszą połowę projekcji nudziłem się setnie, spoglądając ukradkiem na mą towarzyszkę niedoli (śpi, a może już uciekła i czy mocno będzie bić po seansie), następnie na zegarek i w końcu na ekran. Film zapowiadał się nad wyraz usypiająco. Do tego nędzna jakość kopii. Obraz ziarnisty i niezbyt wyraźny, choć kilka dni wcześniej na tym samym ekranie 300 prezentowało się wyśmienicie. Akcja, prowadzona w sposób wyjątkowo wolny i jednostajnie monotonny, koncentrowała się początkowo na postaci dwunastoletniej Ofelii, podróżującej w kawalkadzie samochodów do pewnej hiszpańskiej wioski, gdzie stacjonowały oddziały jej przybranego ojca Vidala – kapitana sił frankistowskich. Jej matka Carmen, pomimo zaawansowanej ciąży została wezwana przez męża, bo „syn musi urodzić się przy ojcu”.

Od samego początku pojawia się motyw posłuszeństwa, kobiecej alienacji i wyobcowania w świecie zdominowanym przez brutalnych mężczyzn. Ofelia pogrąża się w samotności, nie znosi swego ojca, który jest dla niej kimś obcym. „Mów do niego „tato”, to tylko słowo…”. Zrozumienie i przyjaźń znajduje w osobie służącej, pięknej Mercedes, w jej roli Maribel Verdu, pomagającej z narażeniem życia komunistycznym powstańcom. Kreacja Maribel stanowi bez wątpienia jedną z najlepszych filmie, przywodząc wspomnienia z Y tu mamá también; ten sam południowy urok, ta sama wrażliwość zaklęta w nieziemskim spojrzeniu. Nie żebym się zakochał. Verdu jest po prostu zjawiskową postacią.

Ofelia wiedziona przez wróżkę (elfa?) odnajduje labirynt, a w nim Fauna, który zleci jej kilka zadań. Jeżeli wykona je przed pełnią Księżyca – powróci do swego królestwa. Nie będę zdradzał ich treści, choć zapewne większość osób widziała już motyw z Palemanem, stworem mającym gałki oczne w dłoniach. Przyznam szczerze, mocna scena, zostająca w pamięci.

W pewnym momencie następuje przesilenie. Być może z chwilą, gdy kapitan Vidal przy pomocy butelki roztrzaskuje twarz pewnego wieśniaka, a potem dobija go strzałem w głowę. Coś jak początek Irreversible i motyw z gaśnicą… Wątek fantastyczny, tak go nazwijmy, schodzi poniekąd na dalszy plan. Większość czasu skupia się na walce Vidala z grupką powstańców, kryjącą się w lesie, i na prezentacji relacji społecznych Hiszpanii końca 1944 r. Prezentacji powiedzmy sobie szczerze dość uproszczonych. Frankistowscy żołnierze to mordercy pozbawieni sumień, znęcający się nad prostym ludem do spółki z burżuazją i klerem – scena wprowadzania kartek na żywność, gdzie Vidal konsultuje się z przytłustawym proboszczem. Partyzanci to z kolei głównie młodzi i piękni chłopcy walczący o wolność, równość i braterstwo z faszystowskim reżymem. Trzy Oskary po jednym za każde z tych haseł. W każdym razie oglądając film przychodziło mi do głowy ciągle to samo porównanie z sytuacją w naszym kraju, gdzie siły radykalno-nacjonalistyczne momentami mają decydujący głos, choć na szczęście nie zawsze skuteczny…

Film balansuje na granicy horroru czy też gore, scena torturowania jąkającego się powstańca pozostawia pewien niesmak. Zaszywanie rozciętych ust ze wszystkimi szczegółami. Ucinanie nogi piłą. Pewien stwór wypełniony śluzem. Zabrakło tylko sceny gwałtu. Pamiętam, że rozpoczynając seans w rzędzie przede mną siedziała spora grupka dzieci z niedoinformowanymi rodzicami. Kiedy zaświeciły się światła wszystkie zniknęły. Pierwsza fala ucieczek nastąpiła po scenie z butelką. Zostało tylko kilka porozwalanych pudełek po popcornie, nie licząc samego popcornu i innych papierków. W każdym razie puste krzesła przede mną wywołały pewien uśmiech na twarzy…

Wracając do samego filmu. Na szczególną uwagę zasługuje gra aktorska. Każda z postaci odegrana jest perfekcyjnie, Vidal, Mercedes, Carmen, wszystkie postaci poboczne żyją swym własnym życiem, tworzą iluzję prawdziwej hiszpańskiej wioski z czasów wojny, pogłębioną w dodatku świetną scenografią i kostiumami. Momentami miałem wrażenie, jakbym przebywał w tym pustym, zimnym świecie końca wojny, gdzie honor miesza się z szubrawstwem, a poświęcenie ze zobojętnieniem. Z minuty na minutę narasta napięcie.  Życie początkowo niemal sielankowe zmienia się w koszmar. Porządek w chaos. Świat Ofelii ulegnie załamaniu i zniszczeniu. Świat wyrzeknie się jej, ona wyrzeknie się świata.

Film, będący duchową kontynuacją Kręgosłupa Diabła z 2001 r., zdecydowanie nie jest dla wszystkich. Na pewno nie dla dzieci, nie zależnie od ich wieku. Guillermo del Toro nazwał go swoistym testem Rorschacha, każdy widzi w nim to, co podpowiada mu jego podświadomość. Polecam, choć początek może być odstręczający i lekko nudnawy.

Gatunek: dramat / horror / fantasy
Rok produkcji: 2006
Dystrybutor: Kino Świat
Reżyser: Guillermo del Toro
Scenariusz: Guillermo del Toro
Obsada: Ariadna Gil (Carmen Vidal), Ivana Baquero (Ofelia), Sergi López (Capitán Vidal), Maribel Verdú (Mercedes)